Zastanawia mnie pewien fenomen psychologiczny, jakim jest sytuacja gdy codziennie giełda idzie w dół, dolar i euro w górę, w którym dodatek Praca w wyborczej skurczył się do objętości broszurki, w którym prawie każdego dnia widać jak wielką tragedią dla Rzeczypospolitej jest każdy dzień Rządu Pana Premiera Donalda Tuska, a mimo to cały czas znajdują się osoby ufające koalicji PO-PSL. Dla których Donald Tusk jest mężem stanu, a największym zagrożeniem dla Polski są Bracia Kaczyński i porównywalny z WKP(b) i NSDAP PiS. To jest naprawdę sprawa intrygująca, nie z politycznego punktu widzenia, ale z psychologicznego i społecznego, że można wierzyć, iż gdyby wprowadzono EURO to by kryzys nas ominął. Łudzić się, że w czasie weekendu ministrowie znajdą 18 mld złotych i będzie wszystko okej. Wyznawać, że kryzys jest winą Kaczyńskich, a i jeszcze dodawać, że kryzysu się nie zwalczy jeśli Jarosław Kaczyński opuszcza posiedzenie Sejmu. Tak bo gdyby na tym posiedzeniu był to minister Rostowski w raz, dwa, trzy przedstawił by plan wyjścia z kryzysu.
Zastanawiające jest jaka to cecha psychiczna powoduje, że nierzadko inteligentne osoby, które muszą widzieć katastrofę rządów Donalda Tuska, cały czas winy szukają u Kaczyńskich i są w stanie uwierzyć w to, że Donald Tusk przeprowadzi Polskę przez kryzys. I w tym momencie wchodzimy na jakże piękny grunt miłości. O której pięknie jest opowiadać, a jeszcze piękniej ją przeżywać. Od strony miłosnej spróbujmy więc sportretować wyborcę PO.
Są to osoby które kochają siebie, kochają siebie tak mocno, że muszą ciągle otrzymywać potwierdzenie tej miłości od innych. Zwolennik PiS, wiadomo, zahukany, żyjący gdzieś w małym miasteczku, o konserwatywnym światopoglądzie, jemu więc wystarczy tylko miłość od żony i miłość do jakiegoś spokojnego hobby. Zwolennik PO to co innego. On musi być cool przed całym światem, jemu nie jedna miłość wystarczy on musi kochać wiele i mocno, i ciągle mieć potwierdzenie tego, że jest kochany. Więc gdy na zwolenników PiS krzyczy się Kaczyści, to część się podenerwuje, część się pośmieje, a większość i tak oleje, bo przecież to jest pierdoła. Gdy zaś na zwolenników PO uknuje się słówko Wykształciuch. O nie, nie trzeba działać. Musi Wyborcza napisać cykl reportaży „jestem wykształciuchem i jestem z tego dumny” i tak zakodować te słowo aby oznaczało one coś dobrego, coś wyniosłego, coś kochanego. No cóż, są ludzie którzy za miłość przyjmują mówienie czułych słówek, i jak z tysiąc razy nie padnie tam misiaczku, kociaczku etc. to dla nich jak mawiają słowianie z południa Milosti ne ma.
Są to osoby młode, dla których PO jest pierwszą partią – ich pierwszą miłością. A wiemy, że przy pierwszych miłościach, zwłaszcza gdy nie są to miłości świadome, wszystko wydaje się piękne, idealne, że wystarczy tylko chcieć i wszystko się uda. Przy pierwszych miłościach kierują się kryterium podobania, a nie kryterium pasowania względem siebie. Niektórzy czasem wyrastają z kryterium podobania, i przeżywają później wiele miłości i w końcu trafiają na tą właściwą. Ci, którzy pozostają przy kryterium podobania są później doskonałym źródłem zarobku dla prawników specjalizujących się w rozwodach, albo trwają później w nieszczęśliwym związku, do końca łudząc się, że się uda.
Na to zwrócę szczególną uwagę. Bo są takie osoby, zarówno kobiety jak i mężczyźni, którzy potrafią trwać w związkach bez przyszłości, w których są wykorzystywani przez stronę silniejszą. A jednak trwają, bo kiedyś przyrzekli miłość, i chociaż druga strona nie wypełnia tego przyrzeczenia, to oni tak mocno kochają siebie i swoje zdanie (czasem podczepiając to zdanie pod pojęcie honor), że swojego zdania nie zmienią i będą cierpieć do samego końca. Najgorsze jest to, że taka bita i upokarzana kobieta potrafi powiedzieć, że ona swojego męża kocha. Mam wrażenie, że tak jest z dużą częścią wyborców PO. Doskonale wiedzą, że PO ich wykorzystała, ale tak mocno ukochali swoją decyzję, że chociażby się wszystko wokół paliło to wina jest i tak Kaczyńskich, a nie Donka. W gruncie rzeczy nie miałbym nic przeciwko takiej postawie, bo jest to postawa piękna, szlachetna i honorowa, taka jaka w kraju między Odrą a Bugiem jest najchętniej widziana, tylko czemu ja mam też solidarnie cierpieć za ich miłość do PO?
A tam gdzie jest tak wielka miłość, jest także i wielka nienawiść. Miłość jest dla Donalda. Nienawiść dla Lecha i Jarosława. Tak jak się zastanowię to u mnie jest podobnie, tylko odwrotnie. To znaczy miłość jest dla Lecha i Jarosława, a po drugiej nienawiść do Donalda, ale. Właśnie jest jedno ale. Więc tym ale, jest to, że tam w środku jest Polska. Jestem ja, są moi najbliżsi. Jest moje życie i życie moich najbliższych. I to podpowiada mi cały czas, żebym kontrolował swoją miłość do Lecha i Jarosława chociażby w ten sposób czy oni cały czas kochają mnie i dbają o mój interes. I był tak samo powściągliwy w stosunku do mojej nienawiści do Donalda, bo może ona jest nieuzasadniona, bo może coś źle odczytałem. Codziennie sprawdzam swoją miłość i nienawiść. Można napisać, że każdego wieczora oczywiście kładę się z myślą, że to Jarka i Lecha trzeba kochać, a Donka nienawidzieć. Ale rano wszystko zaczyna się od nowa. Mam wrażenie, że dla wyborców PO to ale nie istnieje, i jak pokochali pierwszego dnia PO tak kochają do dziś.
Ukochanie swojego własnego zdania. To dobra rzecz, ale. Ukochanie swoich wyborów, to dobra rzecz, ale. Wierność swojemu zdaniu, swojemu wyborowi to piękna rzecz, ale. Tylko jak wytłumaczyć to ale zakochanemu?
Inne tematy w dziale Polityka