Około godziny 9 do zgromadzonych pod budynkiem dyrekcji „Warskiego” robotników przez otwarte okna krzyczą pracujące tam sekretarki, przekazują odpowiedź pierwszego sekretarza KW PZPR w Szczecinie Antoniego Walaszka. Jest ona krótka: „ z hołotą rozmawiać nie będę”. Formuje się 600 osobowa pokojowa demonstracja, na jej przodzie idą liczne robotnice w kaskach i ubraniach roboczych. Ludzie ci nie reagują na nawoływania milicji do rozejścia się. Około godziny 10:30 demonstranci kierują się w stronę śródmieścia, dołączają do nich w międzyczasie mieszkańcy Szczecina. Nad idącymi unoszą się skandowane hasła „Żądamy obniżki cen”, „Szczecin z Gdańskiem”, „Chleba dla naszych dzieci”. Pokojowa manifestacja ulicami Firlika, Dubois, Parkową i Malczewskiego wchodzi do centrum miasta. Do pierwszego tego dnia starcia z milicją dochodzi na skrzyżowaniu ulic Rayskiego i Mazurskiej, pod powstającym właśnie „Domem Marynarza”. Przy użyciu gazu i pałek milicja rozbija demonstrację, większość ludzi cofa się w kierunku stoczni. Po niedługim czasie tworzy się więc pod budynkiem dyrekcji „Warskiego”. W pewnym momencie podjechała w to miejsce karetka pogotowia, wysiadła z niej kobieta, która krzyczała: „aby (stoczniowcy) nie szli do miasta, gdyż tam milicja strzela, są zabici i ranni”. Jak pisze dr M. Paziewski badacz Uniwersytetu Szczecińskiego specjalizujący się w historii „Grudnia” doprowadziło to do skutku wręcz przeciwnego. Uformował się drugi pochód tym razem znacznie liczniejszy i już uzbrojony w łomy, grube kable czy pręty.
Około godziny 12, przy szkole podstawowej numer 27, na skrzyżowaniu ulic Sławomira i Radogoskiej, kilometr od stoczni, doszło do „ulicznej bitwy”. Siedemdziesięciu zomowców starło się tam z nadciągającym pochodem, „w kolumnie wyróżniali się robotnicy w kaskach, w tym nader licznie kobiety. Z okien sąsiednich domów na ZOMO leciały doniczki z kwiatami, butelki po mleku czy piwie napełnione łatwopalnymi płynami”. Można z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, iż Panie - mieszkanki budynków, o których mowa - uczestniczyły w tych „bombardowaniach” równie licznie jak uczestniczki demonstracji. ZOMO wycofuje się, demonstracja kieruje się do śródmieścia. Koło godziny 15 pod KW PZPR (dzisiejszy gmach PKO SA oraz Sądu Rejonowego) znajduje się do 20 tysięcy ludzi. W tym czasie budynek jest już w zasadzie opuszczony, wszystkie Panie w nim pracujące zostały zwolnione do domu już o godzinie 10 rano. Podpalony gmach zaczyna płonąć, jednostki straży pożarnej próbujące gasić pożar nie zostają dopuszczone na miejsce pożaru przez zbuntowanych ludzi. Relacje uczestników mówią, iż kobiety dziurawiły nożami strażackie węże, nie chcąc dopuścić do ugaszenia pożaru. Jednostki strażackie podjeżdżają więc pod tył budynku KW, ale i tu stają oko w oko ze zdesperowanymi kobietami, tym razem są to mieszkanki budynków sąsiadujących z płonącym K.W . Zmuszają one żołnierzy, którzy w międzyczasie przejęli od strażaków sprzęt gaśniczy, do lania wody na własne mieszkania, tym samym uniemożliwiają gaszenie siedziby „Partii”. Po godzinie 16 rozrewoltowany tłum sprowokowany nieudolnym atakiem 40 milicjantów przenosi się pod gmachy KW M.O i WRZZ. Jak pisze dr Paziewski „na placu Hołdu Pruskiego (dzisiejszy plac Solidarności) przed obydwoma gmachami komendy zgromadziło się około 10 tysięcy, gęsta rzesza ludzi dochodziła do samego podzamcza. Można w niej było dostrzec nawet kobiety z wózkami”. Zaczyna płonąć milicyjny budynek przy ulicy Małopolskiej, kilkanaście osób wychodzi na dach, wśród nich są 4 kobiety, które głośno krzyczą. Jedna z kobiet poślizgnąwszy się zawisa na piorunochronie, panie z dachu ratuje jednostka straży pożarnej, wyjątkowo dopuszczona do działania. Gdy zrobiło się ciemno demonstranci wybijają zabytkową 12 metrową łodzią bramę KW. MO, padają pierwsze strzały i zabici. W tym miejscu ginie lub zostaje śmiertelnie rannych 12 osób, jedną z nich jest postrzelona w głowę 16 letnia Jadwiga Barbara Kowalczyk. Jest przypadkową ofiarą, znajdowała się, bowiem w swoim domu, naprzeciwko komendy M.O. Tego dnia zginie jeszcze jedna osoba zastrzelona pod Aresztem Śledczym na ulicy Kaszubskiej (szczeciński historyk dr Eryk Krasucki ustalił inna liczbę ofiar, niestety, nie ujawnił dotychczas na jakiej podstawie). Po tej masakrze część demonstrantów przechodzi pod Prezydium Miejskiej Rady Narodowej, dzisiejszy Urząd Miejski. W budynku znajduje się tylko kilkunastu żołnierzy, pracownicy, w tym Panie zostały w godzinach rannych wysłane do domów. Pod PMRN zostaje postrzelony m.in. 19 letni Bolesław Potocki, który zostaje przetransportowany do nieistniejącego już szpitala kolejowego na ulicy Wyzwolenia. Tu właśnie nadchodzi czas, by wspomnieć o najbardziej heroicznej i prawie całkowicie zapomnianej roli jaką odgrywały kobiety w tych wydarzeniach. Setki rannych w tym dniu prędzej lub później znalazło się w szpitalach. Według relacji uczestników biały personel (lekarki czy pracownice pogotowia i karetek) zachowywał się wręcz bohatersko. Pomagały one ofiarnie rannym i ich rodzinom. Wspomniane kobiety ryzykując utratę pracy rejestrowały rannych pod fikcyjnymi nazwiskami, co umożliwiało poszkodowanym ukrycie uczestnictwa w ulicznych walkach i ucieczki ze szpitala. Ucieczki te były spowodowane obawą o rozwój sytuacji w mieście. Duża część białego personelu zakończyła swój dyżur 24 grudnia w Wigilię, siedem dni później, do tego czasu nie wychodząc ze szpitali. Czy możemy sobie dziś wyobrazić ludzi pracujących przez 7 dób bez przerwy? 17 grudnia wiele kobiet zostało aresztowanych na ulicach Szczecina, kilka zostało rannych, tak jak Teresa Olesińska, która w konsekwencji obrażeń na cała życie musiała usiąść na wózku inwalidzkim. Kobiety zatrzymane tego dnia wywiezione zostały do więzienia w Stargardzie Szczecińskim, znana jest relacja, w której jedną z nich (nieletnią) zmuszano do rozbierania się w obecności strażników. Kilka nieletnich dziewcząt ze Szczecina zostało zatrzymanych na dłużej. Po krótkim pobycie w aresztach i szczecińskich izbach dziecka, zostały przewiezione do zakładu poprawczego dla dziewcząt w podwarszawskiej Falenicy. Istnieje relacja mówiąca o tym, iż żony funkcjonariuszy S.B i M.O bezpośrednio po 17 XII przychodziły na Komendy MO gdzie gromadzone były odebrane grabiącym „dobra materialne”, celem zabrania sobie różnych rzeczy.więcej
Komentarze