6 grudnia b.r. (2015) odbyła się we Francji I tura wyborów do rad regionów, których liczba we Francji kontynentalnej została właśnie zmniejszona z 22 do 13 (w tym Korsyka).
Jak wszyscy (?) wiemy, wybory te wygrał Front Narodowy, zdobywając 28% głosów.
Ugrupowanie kierowane przez N. Sarkoziego, pod nową nazwą "Republikanie", uzyskało 27% głosów, zajmując drugie miejsce.
Trzecie miejsce zajęli socjaliści Hollanda, zdobywając 23%.
Polskie "media ściekowe", czyli media tzw. "głównego nurtu", zgodnie informowały, że we Francji wygrali nacjonaliści lub że wygrała skrajna prawica. Z położeniem akcentu na słowo "skrajna". Ten przekaz dodatkowo był wzmacniany sugestiami o powszechnym szoku nad Sekwaną. O zagrożeniu tradycyjnych francuskich wartości. O zagrożeniu tradycji republikańskiej.
Szczególnie zszokowowane miały być francuskie media.
Co akurat nie dziwi, bo są one zaangażowane – w aliansie z rządzącą "klasą polityczną" - w dyskredytację Frontu Narodowego i w nagonkę na to ugrupowanie w stopniu nieskończenie większym, niż podobne działania podobnych elementów w Polsce w stosunku do środowisk o charakterze patriotyczno-narodowym.
13 grudnia odbyła się II tura w/w wyborów.
Republikanie Sarkoziego zdobyli władzę w 7 regionach, socjaliści Hollanda w 5, a na Korsyce wygrało ugrupowanie lokalne – przedstawiane w polskich mediach jako "nacjonaliści korsykańscy".
Front Narodowy, który po pierwszej turze wygrywał w 6 regionach, nie będzie rządził nigdzie!
Ten wynik chóralnie został obwieszczony – zarówno we Francji jak i w Polsce – jako klęska Frontu Nrodowego i jako tryumf "Francji republikańskiej".
(np. http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/swiat/1644234,1,w-wyborach-regionalnych-wygrala-francja-racjonalna.read)
Tylko jeden "drobiazg", niczym drzazga w mózgu, przeszkodził w odtrąbieniu ostatecznego zwycięstwa – w II turze na Front Narodowy zagłosowało jeszcze więcej Francuzów niż w I turze, bo prawie 7 milionów.
Cóż więc takiego się stało, że Front Narodowy, mimo że poprawił wynik z I tury, mimo że zagłosowało na niego 7 milionów Francuzów – jedna trzecia z tych, co poszli do urn wyborczych, w żadnym z regionów nie będzie rządził?
Pierwsze wyjaśnienie jest powszechnie znane.
O ile w pierwszej turze wybory miały charakter głosowania "ZA": na wybranych kandydatów, na wybrane ugrupowanie i na jego program, o tyle wybory w drugiej turze polegały na głosowaniu "PRZECIW".
Przeciwko kandydatom Frontu Narodowego.
Rzadząca Francją kosmopolityczna oligarchia (przez "zwykłych" Francuzów nazywana grande bourgeoisie – "wielką" burżuazją), a więc zarówno rządząca "lewica" Hollanda jak i będąca w "opozycji" "prawica" Sarkoziego, zawarły nieformalny pakt, mający na celu "wycięcie" kandydatów Frontu Narodowego.
W efekcie Front Narodowy zdobył tylko 358 mandatów z 1722 (we Francji kontynentalnej).
Zbyt mało, aby móc rządzić w którymkolwiek z regionów.
O prawdziwej przyczynie tej sytuacji w naszych "massmediach" nie zająknął się nikt.
Słuchałem "specjalistów od Francji", w tym głośne nazwiska, od lat brylujące na telewizyjnych salonach, i słyszałem jedynie powierzchowne brednie o przebudzeniu się "republikańskiego ducha Francji", który powstrzymał marsz ugrupowania Marine Le Pen.
I tym podobne.
Niektórzy posuwali się nawet do twierdzeń, że oto Front Narodowy osiągnął właśnie swoje apogeum i że dalej "już się nie posunie".
Przyznam, że najbardziej śmieszył mnie tupet "ekspertów od Francji" we "wciskaniu kitu", że "republikańska Francja" to politykierzy typu Holland i Sarkozy.
Kim w takim razie są te miliony Francuzów, jedna trzecia całości, którzy jedyne zbawienie dla swojego kraju, w tym przed skutkami działań dotychczasowych "elit" polityczno – medialno – "naukawych", widzą we Froncie Narodowym?
Przyczyna rzekomej klęski Frontu Narodowego w II turze w/w wyborów regionalnych we Francji jest prosta.
Tą przyczyną jest ordynacja wyborcza, według której odbywały się te wybory!
Według ordynacji tego samego typu odbywają się także inne wybory "wewnętrzne" we Francji (do parlamentu, do rad gmin); wyjątkiem są "eurowybory".
"Eurowybory", jak wiemy (?), wygrał Front Narodowy i wprowadził do Parlamentu Europejskiego największą liczbę posłów spośród wszystkich francuskich ugrupowań.
Bo "eurowybory" odbywają się według ordynacji proporcjonalnej!
Ordynacja, według której odbywają się wybory "wewnętrzne" we Francji jest to ordynacja:
-
większościowa;
-
oparta o tzw. "jow-y" – jednomandatowe okręgi wyborcze;
-
zakładająca głosowanie w II turze, jeżeli żaden z kandydatów nie zdobył w I turze 50% głosów + 1; w II turze startuje wtedy tych dwóch kandydatów, którzy w I turze zdobyli najwięcej głosów.
Jest to ordynacja:
-
w której istotę wpisane jest zawieranie przed II turą wyborów "paktów", takich, jak wyżej opisane, będącychde factozwykłą korupcją (polityczną) i pospolitym szwindlem wobec mniejszej lub większej części obywateli; de facto są one bowiem faktycznym okradaniem części suwerenów w państwie (obywateli) z ich praw politycznych, przy jednoczesnym utrzymywaniu fikcji o korzystaniu przez nich z tych praw;
-
którejistotą jest zazwyczaj władza mniejszości, sztucznie wykreowywanej na "większość"; na przykładzie wyżej przywołanych wyborów regionalnych we Francji widzimy, że nie jest to nawet "największa mniejszość", ale "sztuczna większość" wykreowana przez politykierów i anty-narodowe massmedia.
Legalność władz wyłonionych w takich "wyborach" jest, co najmniej, wątpliwa. Legalność tych władz jest tym mniejsza, że twórcami ordynacji, która "wycięła" dużą liczbę kandydatów Frontu Narodowego i która pozbawiła to ugrupowanie możliwości faktycznego (realnego) wpływania na rzeczywistość w regionach, są te same środowiska, które dzięki tej ordynacji w kilku regionach zdobyły władzę (najprawdopodobniej w 6), a w pozostałych (wtedy też w 6, bo Korsyka to "inny temat")znacząco umocniły swoją pozycję.
Bo to one okupują francuski parlament.
Bo to one odpowiadają za fakt, że w poprzednich wyborach parlamentarnych Front Narodowy, który zdobył 13.6 % głosów, otrzymał... 2 mandaty! Na 577!
Wybory "wewnętrzne" we Francji dają taką samą legitymację rządzącym tym krajem – zarówno na sczeblu centralnym, jak i na szczeblu "samorządowym" – jak wybory w Polsce "naszym" rządzącym.
Kompromitacja Francji: jej ustroju i jej "elit politycznych", szczególnie po ostatnich, wyżej opisanych, wyborach do władz regionów, jest jednak szczególna.
Dlaczego?
Ano dlatego, że to Francja "dumnie i szumnie" głosi od dwóch wieków hasła: "wolność, równość, braterstwo".
Szkoda tylko, że obowiązują one jedynie w warstwie werbalnej.
Na pokaz.
Hasła te nie przeszkadzały Francji przez ponad półtora wieku prowadzić brutalnej polityki kolonialnej na całym świecie.
Dzisiaj hasła te nie przeszkadzają Francji prowadzić faktycznej polityki postkolonialnej w wielu byłych "swoich" koloniach.
Zyski zarówno z poprzedniej "działalności" kolonialnej, jak i z obecnej "działalności" postkolonialnej trafiają głównie do środowisk powiązanych z rządzącymi "elitami" politycznymi.
Skutki tej polityki, przede wszystkim w postaci wielomilionowej rzeszy imigrantów, ponoszą zwykli Francuzi.
Rządzące kosmopolityczne "elity", zarówno te z "lewa", jak i te z "prawa", tak samo jak całe ich środowisko: grande bourgeoisie,żyją w otoczonych płotami/murami willach/pałacach w osiedlach podmiejskich lub w luksusowych apartamentach na zamkniętych osiedlach w "dobrych dzielnicach".
W razie "niesprzyjającej sytuacji" "spakują swoje manatki" i wyniosą się za granicę.
"Zwykli" Francuzi nie będą mieli za co wyjechać.
I będą musieli "zjeść ropuchę", wyhodowaną przez tych, którzy dzisiaj faktycznie pozbawiają ich głosu – możliwości decydowania o swoim kraju.
Dlatego coraz większa część narodu francuskiego odrzuca odgórny "kit", wciskany mu przez massmedia, politykierów i przez oficjalne "autorytety".
Dlatego zyskuje Front Narodowy.
Bo "zwykły" Francuz w nim widzi jedyną szansę ratunku: dla siebie i dla swojego kraju.
Żałosne jest to, że ci, którzy odwołują się we Francji do tradycji republikańskich i do haseł": wolność, równość, braterstwo, nie potrafią dostrzec "braci" w jednej trzeciej swych współobywateli!
I to tych, których przodkowie przez kilkanaście wieków walczyli/ponosili trudy i wyrzeczenia, aby "Francja była Francją".
Jeszcze bardziej żałosne jest to, że niektórzy z tych głosicieli "wartości republikańskich" za swych "braci" uważają ludzi, odrzucających nie tylko podstawowe "republikańskie wartości", w tym równość kobiet, ale odrzucających nawet fundamentalne prawa każdego człowieka: do życia, do wolności, w tym do wolności politycznej (itd).
Ci głosiciele "wartości republikanskich" nie widzą sprzeczności w uznawaniu za "braci" ludzi, którzy w swych głowach mają tylko jedną wizję przyszłej Francji: Francji totalitarnego islamu, rządzonej podług prawa szariatu.
W której, rzecz oczywista, o "wartościach republikańskich" nie będzie można nawet wspomnieć.
Wiosną tego roku byłem w Lyonie. Poprzednio byłem w tym mieście ćwierć wieku temu. Byłem "teoretycznie" przygotowany na "zmiany", jednak skala tych zmian, oglądana "na żywo" poraża.
W niektorych dzielnicach tego miasta, szczególnie w La Duchere, ma się wrażenie, że to nie jest już Francja, ale jakieś arabskie państwo w Północnej Afryce.
Za jednym wyjątkiem: widać, że w infrastrukturę tych dzielnic wpompowano gigantyczne pieniądze!
Mieszkańcy wielu polskich miast, ale myślę, że francuskich także, chcieliby, aby ich osiedla wyglądały tak, jak La Duchere.
(Tak w praktyce wygląda osławiona "dyskryminacja" imigrantów i ich potomków, mająca być wytłumaczeniem dla wysokiego bezrobocia w tej populacji i wysokiej przestępczości będącej ich "dziełem")
W trakcie tego samego pobytu w Lyonie, któregoś gorącego dnia (30 stopni w kwietniu), pojechaliśmy na obrzeża miasta nad jezioro do Grand Parc Miribel Jonage.
Wielki, różnokolorowy i wieloetniczny tłum wymieszany na plaży i na trawnikach pod drzewami.
Opalający i kąpiący się.
W tym rodziny z dziećmi: zazwyczaj z jednym, dwojgiem.
Nie to zwracało jednak uwagę.
Pod drzewami rozsiadły się panie ubrane od stóp do głów na czarno w luźny strój opatulający je w całości, zazwyczaj jednak za wyjątkiem twarzy.
Przy każdej z nich gromada dzieci; chyba przy żadnej nie było mniej niż pięcioro, ale były i takie, gdzie dzieci było gdzieś około dziesiątki.
Córki ubrane podobnie, jak matki.
Panowie obsługujący grilla, z reguły z długą brodą; taką, jaką widzimy w przekazach telewizyjnych u terrorystów walczących w szeregach ISIS.
Panie "zamknięte" w gronie swej rodziny.
Panowie wymieniający jakieś tam uwagi z innymi panami z sąsiednich kręgów rodzinnych.
Francja chlubi się swą polityką prospołeczną i prorodzinną.
I wysokim przyrostem naturalnym.
Powyżej przedstawiony obrazek dokumentuje, jakie są skutki tej polityki.
I jak w rzeczywistości wygląda ten wysoki przyrost naturalny.
Współczesna Francja już przypomina szwajcarski ser.
Nie tylko głoszone przez jej "elyty" "republikańskie" wartości, ale także francuska kultura i francuskie normy prawne, są zupełnie obce - a wcale nierzadko postrzegane jako wrogie - dla coraz większej części ludzi, żyjących na jej terytorium.
Francuska polityka społeczna w żaden sposób nie przyczynia się do zmniejszania się tych "bąbli".
Wprost przeciwnie – hojnie wspiera ich rozrost.
Nie podoba się to coraz większej części zwykłych Francuzów, żyjących od pokoleń we Francji.
Wtedy jednak przez - przynajmniej część - głosicieli "republikańskich wartości" nie są uznawani oni za "braci".
Wprost przeciwnie – są postrzegani jako wrogowie. Głośno jest właśnie we Francji o takim apelu:
«Prawicowe kobiety nie wyglądają na gorsze «ssaki» niż inne kobiety, nawet jeśli mają mózg niewiele większy niż u przeciętnego gada. (...)
Pokonajmy seksualnie te głupie prawicowe kobiety, dla przetrwania radosnej ludzkości. Ponieważ są one głupie i łatwe do oszukania, jak zdobycz dla myśliwego, powinno to być łatwe. Utwórzmy kędzierzawych potomków. (…) Każda ciąża poskutkuje mieszańcem (...) który jutro w końcu się jej (matce) spodoba. (...)
Czarni, Murzyni, skośnoocy, Żydzi, lewicowcy, Cyganie, niepełnosprawni, a nawet moi przyjaciele geje, solidarnie: podnieście swoje twarde k...! (...) Zapewnijmy kolorowych potomków tonącej Francji.»
( http://www.fronda.pl/a/gwalccie-i-zapladniajcie-biale-nacjonalistyczne-francuzki,62515.html)
Zgodnie z tym, co pisze autor tekstu, z ktorego pochodzi powyższy cytat – władze francuskie nie zareagowały.
Widać akurat w tym "apelu" nie dopatrzyły się rasizmu!
Ani dyskryminacji kobiet!
Tym bardziej trudno wymagać, aby dostrzegły w nim nawoływanie do przestępstwa godzącego w fundamentalne prawa jednostki ludzkiej; w szczególności w fundamentalne prawa kobiet.
Podobnie jak "braterstwo" wygląda we Francji realizacja innych republikanskich wartości: wolności i równości.
Wolność , podobnie zresztą jak w Polsce i w wielu innych krajach, w dyskursie społeczno-politycznym utożsamiana jest z wolnością osobistą.
Będąc nieco złośliwym można stwierdzić, że polega ona na tym, że każdy może robić, co chce i gadać, co chce, nawet jeśli godzi to w fundamentalne prawa innych ludzi – w tym w ich prawo do życia.
Oczywiście, są wyjątki, mające w sumie postać reguły - zakazane jest wszystko, co jest uznawane odgórnie za "rasizm", "antysemityzm" itd.
Generalnie zakazane jest wszystko, co kłóci się z wizją zhomogenizowanego społeczeństwa typu "multi kulti", którym kosmopolityczne "elyty" polityczno-gospodarcze mogą łatwo zarządzać i które nie zagraża ich interesom.
Oczywiście, przy takiej odgórnej "polityce" nikt się oficjalnie nawet nie zająknie, że głoszona od dwóch wieków wolność to nie tylko wolność osobista, ale tak samo wolność polityczna, czyli możliwość faktycznego decydowania przez obywateli/suwerenów o swoim państwie: jako całości i o jego poszczególnych "częściach".
Bo to obywatele są właścicielami swego państwa.
To obywatele mają jedynie prawo – sami z siebie, a nie z mocy jakiegoś przepisu – decydować, na przykład o tym, czy chcą kogoś do tej swojej własności dopuścić, a jeśli tak, to na jakich zasadach.
Wolność polityczna, jeżeli nie istnieje w danej przestrzeni także równość, jest tylko i wyłącznie fikcją.
Fikcją polityczną.
Taką, jaką mamy w Polsce od 1989 roku.
I taką, którą mogliśmy oglądać przy ostatnich wyborach regionalnych we Francji.
Oczywiście, nie chodzi tutaj o jakiś slogan "równości", podszyty argumentami z "worka ze śmieciami", nazywanego "prawami człowieka", mający być, na przykład, uzsadnieniem do panoszenia się w przestrzeni wspólnej ogółu obywateli jakiś tam skrajnych, często wynaturzonych mniejszości.
Chodzi o prawo każdego obywatela – suwerena w państwie – do decydowania o tym państwie tak samo, czyli równo.
(Powyższa metafora odnosząca się do tzw. "praw człowieka"jest adekwatna, bo chociaż w tym "worku" są i prawdziwe diamenty, to przywalone są one całymi stertami badziewia, często cuchnącego, przez co diamenty też źle pachną i nawet nie wygladają na diamenty)
Oczywiście, podstawową formą realizacji tego wyżej wskazanego prawa obywateli/suwerenów jest forma bezpośrednia.
Wszelkie kwestie z tym związane pozostawimy tutaj jednak na boku, bo artykuł ten dotyczy realizacji pośrednich form decydowania obywateli w państwie, które obserwujemy poprzez pryzmat wyborów do rad regionów we Francji.
Prawo obywateli/suwerenów do równego decydowania o swoim państwie nie jest nigdzie obecnie realizowane.
Ani w Polsce, ani w UK, ani w USA.
Nigdzie.
We Francji też nie.
Na przykładzie ostatnich wyborów do rad regionów można było to zaobserwować jednak wyjątkowo wyraźnie.
W UK (Wielkiej Brytanii), gdzie mamy do czynienia z podobnym "kłamstwem wyborczym" jest to dużo trudniej zauważalne, bo chociaż wybory tam także są większościowe i także są oparte o "jow-y", ale... jest tylko jedna tura.
Wszelkie szwindle – rzecz jasna poza samym systemem wyborczym, który sam w sobie jest jednym wielkim szwindlem - odbywają się tam przed tą jedyną turą wyborczą i są, z reguły, bardziej rozciągnięte w czasie, a więc przez to jeszcze mniej uchwytne .
No i nie można tak łatwo porównać rzeczywistych preferencji wyborców z ostatecznymi wynikami, jak to było możliwe w grudniowych wyborach we Francji.
Niejeden z czytelników tutaj się oburzy: jak to nie ma w w/w krajach równości?
Przecież każdy z obywateli ma jeden głos!
I to jest prawda: w każdym z tych krajów obywatele są równi w możliwości decydowania o swym państwie – FORMALNIE!
(I raz na jakiś czas!)
Ale nie MATERIALNIE!
W rzeczywistości (faktycznie) ich głos:
-
najczęściej nie ma tej samej wagi (siły);
-
bardzo często nie ma ŻADNEJ WAGI (SIŁY), bo jest przez obowiązujący system polityczny, w szczególności poprzez obowiązujący system wyborczy, SYSTEMOWO POMIJANY.
Wybory do władz regionów we Francji pokazały, że panujący w tym kraju system polityczny jest jednak "szczególny": jest w stanie wyeliminować z decydowania o państwie nawet zwycięskie ugrupowanie polityczne, a więc największą grupę obywateli.
To rzeczywiście niezwykłe osiągnięcie!
Na domiar dokonane pod hasłami: wolności, równości i braterstwa.
Trzeba przyznać – mistrzostwo świata.
.....................................................................
Inne artykuły autora na:
-
http://grudziecki.salon24.pl/
-
http://naszeblogi.pl/blog/5461
-
http://niepoprawni.pl/blogi/dariusz-grudziecki
-
http://www.mpolska24.pl/blog/demokracja-czy-postmonarchia
Inne tematy w dziale Polityka