Miało być każdego dnia, ale nie wyszło. Nie wyszloby i dziś, bo prawdę mówiąc wcale mi się nie chce pisać, ale skoro obiecałem… I jeszcze pod poprzednią notką ostatni komentarz, Johana: "czekam na Twój wpis Hiobie z niecierpliwością". Dla tego jednego komentarza warto. Tym bardziej, że wiem, że i moja ukochana mama także zagląda tu i śledzi ze mną ostatnią przedświąteczną podróż. Ostatnią tegoroczną podróż. Mamo – kocham Cię!
Zatem, mimo kolejnego męczącego dnia i mimo tego, że już (przynajmniej na moim zegarku) minęła pierwsza w nocy, a jak znam życie, nie skończę przed drugą pisania, to postaram się opisać ostatnie dwa dni mojej podróży.
Plan był taki, żeby się rozładować rano w Springfield i pojechać po towar do Prineville. Nic prostszego. Rozładunek miał być o 9, załadunek do 14:30, a z Springfield do Prineville tylko 140 mil, niecałe trzy godzinki jazdy. Ale w życiu nic nie jest proste. Okazało się, że u klienta nikt nie wiedział, że się zjawię z towarem i poinformowano mnie, że "jak znajdą czas i wolne miejsce przy rampie, to mnie dziś rozładują". Koło 10 zacząłem się denerwować, koło 11 modlić. Trzeba był zacząć od modlitwy… Jak tylko chwyciłem różaniec w rękę, powiedzieli mi, gdzie podjechać i pół godziny później byłem rozładowany.
Zdążyłem na czas po kolejny towar i przepięknymi terenami przez Oregon ruszyłem w powrotną drogę na wschód. Zwykle, gdy jadę do Oregonu, jadę wzdłuż doliny rzeki Columbia. Przepiękne widoki, zwłaszcza o zachodzie słońca. Poniżej zamieszczę jakąś starą fotkę z tamtych okolic. Wczoraj jednak jechałem inną drogą, daleko od tej rzeki. Widoki także przepiękne. Jechałem wzdłuż rzeki McKenzie i zastanawiałem się, czy to ta ze znanego westernu "Złoto McKenzie"? Film chyba widziałem, ale nie pamiętam nic i nawet nie wiem, czy filmowe "McKenzie" to nazwa rzeki, czy może nazwisko głównego bohatera? Ale jestem pewien, że ktoś mi odświeży pamięć. Z góry dziękuję. ;-)
Pogoda cały dzień była cudowna. Lekki mróz, słoneczko. Droga miejscami ośnieżona, ale nic groźnego. Najgorszy był odcinek z Prineville na południe do szosy US 20, bo to była lokalna, boczna droga, ale to tylko 30 km, więc nic się nie działo. Szosa US 20 już była czarna i sucha. W Ontario, Oregon kupiłem paliwo i po przejechaniu Boise, stolicy stanu Idaho, poszedłem spać.
Rano niespodzianka. Parking, na którym stałem, cały zaśnieżony. I jak się zaczęło, tak było cały dzień. Całe Idaho i Utah – sypało. Nie było tak źle, jak przed kilku dniami w Nebrasce, ale ciągle jazda trudna, ślisko, wszędzie wypadki. Dopiero gdy wjechałem do Wyoming, pogoda się oprawiła. Nie ma soboty bez promyczka słońca i tam właśnie miałem ten "uśmiech Maryi" w Jej dniu. Słońca może nie było widać, bo przejaśniało się na wschodzie, a słoneczko wieczorem jest z drugiej strony widnokręgu, ale widać było niebieskie niebo. Do czasu.
Gdy dojeżdżałem do Green River, włączyłem kamerę. Już było dość ciemno, ale jeszcze coś tam było widać, a są tam przepiękne widoki. Kilka filmów z tamtego fragmentu drogi jest na youtube. Gdy się wpisze w google "green river" i "truckerhiob" – wyskoczy. Dziś jednak oprócz naturalnego piękna tamtej okolicy zobaczyłem jakiś nieprzyjemny wypadek. Była karetka i nosze. Mam nadzieję, że będzie dobrze… Nie lubię takich widoków na drodze.
Chwilę później zajechałem do truckstopu w Rawlins. W samym centrum miasteczka jest katolicki kościół, w którym już byłem wielokrotnie. Także rok temu, podczas mojej ostatniej podróży przed Świętami poszedłem tam na Mszę. Zatrzymałem się wcześniej w truckstopie, gdyż tam mam Internet i miałem się zabrać za pisanie, ale wcześniej sprawdziłem prognozę pogody. I co? I 80% szans na śnieg w niedzielę. A ja mam już dość śniegu. Przecież nie ma nawet jeszcze kalendarzowej zimy, a ja cały czas jeżdżę po jakiś oblodzonych drogach. I to już od września! Bo pierwszy raz wjechałem w śnieg 23 września, gdy byłem z towarem w Kolorado.
Zatem – plan B. Jadę dalej. Na końcu stanu Wyoming jest małe miasteczko Pine Bluffs, gdzie jest przepiękny pomnik Najświętszej Maryi Panny, doskonale widoczny z autostrady. Jest tam także katolicki kościół i jest parking przy autostradzie, gdzie właśnie stoję i gdzie zaraz pójdę spać. Msza o 9:30, czyli o 17:30 polskiego czasu. Na pewno włączę kamerę, jadąc pod kościół, więc jak komuś się będzie jutro nudzić, może sprawdzić obraz z kamery na stronie www.truck27.com lub www.polonus.camstreams.com Kamera jutro (tzn w niedzielę) będzie tylko wtedy, bo potem, w Nebrasce, stracę połączenie z netem.
To tyle wrażeń z ostatnich paru dni. Resztę opowiedzą zdjęcia. Towar wiozę w okolice Binghamton w stanie NY i planowy przyjazd na środę. Niedziela będzie spokojnym dniem, bo muszę zrobić sobie przerwę. Ale o tym już pewnie napiszę jutro, a teraz zapraszam do galerii zdjęć:
Gdyby się ktoś zastanawiał, co się stało z karocą Kopciuszka, to właśnie ją znalazłem w Oregon:

McKenzie River i inne widoczki z Oregonu:




To jest ten sam dom, który sfotografowałem dzień wcześniej. To ta fotka w ostatniej notce, z pięknymi lampkami dookoła okien.

Góra widoczna we wstecznym lusterku mojej ciężarówki to Mt Washington, wulkan niemalże tak wysoki, jak nasze Rysy.

Polacy może dlatego tak dobrze się czują w Ameryce, bo Amerykanie także kochają konie. Na trzeciej fotce deszczownia, system nawadniający pola uprawne.



Te ciężarówki to dwa egzemplarze Peterbilta 351 "needlenose" produkowanego w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Być może są one moimi rówieśnikami, albo niewiele młodsze i ciągle (tak jak ja ;-D ) pracują.


Ośnieżona droga i oświetlony domek. Zdjęcie "artystyczne", czyli rozmazane. Nie dlatego, że takie było założenie, ale dlatego, że jadąc, nie da się wieczorem zrobić ostrego zdjęcia tanim aparatem cyfrowym. Więc, chcąc – nie chcąc, muszę robić zdjęcia "artystyczne". ;-)


To już Idaho, pobudka na zaśnieżonym parkingu:




Wypadki, wypadki… Wielu kierowców zapomina, że auta z napędem na cztery koła wcale lepiej nie hamują od zwykłych aut osobowych i znacznie gorzej zachowują się na zakrętach, z powodu wysokiego środka ciężkości. Dlatego większość samochodów, które wylatują z drogi podczas śnieżycy to właśnie wysokie, terenowe SUV-y, które dają kierowcom falszywe poczucie bezpieczeństwa.




Za tą naczepą widać także ciągnik, który się "złamał" i uderzył we własną naczepę.

A to poważniejszy wypadek w Green River, karetka i ranny na noszach.

Nic dziwnego, że wypadki są, skoro kierowcy nawet w takich warunkach nie zapalają świateł. A ja naprawdę nie widzę takich samochodów, zwłaszcza, gdy lusterka są tak zabrudzone. A w takich warunkach na drodze brudzą się nieustannie i czyszczenie ich pomaga najwyżej na parę minut.

Mając taką sypialnię w aucie, albo raczej cały apartament, można w ogóle nie wracać do domu.

Zima nie zaskoczyła drogowców, ale gdy obficie pada i gdy wieje silny wiatr, nikt nie jest w stanie pokonać natury. Pługi robią swoje, a droga i tak za pięć minut wygląda tak samo.

Jedna z wielu "reklam wiary". Może trochę kontrowersyjne i nie wiem, czy skuteczne, ale mnie się sam pomysł podoba. Tym bardziej, że niektóre z tych billboardów są zabawne i zmuszające do myślenia. Także te "pro life" są doskonałe. Ten przypomina, że Jezus uwalnia nas z niewoli grzechu.

Bardzo interesująco wyglądająca ciężarówka International LoneStar, stylizowana na samochód z lat trzydziestych. Słowa podziwu za odwagę dla firmy Navistar International. Mnie się nie bardzo to auto podoba, ale z pewnością rozjaśnia monotonnię dróg swym niezwykłym kształtem. Poza tym na koniec parę innych widoczków z drogi:





Dobranoc! God loves you!