Ignatius Ignatius
48
BLOG

Trzy paski, siedem strun: KoЯn - Яelacja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0


Pierwotnie KoЯn, miał wystąpić w 2.06. 2020 roku w ramach Impact Festival w łódzkiej Atlas Arenie. Ze względu na pandemię, tydzień przed wydarzeniem, festiwal odwołano. Koncert KoЯn już w ramach samodzielnego gigu przekładano z roku na rok, ponadto dokonano relokacji z Łodzi do stołecznego COS Torwar. Szczęśliwie po dwóch latach udało się go zrealizować 31.05 bieżącego roku.

Torwar gorąco i duszno, klimatyzację włączono tuż przed występem Fever 333 tzn. planowym starcie… zespół spóźnił się… po dwudziestu minutach zaczęły się pierwsze objawy zniecierpliwienia ze strony publiki, padły pierwsze tradycyjne polskie na-pier-dalać. Podejrzewałem wówczas, że ta obsuwa spowodowana była długimi kolejkami do kas. Inna sprawa, wciąż zastanawiam się kto jest takim tytanem intelektu, że decyduje się na organizację takich wydarzeń w tygodniu?! Kolejne piętnaście minut nic nie zmieniło...

Przybliżmy więc pokrótce gościa specjalnego, którego wybrano na rozgrzewkę. kalifornijski Fever 333 arcyszumnie zapowiadano jako objawienie na miarę nadchodzących dziesięcioleci XXI wieku. Ogromna sensacja, objawienie, początek nowej ery w metalu – słowem rewolucja. Troszeczkę w tym momencie się zgrywam (tylko troszeczkę). Zespół pompowany jest niczym SOAD przed niechlubnym koncercie Slayerem w Katowickim Spodku. Z tą niestety różnicą, że w przeciwieństwie do System of a Down, twórcy jak na razie jedynego długograja Strength in Numb333rs (2019), nie wiele mają zbyt dużo do zaoferowania…

Zlitowano się dopiero po trzech kwadransach, tylko po to aby spuścić na publiczność Torwaru strumień niemożebnego dźwiękowego guano. Toż to było tak wtórne i nieudolne, że aż szkoda mi eksploatować klawiatury… Mieszanka metalu z rapem i elektroniką była ciekawiej realizowana jeszcze nim członkowie Fever 333 zaczęli panować nad zwieraczami.
Zespół w najgorszym stylu eksploruje dawno przetarte szlaki. Dawno ograne patenty, w nieporównywalnie lepiej prezentowane przez ideologicznych mentorów z Rage Against the Machine (również manierę wokalną zerżnęli od Zacka de la Rocha).

Intensywnością ocierają się o wczesny Slipknot, czasem słychać też Linkin Park czy inny Limp Bizkit. W zasadzie stanowią wszystko co najgorsze w tego typu klimatach.

Po ogarnięciu w jakim stylu chałturzą przejdźmy do tego co wyprawiają na scenie bo tu jest jeszcze bardziej żenująco. Nie wiadomo po co, po trzecim kawałku gitarzysta zmienił wiosło skoro przeważnie służyła mu do wymachiwania na wszystkie strony.

Wokalista zindoktrynowany przez współtworzony przez Toma Morello RATM, wyjątkowo jednostajnie szczekał w każdym utworze. Międzyczasie zbierało mu się na irytujące, pseudo zaangażowane pogadanki o niczym, przewinęło się standardowe pouczanie Polaków co mają a czego nie mają robić: o to, że nie przyjmujemy migrantów z białoruskiej granicy tak gorliwie jak uchodźców z Ukrainy. Typowe schizofreniczne rozdarcie: pozerskie przejęcie wojną, a utwór potem realizowanie machinacji agresora, brnięcie w mające siać zamęt majaki prokremlowskiej agendy. Do tego dochodziło mające sprawiać wrażenie niebezpieczeństwa i chaosu, sceniczny aerobik, zaaranżowana demol części scenografii i machanie czym popadnie. Chociaż nie powiem, jakiejś Pani przed pięćdziesiątką się chyba podobało.

Fever 333 zaprezentowało przekrój swojej dotychczasowej twórczości obejmujące wspomniany debiutancki album z którego zagrali m.in. single: „One of Us”, „Burn It”. Ponadto jechali materiałem z EPek: Made of America (2018) i Wrong Generation (2020). Z tej pierwszej małej płyty zapodali tytułowy oraz zamykającą całą tą farsę „Hauting Season”. Z drugiej otwierający „Bite Back” i „U Wanted a Fight”.

Jeżeli ten tzw. trap metal ma być przyszłością rocka to robi mi się trochę przykro. Miotanie się na scenie z meblami w rytm tendencyjnej ścianie dźwięku opartej na  (co najmniej) półplaybacku i samplach. Szczytem żenady były momenty, gdy perkusja grała w najlepsze a w tym czasie perkusista odchodził od swojego zestawu i wykonywał śmiałe gesty i pozy… To samo tyczyło się nieszczęsnego gitarzysty, który może sam zagrał z trzy riffy przez te czterdzieści minut trwania koncertu. Widocznie lepiej wychodziło mu wymachiwanie gitarą, niż granie na niej. Naprawdę zastanawiam kto jest odbiorcą takich szopek?

Intencją widowiska miało być uosobienie szczeniackiego buntu chłopców z beztroskiego Inglewood. To jest parodia wzniecania pseudo chaosu w wyjątkowo groteskowy i oklepany sposób.

Najgorsze czterdzieści minut mojego dotychczasowego koncernowego życia - mam nadzieję, że już tak zostanie i nikt tego nie zmieni.

KoЯn

Zdziwiła mnie dysproporcja osobników dresów znanej marki na rzecz konwencjonalnego outfitu braci metalowej – jeszcze parę(naście) lat temu było to nie do pomyślenia, aby prawdziwek słuchający skandynawskiego podziemia metalowego, miał się wybrać na takie nowomodne granie. Widocznie freaky z Bakersfield przestali być na tyle modni, aby wstydzić się ich słuchania. Cóż czasy się zmieniają.

Dobrze, że KoЯn się nie zmienia. Chociaż niestety nie jest to do końca prawda. Międzyczasie doszło do bardzo istotnej, miejmy nadzieję tylko tymczasowej zmiany personalnej w zespole. Na obecnej trasie Fieldy’ego zastępuje basista Ra Diaz.
Był to wspaniały dla autora, niezmiernie nostalgiczny koncert. Sam siebie zaskoczyłem fragmentaryczną (ale jednak) pamięcią tekstów hiciorów z czasów, kiedy ich regularnie słuchałem. Zdążyłem zapomnieć, że to zespół mający dryg do pisania swoistych przebojów. Rzeczywiście nie chce być inaczej m.in. KoЯn rozdawał karty na przełomie wieków w muzycznych telewizjach.

W 2020 roku, kiedy odbyć miał się koncert KoЯn promować miał album The Nothing (2019), niestety globalna, pandemiczna przerwa obsunęła w czasie wydarzenie i międzyczasie zdążyli popełnić kolejną płytę pt. Requiem (2022). Ku mojemu zdziwieniu KoЯn zagrał oldschoolowo i przekrojowo, skupiając się głównie na najbardziej znanych szlagierach.

Sztukę rozpoczęło intro w postaci odtworzonego „Dead”, który z buta wprawił fanów w stan ekscytacji. Następnie ekipa Jonathana Davisa na dzień dobry (a raczej dobry wieczór) przywaliła wiązankę ultra mocnych ciosów: „Falling Away From Me” z Issues (1999) - ktoś pamięta, że utwór ten swą premierę miał w jedynym z odcinków South Park? Pomyśleć, że kiedyś nie trawiłem tych delikatnych płaczliwych momentów, które tak przecież stanowią jedne z charakterystycznych elementów twórczości. Poprawiono ostro bujającym „Got the Life” z Follow the Leader (1998) - i już w nieśmiało w kościach zacząłem czuć (a może mieć nadzieję), że sztuka ta będzie uszyta na miarę starych fanów. Słuchając na żywo tych utworów przed oczami miałem prawdziwie nostalgiczną mieszankę wspomnień z liceum i klipów, które oglądało się do porzygu i to jeszcze w erze przed youtubowej. Zwłaszcza tyczy się kolejnego numeru pt, „Here to Stay” - z tym koЯnowym, przeciążonym brzmieniem, które nic a nic się nie zestarzało, brzmi nadal bardzo świeżo.

Jak widać początek setu składał się z bardzo mocnych reprezentantów z  trzeciej, czwartej i piątej płyty - szczerze mówiąc spodziewałem się ich w kulminacyjnym punkcie, jeżeli nie na bisy. Cały koncert był taką mieszanką tego co najlepsze ten zespół ma do zaoferowania. Oczywiście na siłę można by powybrzydzać, że czegoś brakowało. Dla mnie osobiście na skandal zakrawała absencja „Clown” - debiut i Life is Peachy (1996) mógłby być troszeczkę bardziej reprezentowany np. przez dodanie choćby takiego „Good God” albo „Need To”.

Kolejnym atutem obok wybornego repertuaru było wyśmienite, pełne głębi nagłośnienie. każdy z instrumentów brzmiał selektywnie, dzięki temu, od razu można było wyłapywać niuanse lekkiego przearanżowania niektórych kawałków. Najczęściej tyczyło się to małym wygibasom sekcji rytmicznej, która lubiła sobie kreatywnie pofolgować, mając jednak na uwadze specyfikę i klimat pierwowzoru.

Całości dopełniała świetnie zrealizowana oprawa wizualna, oparta na grze świateł: atrakcyjnej, estetycznej ale bez przekombinowania i zbędnego oślepiania stroboskopem z czym spotykam się co raz częściej na koncertach. Istotą była muzyka, a ta była skupiona ku mojemu zaskoczeniu nie na dwóch ostatnich krążkach a głównie na starym dobrym KoЯnie z przełomu wieków. Nowości ograniczono do: „Cold”, „Start the Healing” i „Worst is on its Way” -  bardzo dobry wybór zważywszy na charakter, utworów wpasowujący się w dramaturgię całokształtu. Zresztą zawsze jest dobrze posłuchać czegoś nowego.

Ring around the rosies
Pocket full of posies
Ashes, ashes, we all fall down

Środek koncertu okazał się zwalającą z nóg kulminacją. Zaczęło się od zwichrowanej koЯnowej wyliczanki „Shoots and Ladders” – jednego z najbardziej wyróżniających się numerów na debiucie. To właśnie od tego utworu zaczęła się cała historia z dudami Jonathana. Jak to zespól ma w zwyczaju, płynnie przeszedł w najintensywniejszy fragment „One” Metalliki. Znów się łapię na tym, że utwory o tematyce wojennej, w kontekście ruskiej inwazji, bardziej oddziałują na mnie. Przestają być jednym z wielu abstrakcyjnych tematów poruszanych przez autorów. Największą niespodzianką koncertu było odkopanie zamykającego album Untouchables (2002) utwór „No One's There”. Odbyło się to w ramach celebracji dwudziestolecia ukazania się tejże płyty (sic). Cóż, taka rocznica byłaby dobrą okazją aby ją mocniej zaakcentować w secie (np. choćby o zagranie pozostałych singli) ale dobre i to.

Po porcji wolniejszego i emocjonalnie cięższego kalibru nastąpiło przełamanie zastrzykiem adrenaliny w postaci „Y'All Want a Single”. Pomijając oczywistą obłudę bijącą z przesłania tego numeru. Wszak sam KoЯn jest typowym popkulturowym produktem, który jest podporządkowany polityce przemysłu fonograficznemu, który jest adresatem zajadłego tekstu. To trochę tak jakby zespół drwił z samego siebie.


Co nie zmienia faktu, że był to jeden z najbardziej dynamicznych i satysfakcjonujących momentów koncertu i nie ukrywam, że sam ochoczo wtórowałem przy fuckowaniu. Równie mocnym ciosem okazał się „Coming Undone” (za którym w sumie nigdy specjalnie nie przepadałem), jednakże przyznaję, że utwór na żywo zyskuje. To by się zgadzało mając w pamięci DVD Live on the Other Side (2006). Wspomnieć należy o doklejeniu kolejnego fragmentu cudzesa – „We Will Rock You”, co szybko i entuzjastycznie publiczność Torwaru podchwyciła.

Wieńczącą właściwą część tego krzepiącego występu stanowił jeden z największych przebojów w całej twórczości grupy – „Freak on a Leash”, który spiął całość odwróconą klamrą. Otwierający „Falling Away From Me” stanowił bowiem kontynuację tegoż. Idealny scat Johnatana stanowił wisienkę na torcie.

Na bis szczęśliwie czekać długo nie trzeba było, zaczęto zgrabnym medleyem składającym się z ciekawego zestawienia: „It's On!”- dość nieoczywisty wybór ale jak najbardziej słuszny - za Chiny bym się nie spodziewał, że usłyszę choćby fragment tego kawałka, który jest otwieraczem trzeciej płyty. Motyw płynnie przeszedł w „Trash” z czwartego albumu (i w zasadzie, co by nie zagrali z czwórki będzie git) finał wiązanki stanowił „Did My Time” - singiel z Take Look the Mirror (2004) oraz ścieżki dźwiękowej do filmu o przygodach pewnej Pani archeolog.

Bardzo dobra wiązanka, znalazła swoją kontynuację w powalającym finiszu w postaci „Twist” - Jonathan w formie, z swoim szalonym scatem. Następnie KoЯn dobił swym pierwszy przebojem z prawdziwego zdarzenia, czyli „A.D.I.D.A.S.”, który porwał Torwar jak wcześniej w Y'All Want Single”, a może i nawet bardziej…

Koncert uświetnić miało perkusyjne solo perkusisty Raya Luziera do, którego nie wiadomo po co dołączył pałker Fever 333 (podejrzewam, że chciał tym samym udowodnić, że coś tam potrafi). Przez to popis obu był niezbyt czytelny i efekciarski.

Koniec mógł być tylko jeden - otwierający debiut „Blind”, które zapoczątkowało to nu metalowe szaleństwo, na które nikt nie był przygotowany. Zaanonsowany przez wokalistę w kitlu, jednocześnie mrożącym i gotującym krew w żyłach pytaniem retorycznym:
                                                                                          

                                                                                                   Are You Ready?!




Zobacz galerię zdjęć:

Fever 333
Fever 333 KoЯn
Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura