Komentuj, obserwuj tematy,
Załóż profil w salon24.pl
Mój profil
T.W T.W
195
BLOG

Kobiety w czasie „gorącej zimy” 1970 roku

T.W T.W Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

„Od pierwszego marca jemy taniej, tak jak przed rewoltą. W Łodzi baby zastrajkowały i one przywróciły obniżkę cen” miał powiedzieć, według informatorów S.B., jeden z mieszkańców Szczecina w drugiej połowie lutego 1971 roku.
Wizja wydarzeń historycznych, które rozegrały się czterdzieści czy nawet dwadzieścia lat temu jest silnie zmaskulinizowana. W cyklicznie wybuchających w PRL społecznych buntach kobiety nie uczestniczyły. Na najwyższych stanowiskach w aparacie PZPR w zasadzie ich nie było, przywódcami opozycji byli mężczyźni. W kończącym system PRL „Okrągłym Stole” uczestniczyła jedna kobieta Grażyna Staniszewska.  Taką wizję historii serwuje nam nowe pokolenie historyków, głównie proweniencji IPN-owskiej. Czy jest to wizja prawdziwa?
Odpowiedzieć trzeba zdecydowanie przecząco, mimo iż stan badań dotyczących społecznej i politycznej sytuacji kobiet w PRL jest wielce niezadowalający i nie dostarczył nam dotychczas zadowalających argumentów. Do ciekawszych opracowań „genderowych” tego tematu można zaliczyć zbiór relacji Ewy Kornatowicz „Szminka na sztandarze”, czy napisaną z pozycji feministycznych „Podziemie Kobiet” amerykanki Shany Penn (czy to nie dziwne, że rodzime historyczki wyręczać musi amerykańska koleżanka?).
Nie istnieją jakiekolwiek opracowania o roli kobiet w wydarzeniach, które poprzedzały o dekadę powstanie „Solidarności”, chodzi o krwawe wydarzenia na wybrzeżu na przełomie 1970 i 1971 roku, które wyniosły do władzy Edwarda Gierka. „Grudzień 70” rozumiany, jako społeczny bunt, utopiony przez Wojciecha Jaruzelskiego w morzu krwi (44 ofiary śmiertelne, prawie półtora tysiąca rannych, z czego wielu zostało kalekami na całe życie), seria strajków w ośrodkach przemysłowych nie tylko na wybrzeżu, kończy kobiecy strajk w Łodzi, który wybuchł 10 lutego 1971 roku. To nie dziesiątki tysięcy mężczyzn zabarykadowanych w swoich zakładach doprowadziło do wycofania się komunistycznej władzy z podwyżki cen, która była główną przyczyną „kryzysu”. Dokonały tego „kruche” włókniarki. Eskalacja konfrontacji ze zdesperowanymi łodziankami została oceniona przez komunistyczną władzę jako zbyt ryzykowna (Polacy bardzo nie lubią, kiedy krzywdzone są Polki). Jednym z symboli łódzkich strajków została robotnica, która wyjątkowo impulsywnie zareagowała na nowomowę aparatczyków z delegacji rządowej negocjującej zakończenie strajku. W obecności wicepremiera Jana Mitręgi zadarła spódnicę i pokazała delegacji rządowej goły tyłek. Na przykładzie lawiny wypadków, którą uruchomił szczeciński tragiczny 17 grudzień 1970 roku, czyli ulicznej rebelii, dwóch strajków i funkcjonowania struktur postrajkowych, artykuł pokazuje rolę szczecińskich kobiet w robotniczym ruchu zaistniałym w dwadzieścia pięć lat od powstania PRL. We wszystkim, bowiem, co się wtedy działo uczestniczyły oczywiście panie, co było naturalne, jeżeli wziąć pod uwagę fakt, iż w stoczni im. Adolfa Warskiego, wokół której zogniskowała się „gorąca zima” 1970 roku, na 10 000 tysięcy pracowników, około 1800 stanowiły kobiety.
17 Grudzień
Około godziny 9 do zgromadzonych pod budynkiem dyrekcji „Warskiego” robotników przez otwarte okna krzyczą pracujące tam sekretarki, przekazują odpowiedź pierwszego sekretarza KW PZPR w Szczecinie Antoniego Walaszka. Jest ona krótka: „ z hołotą rozmawiać nie będę”. Formuje się 600 osobowa pokojowa demonstracja, na jej przodzie idą liczne robotnice w kaskach i ubraniach roboczych. Ludzie ci nie reagują na nawoływania milicji do rozejścia się. Około godziny 10:30 demonstranci kierują się w stronę śródmieścia, dołączają do nich w międzyczasie mieszkańcy Szczecina. Nad idącymi unoszą się skandowane hasła „Żądamy obniżki cen”, „Szczecin z Gdańskiem”, „Chleba dla naszych dzieci”. Pokojowa manifestacja ulicami Firlika, Dubois, Parkową i Malczewskiego wchodzi do centrum miasta. Do pierwszego tego dnia starcia z milicją dochodzi na skrzyżowaniu ulic Rayskiego i Mazurskiej, pod powstającym właśnie „Domem Marynarza”. Przy użyciu gazu i pałek milicja rozbija demonstrację, większość ludzi cofa się w kierunku stoczni. Po niedługim czasie tworzy się więc pod budynkiem dyrekcji „Warskiego”. W pewnym momencie podjechała w to miejsce karetka pogotowia, wysiadła z niej kobieta, która krzyczała: „aby (stoczniowcy) nie szli do miasta, gdyż tam milicja strzela, są zabici i ranni”. Jak pisze dr M. Paziewski badacz Uniwersytetu Szczecińskiego specjalizujący się w historii „Grudnia” doprowadziło to do skutku wręcz przeciwnego. Uformował się drugi pochód tym razem znacznie liczniejszy i już uzbrojony w łomy, grube kable czy pręty.

Około godziny 12,  przy szkole podstawowej numer 27,  na skrzyżowaniu ulic Sławomira i Radogoskiej, kilometr od stoczni, doszło do „ulicznej bitwy”. Siedemdziesięciu zomowców starło się tam z nadciągającym pochodem, „w kolumnie wyróżniali się robotnicy w kaskach, w tym nader licznie kobiety. Z okien sąsiednich domów na ZOMO leciały doniczki z kwiatami, butelki po mleku czy piwie napełnione łatwopalnymi płynami”. Można z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, iż Panie - mieszkanki budynków, o których mowa - uczestniczyły w tych „bombardowaniach” równie licznie jak uczestniczki demonstracji. ZOMO wycofuje się, demonstracja kieruje się do śródmieścia. Koło godziny 15 pod KW PZPR (dzisiejszy gmach PKO SA oraz Sądu Rejonowego) znajduje się do 20 tysięcy ludzi. W tym czasie budynek jest już w zasadzie opuszczony, wszystkie Panie w nim pracujące zostały zwolnione do domu już o godzinie 10 rano. Podpalony gmach zaczyna płonąć, jednostki straży pożarnej próbujące gasić pożar nie zostają dopuszczone na miejsce pożaru przez zbuntowanych ludzi. Relacje uczestników mówią, iż kobiety dziurawiły nożami strażackie węże, nie chcąc dopuścić do ugaszenia pożaru. Jednostki strażackie podjeżdżają więc pod tył budynku KW, ale i tu stają oko w oko ze zdesperowanymi kobietami, tym razem są to mieszkanki budynków sąsiadujących z płonącym K.W . Zmuszają one żołnierzy, którzy w międzyczasie przejęli od strażaków sprzęt gaśniczy, do lania wody na własne mieszkania, tym samym uniemożliwiają gaszenie siedziby „Partii”. Po godzinie 16 rozrewoltowany tłum sprowokowany nieudolnym atakiem 40 milicjantów przenosi się pod gmachy KW M.O i WRZZ. Jak pisze dr Paziewski „na placu Hołdu Pruskiego (dzisiejszy plac Solidarności) przed obydwoma gmachami komendy zgromadziło się około 10 tysięcy, gęsta rzesza ludzi dochodziła do samego podzamcza. Można w niej było dostrzec nawet kobiety z wózkami”. Zaczyna płonąć milicyjny budynek przy ulicy Małopolskiej, kilkanaście osób wychodzi na dach, wśród nich są 4 kobiety, które głośno krzyczą. Jedna z kobiet poślizgnąwszy się zawisa na piorunochronie, panie z dachu ratuje jednostka straży pożarnej, wyjątkowo dopuszczona do działania. Gdy zrobiło się ciemno demonstranci wybijają zabytkową 12 metrową łodzią bramę KW. MO, padają pierwsze strzały i zabici. W tym miejscu ginie lub zostaje śmiertelnie rannych 12 osób, jedną z nich jest postrzelona w głowę 16 letnia Jadwiga Barbara Kowalczyk. Jest przypadkową ofiarą, znajdowała się, bowiem w swoim domu, naprzeciwko komendy M.O. Tego dnia zginie jeszcze jedna osoba zastrzelona pod Aresztem Śledczym na ulicy Kaszubskiej (szczeciński historyk dr Eryk Krasucki ustalił inna liczbę ofiar, niestety, nie ujawnił dotychczas na jakiej podstawie). Po tej masakrze część demonstrantów przechodzi pod Prezydium Miejskiej Rady Narodowej, dzisiejszy Urząd Miejski. W budynku znajduje się tylko kilkunastu żołnierzy, pracownicy, w tym Panie zostały w godzinach rannych wysłane do domów. Pod PMRN zostaje postrzelony m.in. 19 letni Bolesław Potocki, który zostaje przetransportowany do nieistniejącego już szpitala kolejowego na ulicy Wyzwolenia. Tu właśnie nadchodzi czas, by wspomnieć o najbardziej heroicznej i prawie całkowicie zapomnianej roli jaką odgrywały kobiety w tych wydarzeniach. Setki rannych w tym dniu prędzej lub później znalazło się w szpitalach. Według relacji uczestników biały personel (lekarki czy pracownice pogotowia i karetek) zachowywał się wręcz bohatersko. Pomagały one ofiarnie rannym i ich rodzinom. Wspomniane kobiety ryzykując utratę pracy rejestrowały rannych pod fikcyjnymi nazwiskami, co umożliwiało poszkodowanym ukrycie uczestnictwa w ulicznych walkach i ucieczki ze szpitala. Ucieczki te były spowodowane obawą o rozwój sytuacji w mieście. Duża część białego personelu zakończyła swój dyżur 24 grudnia w Wigilię, siedem dni później, do tego czasu nie wychodząc ze szpitali. Czy możemy sobie dziś wyobrazić ludzi pracujących przez 7 dób bez przerwy? 17 grudnia wiele kobiet zostało aresztowanych na ulicach Szczecina, kilka zostało rannych, tak jak Teresa Olesińska, która w konsekwencji obrażeń na cała życie musiała usiąść na wózku inwalidzkim. Kobiety zatrzymane tego dnia wywiezione zostały do więzienia w Stargardzie Szczecińskim, znana jest relacja, w której jedną z nich (nieletnią) zmuszano do rozbierania się w obecności strażników. Kilka nieletnich dziewcząt ze Szczecina zostało zatrzymanych na dłużej. Po krótkim pobycie w aresztach i szczecińskich izbach dziecka, zostały przewiezione do zakładu poprawczego dla dziewcząt w podwarszawskiej Falenicy. Istnieje relacja mówiąca o tym, iż żony funkcjonariuszy S.B i M.O bezpośrednio po 17 XII przychodziły na Komendy MO gdzie gromadzone były odebrane grabiącym „dobra materialne”, celem zabrania sobie różnych rzeczy.więcej

T.W
O mnie T.W

Analityk obszaru postradzieckiego, europejskie rynki energetyczne, polski system polityczny. Współpracuje z Fundacją Instytut Badań i Analiz Politologicznych w obszarze analiz i publikacji politologicznych. Charakteryzuje się brakiem nieufności do pracy nie narzucanej zewnętrznie. Opinie prezentowane na tym blogu są tylko i wyłącznie poglądami autora.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura