Frosty pattern painted in the eyes
Frosty pattern painted in the eyes
Ignatius Ignatius
180
BLOG

Mordor: Prayer To... (1993) - Recenzja

Ignatius Ignatius Muzyka Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Debiutancki album Częstochowian to dopieszczona wizja, tego, co słychać na demie Nothing… (1992). Album składa się głównie z materiału premierowego z dwoma wyjątkami. Podobnie jak demo, w 2016 materiał ten również doczekał się godnego wznowienia na wszelkich nośnikach (wersja cyfrowa, CD, winyl a nawet stara dobra kaseta magnetofonowa). Obu pozycjom odświeżono okładki i wszystko prezentuje się spójnie i efektownie. 


Już otwierający „False Prayer” z symfonicznym wstępem pozwala wczuć się w nastrój jaki dominuje przez trzy kwadranse. Szybko włącza się melodyjne, rozedrgane gitarowe solo i tajemniczo akcentowane partie basu. Leniwe pojedyncze uderzenia, pierwsze wyszeptane słowa i otwiera się czeluść death doomowego Mordoru. Jest to oczywiście (zwłaszcza z dzisiejszej perspektywy) strasznie naiwna muzyka – i bardzo dobrze! Czasem aż człowieka korci żeby sobie zapodać stary dobry casio metal. Czytelne gardłowe growle przełamywane są delikatnymi zdobnymi partiami gitary i nienachalną orkiestracją w tle. Jak tu nie dać się porwać baśniowej atmosferze? Tej bezcennej napompowanej dramaturgii. Na uwagę zwracają delikatne niekiepskie wokalizy mocno kontrastujące z obskurnym wyziewem.

 

Drugi na liście utwór pt. „Why Me?” osadzony jest w nieco innym nastroju. Budujące napięcie szelest perkusji. Mocniejsze przejście garowego zwiastuje srogą zawieruchę, składająca się z lodu i łez. Upiorny umęczony skrzek, dźwięczne krople kryształów, zawodzące skarżące się głosy i odpowiedź w postaci głębszego growlu. Patetyczna symfoniczna mgła rozwiana została przez tumult perkusji i bulgoczący mocno wysunięty bas. Całość zostaje spięta otwierającym motywem.

 

Pierwszym utworem, który ponownie wzięto na warsztat jest „There's Nothing Left”, który już na kasecie demo mocnym punktem programu. Z jednej strony naturalnie znacznie lepsza jakość nagrania, sprawia, że lepiej się słucha tego materiału. Tym razem zespół postawił na mrożący krew chłód. Mordorowe opary wyzierają z zmarzniętego grobu, posępny ciężar brył miesza się z kojącą acz niepokojącą krystaliczną melodią. Szczęśliwie wrzaski Orthodox są tu jedynie ozdobnikami (zbędnymi) ale jeszcze nie męczące tak bardzo.

 

Zdecydowanie wyróżniającym się i zapadającymi w pamięci utworem na stronie „A” jest „Ice Bound”. Orientalny wstęp jakby wyjęty z pradawnego zamtuza. Śpiew na pograniczu deklamacji, plumkanie pianina przechodzi niespodziewanie zderza się z kompletnie inną muzyczną konwencją. Kto by się spodziewał, że na początku lat 90 ekstremalny zespół metalowy dokona tak przewrotnego, stylistycznego zwrotu akcji. Ni stąd, ni zowąd Mordor zapodaje nastrojowe momenty stylizowane na Morrison & Manzarek wannabe. W taki sposób, że nadal wszystko jest spójne i brzmi jak najbardziej serio. Odważny i kreatywny krok stanowiący wartościowe urozmaicenie. To właśnie dzięki temu fragmentowi, kawałek wyjątkowo mocno zapada w pamięci. Po raz pierwszy gościnną wokalistkę ponosi w swych przesadzonych wokalizach, które urywają się na rzecz złowrogiego pomruku. Wracamy to pianinkowego pasażu, by po chwili znów zasmakować w Hammondzie i cieniu Drzwi percepcji…   

 

Stronę „B” rozpoczyna drugi kawałek, któremu postanowiono dać jeszcze jedną szansę. Mowa o  „Nothing Have Any Sense.”, który zaczyna się dłuższym wstępem. Znów mam odległe skojarzenia, tym razem nie wiem, dlaczego śmierdzącym mi nieco kultową ścieżką dźwiękową do serialu Twin Peaks autora Angelo Baldamentiego. Krótka, zrezygnowana deklamacja, poprzedza nienawistny wyziew. Utwór powoli sunie potępieńczo. Łkająca gitara orkiestracja w tle również jakby zrezygnowana... Nagle do głosu dołącza Anja kompletnie od czapy burząc nastrój. Jej chórki brzmią jako desperacka próba pokazania swych wokalnych umiejętności. Problem w tym, że są to przerysowane i bezsensowne drażniące ozdobniki – nawet jak na stylistkę wykonywaną przez częstochowski zespół.  

 

Prayer To… (1993) oprócz „Ice Bound” posiada  jeszcze jedną perełkę w postaci utworu „Wind - Storm Song”. Marszowa perkusja, uroczo kiczowaty parapet, przejmujący riff i nerwowo przeciągane wokalizy. Wręcz becząca maniera, która za pierwszym razem wzbudzała uśmiech politowania, ale w tej operetce jest reguła! Utwór przechodzi w musicalowe rejony - nie dziwne że ostatecznie zespól zawędrował w gotyckie rejony. Punkt kulminacyjny to czysta magia klimatycznego grania. Gitarowe lśniące melodie i ten kampowy wokal.

 

Dziwna męcząca i przygnębiająca aura otacza „The First One Will be the Last One”. W utworze tym wracamy do bardziej typowego mordorowego grania. Jest to chyba jedyny moment, kiedy wokalizy Anji mnie nie rażą. Pod koniec oczywiście musiała trochę powydziwiać, ale wszystko jest utrzymane w granicach przyzwoitości. Świetne klasyczne solo stanowi jeden z milszych dla ucha momentów. Na koniec dla rozluźnienia atmosfery mamy bardziej „radosne” patataj z gęstym basiurem. „Two Real Stories” charakteryzuje partie wokalu na dwa głosy, gdzie ściera się growl z beczeniem. Epicki średnio szybki utwór. Zwiewna solówka kończy całość.

 

Główną siłą płyty są interesujące i zróżnicowane utwory. Brzmienie jest znacznie bardziej przystępne, szczęśliwie nie wyzbyto się całkowitego chłodu produkcji. Miejscami niestety zespół w pada w pułapkę przedobrzenia. Najbardziej rażącymi przykładami są wspomniane gościnne jęki Orthodox, którą na mój gust zbyt często ponosi. Zamysł był trafny ale to już nawet nie jest zbyt teatralne, tylko groteskowo przekolorowane. Przez co zdecydowanie preferuję pierwotne wersje wydane na demie. Szkoda tym bardziej, że to kawał klimatycznego grania. Epickie partie zagrane na klawiszach mimo, że nierzadko przesłodzone - słodzone były jak na lata 90 cukrem a nie jakimś aspartanem… Jest to z pewnością dopracowany materiał za, którym jak na ówczesne realia stała pokaźna liczba muzyków, bowiem Mordor anno domini 1993 był sekstetem – do tego dochodzą dwoje gości oprócz pierwszej damy polskiego gotyku, na albumie udzielił się Michał Szymczyk wzbogacając mordorową orkiestrę o partię skrzypiec. 



Zobacz galerię zdjęć:

Sharp, white coolness overcame you
Sharp, white coolness overcame you Drużyna Mordoru Here comes emptiness ... nothing
Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura