Ignatius Ignatius
121
BLOG

Zastępy Goga: KAT & Roman Kostrzewski / Dragon - Relacja

Ignatius Ignatius Muzyka Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

6.10 W sosnowieckiej Sali koncertowo-Widowiskowej Muza, po raz X odbył się festiwal muzyki metalowej – Metal Fest. Ze względu na możliwość skonfrontowania na jednej scenie tuzów śląskiego metalu - Dragon i Kat & Roman Kostrzewski. Tegoroczny, jubileuszowy skład był dla mnie wyjątkowo kuszący. Oba zespoły to jak wiadomo kawał historii polskiego ciężkiego grania.

Historia obu weteranów polskiej sceny metalowej rozpoczęła się ponad trzydzieści lat temu. Składy te funkcjonowały na styku ówczesnego metalowego mainstreamu i undergroundu, kiedy to popularność thrashu w Polsce osiągnęła apogeum.

Ten specyficzny czas udokumentowały wspaniałe płyty, które ukazały się w ósmej i dziewiątej dekadzie ubiegłego wieku. Żeby tylko wymienić: KATowskie majstersztyki Oddech wymarłych światów (1988) Bastard (1992) oraz dragonowe szarże Horda Goga (1990), Fallen Angel (1990), Scream of Death (1991).

Wracając do teraźniejszości, stwierdzić muszę, że ciekawie ułożono kolejność występów. Młodsze sosnowieckie wilki z Formis i Post Profession przeplatały sztuki wspomnianych wyżej tuzów.

Rok temu koncerty Dragon zdominował smolisty ciężar dźwięków drugiego długograja zespołu Jarka Gronowskiego. Tym razem, dla przeciwwagi repertuar nasycony został bardziej klasycznie thrashowym debiutem. Wiele frajdy sprawiła możliwość posłuchania na żywca takich killerów jak „Siedem czasz gniewu”, „Wieczne odpoczywanie” – które zresztą poprzedziły malutkie problemy natury technicznej (basisty Faziego – tak, tak tego Faziego). Wiele emocji i frajdy sprawiły prawdziwie oldschoolowe hiciory „Beliar” (z wplecionym pod koniec slayerowym cytatem, który zdążył pod sceną wywołać masowy ślinotok) i wieńczący koncert „Armageddon” (zadedykowany pierwszemu wokaliście – ś.p. Markowi Wojcieskiemu). Ołowiane „Łzy szatana” swym majestatem przytłoczyły całą resztę. Co ciekawe utwór został zaśpiewany częściowo w języku angielskim (czyżby Dragon miał w zanadrzu wyruszyć na podboje poza granicami Polski?) Dzięki świetnej akustyce obiektu wszystkie zespoły zabrzmiały potężnie (a przynajmniej te, które dane mi było usłyszeć). Podziwiam wiosłowego, który bez problemu uciągnął materiał pierwotnie przewidziany dla dwóch gitarzystów. Zresztą każdy z dragonów godnie władał swym orężem – obowiązkowe solowe bombardowanie perkusisty Krystiana Bytoma. Jarek Gronowski bezlitośnie zionął swoim złowrogim rykiem.

Bardzo miłą niespodzianką była nowość o roboczym tytule „Violence” – zgrabny, dobrze zapowiadający się powiew świeżości wywołujący łaknienie na więcej!

Cieszy fakt, że Dragon przetasowuje swój repertuar, mam ogromną nadzieję, że zespół pójdzie za ciosem i konsekwentnie przypomni w przyszłości swoje pozostałe krążki. Zwłaszcza, że zdecydowanie jest co przypominać. Na żywo Dragon prezentuje się świetnie - Fred i Gronos to sceniczne bestie. Widać i słychać, że samym muzykom granie sprawia wiele frajdy. Apetyty są co raz bardziej rozbudzane, dlatego liczę na to, że powrót ten scementowany zostanie solidnym płyciwem.


Niestety nie udało mi się przybyć na czas, aby zobaczyć Formis. Nie ominąłem za to występu Post Profession. Sosnowiczanie wypadli bardzo korzystnie na tle pozostałych załóg. Bardzo świeże podejście do thrashowej materii kontrastowało z starą szkołą łojenia. Co trzeba podkreślić, zespół ten posiadał najlepsze brzmienie tamtego wieczora. To co wyróżnia zespół od innych, to bardzo wyluzowane, „ugrzerzecznione” zachowanie frontmana Grzegorza Bodziocha, który (bez ironii) miłym ciepłym głosem uspokajał fanów i zapraszał do bezpiecznej zabawy pod sceną. Zespół ten funkcjonuje od 2004 roku i mają na swoim koncie dwie płyty oraz EPkę (nie są to więc tacy debiutanci). Wciąż zespół pracuje nad nowym krążkiem, czego dowodem były zaprezentowane nowe utwory. Stanowią one swoiste novum, ponieważ dotychczasowy anglojęzyczny repertuar Post Profession został urozmaicony o przejmujące kawałki z polskimi lirykami. Dodać trzeba, że prezentują się one bardzo obiecująco. Obok solidnego gruzowania znalazło się miejsce na spokojniejszy utwór przy akompaniamencie parapetu. Na mój gust była to troszku przesłodzona i niebezpiecznie radiowa balladka. Niemniej pokazująca, że zespół się rozwija, szuka, kombinuje a to zawsze jest w cenie.

Po lekkiej żeby nie powiedzieć typowej obsuwie, przyszedł czas na gwiazdę wieczoru. Sądząc po tym, że przez pół koncertu publiczność skandowała „Nie ma KATa bez Romana” to właśnie ten skład przez większość traktowany jest, jako „autentyczna" kontynuacja KATa (w sumie truizm ale jak widać temat ten cały czas jest poddawany debacie).

Co do ekstraordynaryjnej aktywności fanów, zaliczyć można wyjątkowo wzmożone domaganie się o stareńki utwór „Ostatni tabor”. Przybyli fani musieli się obejść smakiem. Nie była to wielka strata, bowiem regularnie koncertująca formacja opiera swój set o inne sprawdzone KATowskie standardy. Repertuar jak to na koncertach Romka i spółki był stosunkowo przekrojowy. Prawie po równo z każdej płyty z naciskiem na 666 (1986) – która swego czasu doczekała się ponownego nagrania. Szczęśliwie złożyło się, że i tym razem nie zabrakło utworów, które osobiście szczególnie wielbię. Jednym z nich jest „Morderca”, który zawitał prawie na samym początku koncertu. Najbardziej jednak lubię, gdy zespół sięga po swój najbardziej techniczny album Bastard (1992). Nie przesadzę chyba stwierdzaniem, że to była szczytowa forma poezji Romana Kostrzewskiego. Świadczą o tym niesamowite wersy przywołane w „Piwnicznych widziadłach”, które za każdym razem powodują autentyczne ciary.

Do czasz lecą roje skrzydlatych hien,

wabione skrzepłą krwią.

Do wież pędzą konie.

Woźnica kruk - zwiastuje śnieg i grad.

Dbając o dramaturgię zespół zwalniał prezentując któryś z swoich wolniejszych numerów takich jak „Śpisz jak kamień”. Nie zabrakło jednej z niezapomnianych ballad: „Łza dla cieniów minionych” (który został zagrany na otarcie łez ze względu na brak pieśni „Ostatni tabor”). W trakcie tego utworu ktoś nawet zapalił swą zapalniczkę – niegdyś obowiązkowy atrybut, dziś jedynie relikt na wymarciu, rockowego misterium.

Wydaje mi się, że zespół nie był w 100% formie, zwłaszcza chyba Romek wyjątkowo niedomagał, co tłumaczyłoby dosyć okrojony set. Dziwnie przytłumiona była perkusja Irka Lotha, nie przypominam sobie, żeby na poprzednich koncertach zespół miał z tym problem. Innym symptomem były wyjątkowo skromne pogadanki wokalisty, przed kolejnymi utworami. Dziwnie wypadły kolejne, wciąż niespełnione zapowiedzi i obietnice o nowej płycie. Sam Roman w rozbrajającym stylu skwitował stwierdzeniem, że żadnego nowego utworu tym razem nie zaprezentują. Byłem święcie przekonany, że na fali filmu Kler (2018) zajadle antyklerykalny przekaz będzie tryskał na prawo i lewo… a tu jedynym akcentem był utwór „Szydercze zwierciadło”, no może jeszcze „Odi profanum vulgus” ale to przecież niemal stały punkt programu. Mimo wszystko nie zabrakło nieodłącznego „rytualnego” tańca frontmana.

Niestety suma summarum występ wypadł dosyć przeciętnie (jak na KATa rzecz jasna) i skandalicznie krótko – kacie czorty grały tylko nieco ponad godzinę. Co ostatecznie spotkało się, z wyraźnym niezadowoleniem części publiczności. Z osobistych uwag dodałbym, niezrozumiały dla mnie fakt. Wydarzenie to było kolejną, sprzyjającą okazją, aby zaprosić, chociaż na jeden utwór, byłego basistę KATa – Faziego. Tym bardziej, że Dragon w secie miał nawet cover utworu „Wierzę” –aż prosi się żeby takie sytuacje wykorzystywać. Sądzę, że dla niejednego byłoby ogromną atrakcją zobaczenie ¾ składu KAT.

Z mniej istotnych kwestii, wspomnieć można o tym jak interesująco prezentował się całkiem nieźle wyposażony sklepik oferujący KATowiskie pamiątki. W tym takie ciekawostki jak wznowienie płyty Biblia Satanistyczna (Fragmenty) (1995).

Organizacja festiwalu jak i jego przebieg wypadły pozytywnie. Dużo świetnej, dobrze nagłośnionej muzyki, w przystępnej cenie 25 zł za bilet. Mam nadzieję, że festiwal ten będzie kontynuowany i przyszłe edycję będą równie mocne, jeżeli nie mocniejsze.


                                                                                                                                                                                           

                                                                                                                                                                                              Ignacy J. Krzemiński


Zobacz galerię zdjęć:

Dragon
Dragon Post Profession KAT & Roman Kostrzewski
Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura