hephalump hephalump
3317
BLOG

Miłość to nie pluszowy miś. Apel do znanej podróżniczki

hephalump hephalump Socjologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 112

Na stronach poświęconych temu co dzieje się w świecie ludzi znanych z tego, że są znani pojawiła się wiadomość:

Do znanej podróżniczki Martyny Wojciechowskiej przybywa z wizytą: "jej adoptowana córka".

Nic tylko się cieszyć i wzruszać. Może nawet popłakać nad tak wzruszającą historią.


Niestety we mnie lektura tych artykułów wywołała bardzo mieszane uczucia. Rozumiem ludzi, którzy chcieliby wspierać osierocone dzieci gdzieś "na krańcach świata". Rozumiem, że chcieliby im pomagać finansowo (bardzo szlachetny cel) i wspierać duchowo. Nie mam nic przeciwko takim inicjatywom. Co więcej... Jestem bardzo wdzięczny ludziom zaangażowanym w tzw "adopcję duchową" - modlitwa za dzieci nienarodzone, dzieci niechciane. Takie inicjatywy umacniały moją wiarę i przekonanie, że jako ludzie nie jesteśmy obojętni na krzywdę dziecka oraz, że rodzicielstwo będące skutkiem przysposobienia (adopcji) dziecka jest w naszym społeczeństwie akceptowane przez zwykłych ludzi, takich jak ci wśród których żyję.


Celebryckie portale piszą o tym, że odwiedza Panią: "adoptowana córka". Ale czy to dziecko, a właściwie teraz już młoda kobieta, jest rzeczywiście członkiem Pani rodziny?

"Adopcja na odległość" polegająca wspieraniu finansowym rozwoju i edukacji dziecka to jednak nie jest to samo co włączenie go przez przysposobienie (adopcję) do własnej rodziny. Swego czasu mówiło się też o "adopcji dziecka" przez Agatę Młynarską. Ale gdy wyszło, że tak naprawdę było to coś w formie "rodziny zaprzyjaźnionej" to pojawił się niesmak.

Mam nadzieję, że nie chodziło tylko o stworzenie sobie właściwego wizerunku.


Można przeczytać też, na tych kolorowych i pełnych wzruszających zdjęć portalach, że władze Tanzanii (karaj, z którego pochodzi dziewczyna, której rozwój i edukację wspierała p. Martyna Wojciechowska) nie są przychylne Pani działalności w tym kraju. Że nawet zabroniły Pani przyjazdu i kontaktów z "podopieczną".

Nie znam całej problematyki społecznej krajów Afryki ale wiem, że są one często traktowane przez bogate społeczeństwa zachodu jak obszary do pozyskiwania dzieci do adopcji. Że stwarza to wrażenie jakoby miejscowe społeczności były "zbyt zacofane" by zapewnić właściwą opiekę zastępczą skrzywdzonemu przez los i ludzi dziecku.

Niestety tak traktowana była też Polska. Nam też wmawiano, że adopcja zagraniczna to najlepsze co może spotkać osierocone dziecko w Polsce.

Wiem też, że opieka instytucjonalna nad osieroconym dzieckiem jest kosztowna. Dlatego popieram wszelkie formy wsparcia dla instytucji, które opiekują się sierotami społecznymi. 

Mam świadomość,  że widząc krzywdę dziecka u większości z nas pojawia się naprawdę szczera chęć pomocy. Tak aby mu dać choć pluszaka lub coś słodkiego na pocieszenie. I nie ma znaczenia skad dziecko pochodzi i jaki ma kolor skóry. 

Nie wiem jak w Afryce... Ale w polskich domach dziecka wychowankom nie brakuje jedzenia, zabawek czy słodyczy. Natomiast wszystkim osamotnionym i skrzywdzonym dzieciom brakuje prawdziwej miłości. Takiej zwyczajnej, na co dzień i nie na odległość. Takiej jaką może dać tylko kochajaca mama i czuły tata. 

Takiej miłości nie można udawać. Taka miłość nie jest na pokaz.

hephalump
O mnie hephalump

w średnim wieku, niezbyt dynamiczny, z małego miasta przeniosłem się do dużego by w końcu uciec na wieś ;) Jeżeli przez jakiś dłuższy czas mnie nie ma to znaczy, że straszę prosiaki w lesie. kmarius[at]poczta.fm

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo