Dziś miał być przyjemny dzień. Słoneczko, cisza po burzy, spokojna jazda w pięknej zimowej scenerii. Cóż… W życiu jednak nic nigdy nie wychodzi tak, jak miało być. Dzień miał swoją dozę niespodzianek.
Poranek piękny i mroźny Słoneczko świeci, ale wiatr silny, nawiewa śnieg na drogę. Temperatura trzyma się koło minus dwudziestu i nie chce wcale się podnieść. Biedne krówki marzną, nie mogąc na dodatek dokopać się do trawy pod warstwą śniegu. Ale i tak w porównaniu do wczorajszego dnia jest cudownie. Po wczorajszej zadymce świadczą tylko ciężarówki, które wyleciały z drogi.
Ja na szczęście pamiętałem, żeby wieczorem nie włączyć hamulców parkingowych w naczepie. Wiadomo - profesjonalista, 30 lat za kółkiem, pięc milionów przejechanych kilometrów... Mokre hamulce na takim mrozie zamarzają, a potem bardzo trudno je wyłączyć. Autostrada pełna jest dzisiaj śladów po kierowcach, którzy jechali z przymarzniętymi hamulcami. Gdy się ma lekki ładunek, można nawet się nie zorientować, że koła się nie kręcą, aż opona przetarta do końca – strzela.
Zatrzymałem się po paliwo, a potem ruszyłem w dalszą drogę. Jak wjechałem z ośnieżonego wjazdu na czarną autostradę, zobaczyłem, że coś mi samochód slabo ciągnie… spoglądam w lusterko i… oops! Teraz ja maluję dwa czarne ślady na asfalcie.
Znowu mnie życie nauczyło w bolesny sposób, że nie należy się śmiać z innych, bo życie zawsze się mści na takich, którzy spoglądają na innych z góry. Nie czekałem długo, by przeżyć swoje male upokorzenie. Na szczęście na tyle szybko zauważyłem problem, że swoich nie przetarłem do końca. Postklałem młotkiem i hamulce puściły i mogłem jechać dalej, ale opony, już zresztą stare i przeznaczone do wymiany w ciągu paru najbliższych miesięcy, musiałem wymienić dziś. Strata materialna niewielka, ale ta zraniona duma… :-/
Właśnie jestem w warsztacie, gdzie mi zakładają opony i przy okazji wymieniam hamulce. Nawet czasu niewiele stracę, przynajmniej nie przez opony, bo spotkany tu sympatyczny rodak powiedział, że autostrada na zachód od Laramie jest zamknięta z powodu nawiewanego śniegu. Mam nadzieję, że w nocy wiatr się uspokoi, drogę oczyszczą, a ja będę mógł jechać dalej. Jednak czas płynie nieubłaganie, ja mam ciągle do przejechania blisko dwa tysiące kilometrów, a towar na piątek rano. Zobaczymy. Jak się nie da na piątek, to się dowiezie na poniedziałek, ale jak drogę otworzą a kolejnych niespodzianek nie będzie, nie powinienem mieć problemów z dojechaniem.
Cóż. Ostatnia podróż przed Świętami zawsze jest z przygodami. Powinienem się zatem już przyzwyczaić. :-D








Inne tematy w dziale Rozmaitości