To będzie dziwny tekst. Dla niektórych być może nawet szokujący. Zazwyczaj w swoich publikacjach przejawiam zdecydowanie antypisowski charakter. Wobec powyższego często narażam się na ataki prawicowych rotwailerków, którzy w gruncie rzeczy po to jedynie tutaj są. Jednak jako obiektywny (przynajmniej we własnym mniemaniu) obserwator przyznaję, że są również rzeczy, które drażnią mnie po drugiej stronie barykady. Po tej lewej stronie.
Bardzo niedawno odbyłem dość długą debatę z moimi lewicującymi znajomymi. Toczyli oni właśnie fejsbukową batalię dotyczącą skandalicznego – ich zdaniem – występku warszawskiego ZTMu, który ocenzurował plakat reklamujący nadciągającą premierę filmu Toma Tykwera pt „Trzy“. Plakat oryginalnie przedstawiał dwóch całujących się facetów. W ramach „cenzury“ mężczyzn odsunięto nieco od siebie. Link na końcu tekstu.
Ponieważ jestem człowiekiem bez skrępowania wygłaszającym własne poglądy, stwierdziłem, że cały ten medialny szum jest tak naprawdę pokłosiem pewnej mody na wspieranie homoseksualizmu. Oraz, że mnie, jako człowieka o heteroseksualnych skłonnościach plakat do filmu zwyczajnie brzydzi. Nie, nie. Nie wywołuje u mnie żadnej nienawiści, czy czegoś podobnego. Zwyczajnie mnie brzydzi, stanowczo poniżej progu świadomości. Nie mam na to wpływu.
Wtedy się zaczęło. Dowiedziałem się, że jestem żałosny. Zasypano mnie idiotycznymi argumentami, a następnie nazwano homofobem.
No i się wkurwiłem.
Zostałem wyprowadzony z równowagi i zmuszony, by wytoczyć naprawdę ciężkie działa. Dokonałem – jak sądzę po reakcjach interlokutorów – szybkiej, acz krwawej masakry. Zrobiłem to, ponieważ dość mam już tych populistycznych bredni na temat homoseksualizmu. Dość mam tego całego homoshow.
Znam kilku gejów. Nie łażą na parady, bo po co? Oni chcą żyć po swojemu, a nie narzucać się wszystkim ze swoją orientacją. Chcą pewnego rodzaju równouprawnienia. I wychodzą z założenia, że skoro hetroseksualiści nie organizują sobie parad, to oni też nie będą. Są po prostu zwykłymi ludźmi z nieco, ekhm, oryginalnymi skłonnościami.
Sformułowanie „świętsi od papieża“ tyczy się zwykle osób o przesadnych skłonnościach do moralizowania. Zatem moich lewych znajomych określiłbym jako „bardziej pedalskich od pedałów“, przy czym robię to głównie na potrzeby tej publikacji, bo w tekście mówionym staram się unikać takich sformułowań. Ludzie, których deskrybuję tą średnio zgrabną sentencją walczą o prawa homoseksualistów, przekraczając w swym boju poziom absurdu. Jak zatem z nimi rozmawiać? Co zrobić, jeśli jest się zwykłym człowiekiem, ani pro, ani szczególnie antygejowskim, a jednak nazywanym homofobem, konserwą i innymi kretyńskimi rzeczownikami?
Zacznijmy od tego, że nie ma czegoś takiego, jak homofobia. Ja nie wiem, co za imbecyl wymyślił ten termin. Powstał zapewne w ramach prowadzonego na szeroką skalę, bo globalnego w sumie, coming outu homoseksualistów. Jako oręż do powstrzymywania sensownej retoryki.
Fobie wszelkiego rodzaju, to schorzenia kliniczne. Po prostu choroby. I to niejednokrotnie o bardzo ciężkim przebiegu. Przejawiają się panicznym, histerycznym wręcz strachem przed określonymi podmiotami czy sytuacjami.
Wprawdzie niektóre źródła twierdzą, że na taką, czy inną fobię cierpi 99% społeczeństwa, to wydaje się, że są to raczej zjawiska społeczne, bez szerszeg kontekstu klinicznego. Na prawdziwe fobie cierpi kilka procent społeczeństwa.
Zatem po pierwsze: niechęci do homoseksualizmu, czyli czegoś bądź, co bądź podyktowanego przez naturę, w większości wypadków poza ośrodkiem decyzyjnym, nijak nie można nazwać fobią. Homoseksualistów nikt się nie boi. Jedni mają ich w dupie (o, przepraszam, nieszczęśliwe sformułowanie), inni ich nie lubią, nienawidzą, brzydzą się nimi, czują zwykłą niechęć, czy odrazę. Ale czy widział kto kiedyś człowieka mdlejącego ze strachu na widok homoseksualisty? Ja na przykład nie widziałem, a Wy na przykład widzieliście? No to o jakiej fobii mowa? Podobnie zresztą jest z ksenofobią. Oba te pojęcia są z definicji błędne.
Jedną z podstawowych cech fobii jest regesja, która może zostać uznanać - w pewnym uproszczeniu - za przeciwieństwo agresji. Widział ktoś kiedy arachnofoba rzucającego się na pająka? Rzucającego się do ucieczki, to owszem. A czy klaustrofob w windzie będzie walić pięściami w ściany by się wydostać, czy raczej skuli się w kąciku, żeby przeczekać? Wynika to z tego, że ciało osoby znajdującej się w ataku fobii nie funkcjonuje prawidłowo. Dotnięty tą przypadłością posiada znacznie podwyższone lub obniżone ciśnienie, duszności, drętwienie kończyn i inne tego typu objawy. Czuje się słaby. A nikt, kto czuje się słaby nie dąży do konfrontacji. Jeśli napadnie Cię dwóch bandytów, to być może, w przypływie adrenaliny dasz im po mordzie. Ale nie jeśli akurat masz zatrucie pokarmowe.
Tak zwane homofobia, czy ksenofobia generują niejednokrotnie akresję, co jest sprzeczne z zasadą i na tym właściwie mógłbym ten wywód zakończyć.
Jednak nie zrobię tego, bo jest jeszcze trochę do omówienia.
Rzecz kolejna. Fobie, jako schorzenia, czyli stany nienaturalne, występują u niewielkiego odsetka populacji. I tutaj należy podrkeślić bardzo istotną rzecz. Prawie każdy człowiek na świecie boi się pająków. Bo pająki potrafią zabić. Co jednak nie oznacza, że wszyscy oni cierpią na arachnofobię. Podobnie jest z tym, co niektórzy nazywają lękiem wysokości, czyli akrofobią. 99% światowego społeczeństwa dostanie zawrotów głosy stojąc tuż nad przepaścią. Ale większość z nich po prostu się cofnie, lub przestanie patrzyć w dół. Jaki procent zemdleje, dostanie drgawek, czy palpitacji serca? Mamy w sobie ogromną skłonność do przesady. Każdy kogo zapytamy, stwierdzi, że cierpi na lęk wysokości. W rzeczywistości naukowcy szacują, że jest to zaledwie 3-5% populacji.
Tymczasem na niechęć do homoseksualizmu, nawet nie do ludzi wykazujących takie skłonności, ale do samego zjawiska, „cierpi“ zapewne 90% heteroseksualistów. A zatem zauważmy ciekawostkę. O ile w przypadku innych fobii, mówimy o zdecydowanej mniejszości, to homofobia skupia w sobie większość społeczeństwa. I to jest doprawdy niezwykłe. Mniejszość seksualna, wsparta niewielkim legionem swoich popleczników usiłuje wmówić większości, że jest chora. No tego to już dawno nie było. Brawo za marketing. Teraz wystarczy powiedzieć, że dwóch facetów całujących się na ulicy wzbudza niesmak, by się dowiedzieć, że cierpi się na stany lękowe.
Homoseksualny półświatek coraz bardziej odrywa się od ziemi. Jakiś czas temu wpadli na pomysł, że chcą zawierać związki małżeńskie. Zabawne. Bowiem słowo „małżeństwo“ samo wskazuje na charakter tego pojęcia. „Mąż – żeństwo“. To kto jest mężem? A kto żoną? Albo nie. Nie chcę tego wiedzieć. Jedyny przykład, jaki przychodzi mi do głowy by zilustrować powyższy nonsens, to nazwa rajdu Dakar, który już od kilku lat odbywa się w Ameryce Południowej, a w samym Dakarze gościł ostatnio w 2008 roku.
Homoseksualiści chcą adoptować dzieci, twierdząc, że jedynie presja społeczeństwa może sprawić, że ich dziecko będzie się czuło niekomfortowo. Oczywiście – zła presja. Na nic zatem się zdają głosy psychologów i psychiatrów, którzy dowodzą, że dziecko potrzebuje zarówno wzorca męskiego, jak żeńskiego, by poprawnie funkcjonować. Ja w to wierzę, bo wiem, co wyniosłem od matki i co od ojca. I wiem, czego bym w życu nie miał, bez jednego z nich.
Oczywiście im dalej się wdać w dyskusję, tym bardziej absurdalne stają się tezy obrońców homoseksualizmu.
W opisywanej przeze mnie dyskusji gadka zeszła oczywiście na „naturalność“ omawianych skłonności. Ja naprawdę nie jestem przesadnie antygejowski, jednak jeśli ktoś mi wmawia, że homoseksualizm jest tak samo naturalny, jak heteroseksualizm, to zadaję proste pytanie: po co dziewczynki mają cipki, a chłopcy siusiaki? I dlaczego dwa siusiaki nie mogą razem zadbać o jedną z trzech podstawowych potrzeb żywego organizmu? (pożywianie, wydalanie, rozmnażanie - sami zgadniejcie, o którą mi chodzi)? Jeśli natura uznała, że homoseksualizm jest naturalny, to mówimy tu o zdradzie, dywersji i spisku. Natura nam robi krecią robotę. Ani chybi, żeby nas wykończyć.
I teraz najfajniejsze. Kiedy podniosłem ten argument, moja koleżanka – najwyraźniej przygotowana na to, że powiem to, co powiedziałem, stwierdziła coś takiego: „natura wie co robi. Homoseksualizm to forma selekcji naturalnej. Natura wie, że osobnik jest słaby i przeciętnie zdolny do reprodukcji, więc wpycha go w ślepą uliczkę. I jest to zupełnie naturalne“. Noooooo. Gdybym był pedziem, to chyba bym jej lutnął. Zatem wedle obrońców tej tezy, homoseksualizm JEDNAK JEST CHOROBĄ. Walczą pod tęczowymi sztandarami, by uznać że nie, że to tylko ludzka zachcianka, czy może raczej potrzeba, a potem pieprzą takie bzdury? Bo przecież niedoskonałości organizmu to choroby. Gdyby ktoś kiedyś wynalzał pigułkę, dzięki której każdy człowiek staje się silniejszy i odporniejszy, to – wedle logiki mej zacnej koleżanki – geje zniknęliby z powierzchni ziemi. Czyli „tabletka antyhomoseksualna“. Niezwykłe, jak to się można zaplątać we własnych poglądach.
Na potrzeby tego tekstu, a także by ująć definicją pewien schemat zachowań, ułożyłem sobie termin „homofilia“. Myślę, że to doskonała przeciwwaga dla „homofobii“. Homofile bronią praw homoseksualistów, jakby walczyli o swoje. Oczywiście, można przyjąć, że intencje mają dobre, ale obierają złe środki w dążeniu do celu i przyjmują wyjątkowo idiotyczną linię retoryki.
Żeby już się o tym przesadnie nie rozpisywać podam tylko jeden przykład. Słowem najczęściej padającym w tego typu dyskusjach jest „tolerancja“. Ludzie nazwani przeze mnie homofilami podkreślają swą tolerancję i są z niej dumni. Rzecz w tym, że słowo tolerancja pochodzi od łacińskiego„tolerare“, czyli „wytrzymywać”, „znosić”, „przecierpieć”. Oznacza ni mniej, ni więcej, tylko stan, w którym przyjmuje się pewne zjawiska za sprzeczne z ukierunkowaniem społecznym czy naturalnym, ale nie wysuwa się w związku z tym żadnych sprzeciwów. Zatem mamy pewien paradosk. Z jednej strony „nienaturalne ale może być“, a z drugiej strony „jak najbardziej naturalne“. Ktoś coś z tego rozumie?
Dużo lepszym słowem niż „toleancja“ wydaje się tu być „akceptacja“. Jednak byśmy my, ludzie raczej neutralni, ale nie rozumiejący omawianych w tym tekście skłonności, mogli zaakceptować w pełni homoseksualistów, musza oni wykonać ogromną pracę. Bo to oni muszą przekonać nas, że możemy im ufać. Dziś się tego od nas żąda. Dziś nazywa się homofobem każdego, kto ich nie szanuje. Tymczasem gdyby ich zapytać, o co w tym wszystkim chodzi, reagują agresją. Uważają, że nie należy nam się choćby słowo wyjaśnienia. I mnie osoboście cholernie to irytuje. Bo dlaczego żądają ode mnie czegoś, nie informując dlaczego powinienem im to dać?
Swego czasu przyjaciel bliskiej mi kobiety – gej zaprosił nas na paradę równości. Powiedział: „Chodźcie. Zobaczycie, że my jesteśmy zupełnie zwykli, tacy, jak wy. Nie żadni tam zboczeńcy.“.Poszliśmy. Ujrzałem ciężarówkę - platformę. Na niej przy rurze wywijało dwóch elegacko zbudowanych panów w samých slipach. Jeden drugiego lizał po sutku. Zapytałem kolegi: „czy widziałeś kiedyś, byśmy my robili coś takiego? Czy to jest ta wasza normalność?“.
Zasmucił się. Nic nie odpowiedział. Poszedł w swoją stronę. Nigdy więcej go nie widziałem. Bowiem w całym tym prohomoseksualnym show, w całej tej homofilii kwitnie tak wiele fałszu, tak wiele wykreowanego na pokaz pluszu, że nikt poważanie myślący nigdy nie uwierzy w ten „idealny, tęczowy świat“. I dlatego uważam, że największą krzywdę homoseksualistom wyrządzają właśnie homofile. Ludzie, którzy nic nie rozumieją, ale niejako w duchu obowiązującej aktualnie mody, zabierają głos pozbawiony jakiegokolwiek sensu.
http://kultura.gazeta.pl/kultura/1,114438,11744408,Autobusy_nie_dla_calujacych_sie_mezczyzn__ZTM_cenzuruje.html
Inne tematy w dziale Technologie