Podczas jakichś porządków domowych kilka lat temu, moja żona (na szczęście już na emeryturze) - nauczycielka matematyki od 1990 roku w podstawówce, a potem i w gimnazjum - znalazła zadania, które dawała swoim uczniom w owym 90 czy 91 roku.
Obejrzała je i powiedziała: Gdybym teraz dała takie zadania na klasówce, to rodzice i dyrekcja by mnie zlinczowali.
Niech te słowa będą mottem tej notki.
Mój blog ma tytuł „Jakie będą Rzeczpospolite?”. Wcześniej (w poprzednim salonie24) był trochę dłuższy i brzmiał: „Jakie (i czy) będą Rzeczpospolite”. Tytuł ten wywodzi się od dyskusji na forum dziennika.pl z lipca 2008 roku – Jakie będą Rzeczpospolite czyli rzecz o edukacji.
Pisałem kiedyś półżartem, że moje kwalifikacje do pisania o edukacji to: brak sklerozy, towarzyszenie w edukacji dwojgu dzieciom od zerówki do dyplomów UW i UKSW oraz, a może przede wszystkim, bycie mężem i szwagrem nauczycielek matematyki i języka polskiego w podstawówce i gimnazjum. Uczestniczyłem w życiu w nieskończonej ilości rad pedagogicznych przy każdym rodzinnym spotkaniu.
Czego by nie pisać o edukacji, to dwa fakty wydają się bezsporne. Pierwszy z nich, to systematycznie obniżający się poziom polskiej szkoły. Drugi zaś, to niewątpliwa ranga, jaką należy nadawać edukacji, gdyż bez mądrych (podkreślam - mądrych, a nie wyszczekanych) obywateli szanse Polski maleją, w jakichkolwiek okolicznościach by się ona nie znalazła.
Pamiętam – jeszcze za czasów komuny - jak znajomi czy krewni, którzy przebywali czas jakiś na Zachodzie opisywali tragicznie denny poziom tamtejszych szkół publicznych. Polskie szkoły były wtedy o niebo lepsze.
Niestety wraz z „transformacją” rozpoczęto proces równania poziomów szkół do tego zachodniego czyli – w polskim przypadku – radykalnego obniżania poziomu szkół polskich.
Od początku ludzkości są dzieci ciekawe świata i będą takie, mam nadzieję, do końca ludzkości. To te dzieci są laureatami olimpiad i kończą renomowane uczelnie. W każdym społeczeństwie jest ich pewien procent. Jednak to nie one świadczą o poziomie edukacji w tym społeczeństwie. O tym poziomie świadczy przeciętne dziecko z grupy mniej ciekawych. Bo to temu dziecku można ułatwić lub utrudnić naukę. Można zwiększyć jego ciekawość, albo je zniechęcić. Na to nakłada się jeszcze zamożność rodziny i jej troska o wykształcenie dziecka. Mniej zdolne, ale pracowite dziecko może mieć lepsze wyniki dzięki np. korepetycjom albo pracy z rodzicami.
Od zawsze byli ciekawi, mniej ciekawi i wcale nie ciekawi. Tak było, jest i będzie. Żadna ustawa nie zwiększy ilości ciekawych, ale ustawy mogą ich ilość zmniejszyć. Żadną ustawą nie poprawi się natury, ale zawsze można ją ustawą zepsuć.
I tak właśnie psuto ustawami polską oświatę przez umowne 25 lat.
Polska szkoła cierpi na brak jasnej koncepcji zdecydowanego i klarownego rozdziału obowiązku szkolnego i prawa do nauki. Te dwa pojęcia są wzajemnie sprzeczne i tylko precyzyjne określenie zakresu ich stosowania może dać podstawę do określenia, co jest niezbędne, z punktu widzenia współczesności i interesu państwa czyli stanowi obowiązek, a co wchodzi w zakres prawa.
Chciałbym doprecyzować jeszcze pojęcie polskiej szkoły. Jest to, w moim rozumieniu, rejonowa podstawówka (szkoła, z której praktycznie nie można usunąć ucznia, niezależnie co by robił, czy też nie robił). W niej, bowiem, dochodzi do najostrzejszego konfliktu między obowiązkiem i prawem. Tutaj spotykają się ciekawe dzieci z niezamożnych rodzin z dziećmi nie ciekawymi i z dziećmi z rodzin patologicznych. Jak w jednej klasie rejonowej podstawówki zapewnić zdolnemu i chętnemu dziecku prawo do nauki ( i bezpieczeństwo) i jednocześnie wyegzekwować obowiązek szkolny od łobuza, przygłupa, czy dziecka z ADHD, dysleksją, dysgrafią, dyskalkulią i co tam jeszcze specjaliści stwierdzą.
Cóż da dobry nauczyciel, gdy wymagania wobec uczniów są tak niskie, że i kiepski nauczyciel da sobie radę.
Aby dzieci były lepiej wyedukowane należy BEZWZGLĘDNIE podnieść wymagania i równie BEZWZGLĘDNIE je egzekwować.
I należy WRESZCIE zdecydować, czy nauka jest PRAWEM czy OBOWIĄZKIEM.
Nie może być jednocześnie i tym i tym.
Ustawa o oświacie nie jest być może jeszcze panaceum na wszystkie bolączki edukacji w Polsce, ale jest PIERWSZYM krokiem, aby polską szkołę zabrać z równi pochyłej, po której się od lat już zsuwa i umieścić na twardym gruncie. Jest odwróceniem złego trendu i dlatego powinna zostać wprowadzona jak najszybciej.
Wierzę, że Prezydent też to rozumie.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo