Wprowadzenie do naszych słowników wyrażenia PR było posunięciem genialnym. Przekonano nas, że o to mamy coś nowego, coś odpowiedniego dla naszych niepowtarzalnych, najlepszych czasów. Podkreślano, że Public Relations zgodnie z doktryna państwa demokratycznego stawia na pierwszym miejscu jednostkę i jej dobro. Że działania Public relations to nic innego jak rzetelne informowanie społeczeństwa i słuszne przekonywanie ich do pewnych racji. Tylko gdybyśmy tak dokładniej spojrzeli na Piar to byśmy zobaczyli, że to tylko nalepka. Nalepiona na stare, dobrze wszystkim znane i kojarzone słowo – Propaganda. Bo czym się różni Piar od propagandy?
Ten przeklęty Hitler i ten przeklęty Stalin. Pozabierali tyle słów. Zabrali „Rządy silnej ręki” i teraz każdy kto próbował by takie coś wprowadzić, od razu porównywany jest do tych dwóch bestii XX wieku. A czemu nie do Cezara? Napoleona? Elżbiety I, Marii Teresy? Fryderyka Wielkiego? Zabrali „wojnę” w jej Clauswitzowskim rozumieniu jako przedłużenia polityki i zmienili ją w wyniszczanie jednego narodu przez drugi. Zabrali wreszcie propagandę. Bo który z naszych obecnych speców od PR chciałby być porównywany do Goebellsa czy nie mniej znakomitych propagandzistów radzieckich, czy też te postacie mieć jako kolegów po fachu? No to bach! Nie będzie propagandy, będzie PR.
Społeczeństwa oczywiście o tym nie poinformowano. Wykreowano natomiast teorie: oto nadeszły czasy piaru. Jeden z polskich głosicieli tych teoryjek Eryk Mistewicz sprowadził naszą politykę do opowiadań historii i baśni. Można wywnioskować, że nie ma teraz realnych walk politycznych i związanych z nim sojuszy – taktycznych, strategicznych. Są narracje. Nie ma w polityce już sporów ideologicznych. Są narracje. Nie ma sporów charakterologicznych pomiędzy poszczególnymi politykami. Są narracje. Nie liczy się w polityce umysł polityka, jego wiedza, to co mówi i myśli. Ważne jest to jak polityk wygląda, jak się czesze, jaki ma krawat, jak mówi i czy szybko myśli. Takie to oto czasy narracji.
Znów te braki w wykształceniu historycznym. Bo jeśli na to patrzymy w ten sposób to narracje były zawsze. W starożytnym Rzymie, gdzie wstępem do kariery politycznej było posiadanie sztuki retoryki i argumentacji. W średniowieczu, gdzie na decyzje polityczne wpływały niesprawdzalne opowieści o cudach dokonywanych przez świętych czy powieści o smokach oraz innych zadziwiających zjawiskach przyrody. W elekcjach Rzeczypospolitej nikt nie pozwalał sobie na przesłanie kandydatury księcia, który by się jąkał, a już czy wyobrażamy sobie jakiegokolwiek księcia w brudnym, niedopasowanym ubraniu? I też narracje były. A to pretendent do tronu Polskiego Habsburg tak w mocnym afekcie do Jadwigi jest, że napisał jej piękny list.. i już mieszczki na krakowskim rynku mogły rozmawiać, a jaki to list? A co napisał? A czy Jadwiga go przyjmie? Bo narracje mieszczkom są potrzebne. Dobrze jednak, że w tym czasie panowie nasi, pierdołami się nie przejmowali, tylko mocno debatowali czy unię z Habsburgami czy jednak z Litwą.
Jeno ludzkość była jeszcze na tyle mądra, że doskonale wiedziała, że ten cały Piar i narracje to jednak tylko część polityki. Znacząca, ale zawsze tylko część. Mistrz ceremonii to ważna postać na dworach, ale te państwa które chciały się rozwijać wiedziały, że ta postać jest w hierarchii za kanclerzem, marszałkiem, podskarbim, sekretarzem… Te państwa, gdzie władca był uwielbiany przez swoich poddanych, właśnie wskutek działań Mistrza Ceremonii - organizacji licznych turniejów, pokazywania władcy jako jednego z nas, zakupy bogatych szat i strojów dla władcy i jego dworu, polityka ta kończyła się na ogół katastrofą skarbową, a co za tym idzie politycznymi. Albo degenerowały władcę i jego otoczenie powodując zgubienie instynktu politycznego.
Nikt nigdy w dziejach politycznych nie pozwalał sobie na całkowitą ignorancję społeczeństwa. Nawet w najbardziej absolutystycznych monarchiach czy krajach zamordystycznych. To nie demokracja upodmiotawia politycznie społeczeństwo, ale społeczeństwo przez sam fakt swojego istnienia jest podmiotem politycznym. Prawo wyborcze nie jest sprawą kluczową. Społeczeństwo zawsze może wesprzeć opozycję, więc lepiej jest mieć je po swojej stronie. Dlatego też, zawsze dbano o to aby przekonywać je do swoich pociągnięć. To, że nie sięgano po telewizję czy radio to tylko z tego powodu, że te środki nie istniały. Ale była poezja i mamy Jana Kochanowskiego „Pieśń o spustoszeniu Podola”. W którym namawia pokojową szlachtę do opodatkowania się, a nawet własnej zbiórki, by móc prowadzić aktywniejsza politykę wobec Tatarów. Mamy Woltera, który za pieniądze Katarzyny Wielkiej pisze o pozytywach jakie niesie Semiramida Północy swoimi rosyjskimi reformami, i próbuje przekonać opinię europejską do konieczności rozbiorów Polski, jako siedliska anarchii w Europie. Mamy cała Kuźnicę Kołłątajowską, która swoimi artykułami czy chociażby sztukami teatralnymi (Niemcewicza „Powrót Posła”) próbuje przekonać XVIII wieczną Polską opinię publiczną do konieczności zmian. Pod działania PR można nawet podciągnąć wszystkich poetów, których wiersze zawsze miały pobudzać społeczeństwo do jakiś czynów. Co często się udawało. Przypomnijmy znów przykład Węgierskiej Wiosny Ludów, Sandora Petofiego i jego „Pieśń Narodową”.
Nic nowego na tym świecie. Nazywajmy rzeczy po imieniu. Patrzmy w przyszłość bo ludzkość już wszystko przerabiała, tylko nie zawsze wyciągała z tego wnioski.
Inne tematy w dziale Polityka