wiersze
wiersze
lechg lechg
851
BLOG

Edukacja, czy ogłupianie dzieci i rodziców?

lechg lechg Edukacja Obserwuj temat Obserwuj notkę 27

image

Nie jestem zwolennikiem tzw „Edukacji Domowej”. Nigdy nie dam się wrobić w odwalanie za państwową szkołę antycywilizacyjnej roboty wg pokrętnych standardów i obcych podstaw programowych ogłupiających dzieci. Nie będę harował tylko po to by rosnąca w zastraszającym tempie banda edukatorów, mogła wysysać z moich dzieci owoce emocjonalnego i moralnego zniewolenia, oraz przedstawiać wychowawcze sukcesy rodziców jako swoje zasługi, a w zamian rodzicom przypisywać swoje deficyty.
Nie wyłożę na to złamanego grosza z własnych pieniędzy.
A więc co mogę zrobić? Sztoż dziełat'!?
Jak bronić dzieci przed agresją antykultury i pedofilii instytucjonalnej, które to plagi coraz bardziej zawłaszczają szkołę?
Żeby odpowiedzieć na te pytania trzeba w ogóle zrozumieć co się dziś dzieje w szkole i czym właściwie jest ta instytucja? Większość z nas, polskich rodziców, jest przekonana, że szkoła to nowoczesne narzędzie służebne, zbudowane na regule pomocniczości, zafundowane rodzicom przez przyjazne państwo dla ulżenia w trudnym i wyczerpującym dziele edukacji, oraz misji wychowania godnych następców.
Wierzymy w to propagandowe cacko prawie wszyscy, mimo że nigdy nie zaistniało ono w rzeczywistości. Na wiele godzin dziennie ufnie oddajemy nasze potomstwo w ręce funkcjonariuszy mało rozpoznanej przez nas organizacji, zajmującej się przymusem szkolnym, czyli przymuszaniem dzieci do wchłaniania treści i wzorów zachowań najczęściej sprzecznych z interesem ich i ich rodzin.
 Nie dostrzegamy znaków zadających kłam stereotypom zniewalającym nasze myślenie. Bagatelizujemy sygnały ostrzegawcze zapowiadające zagrożenia. Często mylimy skutki z ich przyczynami, a kiedy już je dostrzeżemy, wpadamy w panikę przed nadciągającą katastrofą reagując histerią pogarszającą tylko nasze beznadziejne położenie.
Efektem takiej histerii najczęściej są: „Edukacja Domowa” i tzw „Szkoły Społeczne”.
Edukacja Domowa to nic innego jak wycofanie się w chałupnictwo, które ma na celu taką samą deprawację dzieci, tyle że staraniem i kosztem ich własnych rodziców. Służy do tego perwersyjny kompromis zawarty z rodzicami przez system, zwany obowiązkiem realizacji tzw podstawy programowej, którego wykonanie jest okresowo weryfikowane państwowymi egzaminami.
Tak zwana: „Szkoła Społeczna”, w naszych realiach funkcjonuje z nic już nie znaczącą etykietką „katolicka”. Jest to otorbiona pułapka na parweniuszy, beneficjentów i funkcjonariuszy systemu średniego szczebla, w postaci bańki wyizolowanej z realiów. Oparta jest ona na sekciarskim założeniu, że dzięki fizycznej i rytualnej izolacji od większości, oraz dodatkowym nakładom materialnym jest możliwe wykształcenie ich dzieci na autentyczną elitę intelektualną i przywódczą społeczeństwa. Oczywiście wszystko w ramach systemu edukacji reprezentowanego przez tę samą „podstawę programową”.
Podstawą programową jest oczywiście antykulturowy „gender”, czyli najnowszy wykwit neomarksistowskiej ideologii opakowany w pseudoekologiczną tolerastię, przesycony ekumeniczną pedofilią i antyfaszystowską masturbacją, czyli lekkostrawny, wszechogarniający bełkot.

No więc czym właściwie jest dziś szkoła?
Szkoła to po prostu pole walki o ciała i dusze dzieci, i nic więcej. Z jednej strony stoją biologiczni rodzice, zazwyczaj niezorganizowani i nieświadomi swego żałosnego położenia. Nawet tego, że właśnie uczestniczą w wojnie o życie, zdrowie i pomyślność własną oraz swych dzieci.
Naprzeciwko nich wychodzi instytucjonalny lewiatan z którego widoczny jest tylko interface w postaci ciała pedagogicznego, kokietującego urojone roszczenia rodziców. Ukryta jest natomiast struktura, hierarchia oraz instrukcje i lewary wprawiające w ruch i kontrolujące całą machinę.
Celem rzeczywistym obecnej szkoły jest odebranie biologicznym rodzicom dzieci i ich uprzedmiotowienie. Jeżeli się uda to fizycznie i natychmiast. Jeśli nie uda się, bo jeszcze naturalne instynkty i fundamenty katolickiej kultury są zbyt mocne, to w sensie duchowym i długoterminowym, poprzez aksjologiczne przeprogramowanie deprawacją, z jednoczesnym przerzuceniem na rodziców odpowiedzialności za skutki i materialnych kosztów całej operacji.
Celem rzeczywistym rodziców jest...
Niestety... u większości rodziców już nie istnieje cel rzeczywisty.
To znaczy nie udało mi się do tej pory spotkać żadnego rodzica, który sformułowałby jakieś cele rzeczywiste w odniesieniu do szkoły, a tym samym i wobec własnych dzieci, poza oczywiście ogólnikowym: „szczęścia, zdrowia, pomyślności”.
Na czym więc polega problem?
W takiej sytuacji żadnego problemu oczywiście nie ma, a na dowód przytoczę pewną historię.
Nie tak dawno temu, przemiłe panie przedszkolanki zaprosiły mnie wraz z innymi rodzicami na uroczystą pokazówkę edukacyjną. Panie zademonstrowały wówczas szereg sprytnych gadżetów, dobrze przemyślanych zabaw i ćwiczeń socjotechnicznych ułatwiających cztero-pięciolatkom przyswajanie literek. Rodzice byli wniebowzięci z powodu umiejętności swoich pociech z takim trudem wyuczonych.
Uświadomiłem sobie wówczas skąd u mojej córeczki wzięło się ostatnimi czasy parcie na bazgranie po wszystkim i popisywanie się znajomością literek. Wiele mnie i żonę kosztowało systematyczne odciąganie uwagi dziecka od tych grafomańskich natręctw.
Po pokazówce pochwaliłem oczywiście panie przedszkolanki za ich zaangażowanie i pasję, zaznaczając jednak że bardziej niż na umiejętności rozpoznawania abstrakcyjnych symboli zależy mi aby w wieku pięciu lat moje dziecko rozwijało to do czego zostało stworzone, czyli wrażliwość na piękno, spostrzegawczość na zjawiska z bezpośredniego otoczenia, refleks i koordynację ruchową, sprawność fizyczną, nawiązywanie relacji z innymi, poczucie rytmu, słuch muzyczny, smak i pamięć... Mało czasu, kurna...
Zwłaszcza na rozwijanie pamięci w wieku do 6 lat otwiera się w dziecku niepowtarzalna koniunktura. Jeśli tę szansę się przegapi i zmarnuje nigdy już później nie da się tego nadrobić. Kiedyś dawno temu gdy świat nie poszedł jeszcze tak do przodu i wciąż żyły prawdziwe babcie, rozumiejące tę prawdę i znające swoje obowiązki wobec kolejnego pokolenia, brały one wnuki na kolana i rytmicznie wypełniały im głowy setkami zabawnych wyliczanek, zagadkowych rymowanek, a nawet rymowanych zagadek.
Kiedy się dobrze rozwinie przyrodzone talenty dziecka, to w szkole da sobie ono radę z nauką czytania i pisania w miesiąc, no maksymalnie w dwa... Wiem to na pewno, na podstawie wcześniejszych doświadczeń ze starszym dzieckiem.
Na to przedszkolanki, ze zrozumieniem odparły, że owszem w pełni się ze mną zgadzają, ale niestety „podstawa programowa” każe im robić co innego.
Czyli że co? Tajemnicze dziwadło nazywane „podstawą programową” może determinować każdy aspekt życia naszych dzieci? – zapytałem może nazbyt retorycznie - nawet wbrew naszej woli?
Kogo interesują pańskie problemy wychowawcze? – nie wytrzymała liderka tutejszych mamusiek – ja na przykład żadnych problemów z wychowaniem swojego dziecka nie mam – rzekła i majestatycznie roztopiła się w powszechnym aplauzie.
Dzięki tej historii dowiedziałem się, że nic nie dzieje się przypadkiem, że już nawet w przedszkolu, rządzi ta wredna krowa: „podstawa programowa”. No i jeszcze, że żaden ze znanych mi rodziców, problemów z wychowaniem swojego dziecka nie ma.
To nic że potem, już za jakieś 4 lata, jak to się zdarzyło na zebraniu rodziców uczniów 3 klasy szkoły podstawowej do której chodziło moje starsze dziecko, okaże się nagle że 1/3 uczniów nie potrafi w ogóle czytać!!! A reszta, z wyjątkiem paru, tylko duka.
Und, tiepier szto? Kto winawat?
Całe lata wbijania do pustych głów literek na nic?
A do tego dla połowy uczniów poziom nauczania jest rzekomo zbyt wysoki i powstała nawet petycja na petycja kropka pl podpisana przez wszystkich rodziców, oczywiście oprócz mnie, żeby go obniżyć, ponieważ (i tu uwaga!!!) zatroskani rodzice już nie dają rady z odrabianiem lekcji za swoje jełopięta. 
No rzesz kurna, też bym nie dał rady jakbym był taki zatroskany.
;)
Tylko mi teraz proszę tu w komentarzach nie wyskakiwać ze szczepionkami i temu podobnymi bzdurami bo zabanuję, słowo daję, bez ostrzeżenia.


lechg
O mnie lechg

Jan Paweł II obiecał, że Bóg nigdy nie obarczy nas ciężarami których nie będziemy w stanie unieść. Przyjmuję je i niosę zdziwiony, że jeszcze daję radę. Miesiąc temu, tydzień temu gdybym wiedział ile mi ich jeszcze przybędzie, nie uwierzyłbym że dam radę. Co będę myślał za tydzień? Ja bym raczej rozwinął myśl (obietnicę) JP2 twierdzeniem, że Bóg nigdy nie robi nam dowcipów, których nie jesteśmy w stanie zrozumieć. Bóg ma wielkie poczucie humoru. Codziennie tego doświadczam. Niedawno na przykład postawił na mej drodze młodzieńca z biblią pod pachą, który zapytał czy jestem szczęśliwy? Szczęście? Dawno o nim nie myślałem. Tak Z pewnością jestem. Mimo wszystkie ciężary.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo