Jack Mac Lase Jack Mac Lase
314
BLOG

Kenia - moja podróż, część III - Laisamis Merille

Jack Mac Lase Jack Mac Lase Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

image


Jak już pisałem w poprzedniej części w Isolio kupiłem bilet do Laisamis, bo powiedziano mi, że w docelowym Merille mogę mieć kłopot z hotelem. Po południu wsiadłem w autobus do Marsabit. Po drodze mogłem oglądać ciekawe widoki gór. Powyższe zdjęcie zostało zrobione w okolicy Archers Post. Z bliższej perspektywy skały wyglądają jak na zdjęciu poniżej. Niestety robiłem je podczas jazdy autobusu, więc nie jest zbyt ostre. 


image


Skała skojarzyła mi się z prehistorycznym zamkiem olbrzymów. Uwielbiam spiskowe teorie, więc w oddzielnych postach opiszę, co tu zobaczyłem i jaka jest moja spiskowa interpretacja tych odkryć. Na moim blogu już opisałem moje spiskowe koncepcje istnienia cywilizacji epoki lodowcowej w Indonezji i na Filipinach, a także cywilizacji istniejącej w obecnym Hongkongu w czasach dinozaurów. Nie chwaląc się napisałem też książkę S- F o współistnieniu dinozauroidów i ludzi w światach równoległych. Ale to było ze 20 lat temu. Poniżej kolejne zdjęcie kojarzące mi się z ruinami.

image


Po drodze widziałem kilka innych ciekawych wzgórz. 


image


image


Dojechawszy na miejsce wysiadłem w centrum wsi, ale hotelu ani widu ani słychu. Motocyklista zawiózł mnie, do jego zdaniem, super hotelu za 5 USD za noc. Nie miałem do niego pretensji, bo sam chciałem tani hotel. ​


image

image


Była woda bieżąca, a nawet prysznic. Woda była tam dostarczana w beczkach. Pan zrządzający posiadłością wlewał wodę do zbiornika w łazience i dzięki temu była woda do kąpieli pod prysznicem i spłukiwana toaleta. Źródłem prądu elektrycznego było ogniwo słoneczne o powierzchni około pół metra kwadratowego, a może i więcej, połączone z akumulatorem.


image


image


Moc zestawu miała wynosić 0,5 kW. Tak się szczęśliwie złożyło, że miałem grzałkę również o mocy 0,5 kW. Chciałem zagotować w półlitrowym kubku wodę na herbatę. Rozładowałem cały akumulator, a wody nie udało mi się zagotować. Coś tam się podgrzała, ale wrzątku nie było. Mimo, że był to równik, czyli 12 godzin słońca, praktycznie zero chmur na niebie, to wydajność ogniwa była niska i przez cały następny dzień nie udało się naładować akumulatora. I naszła mnie taka refleksja. W Polsce promuje się fotowoltaikę, mimo, że mamy o wiele gorsze nasłonecznienie ze względu na szerokość geograficzną i zachmurzenie około 60 % dni w roku. Ten kto podpisał ze strony Polski umowę o limitach węglowych nie przekonując świata, że węgiel kamienny i brunatny są źródłem energii odnawialnej zrobił masakrę polskiej gospodarki. Człowiek nie miał dobrze w głowie, albo zrobił to z premedytacją za łapówkę lub był szantażowany. Niemcy w ramach Unii Europejskiej chcieli postawić na energetykę słoneczną, ale panele fotowoltaiczne chcieli stawiać na Saharze. To był projekt Desertec, ale kolorowe rewolucje w Afryce Północnej uniemożliwiły jego realizację.

Powracając do mojego hotelu. Wodę na herbatę gotowałem nad ogniskiem. Przy okazji gotowania miałem możliwość obserwacji ptaków, które chętnie tam przylatywały.


image


image


image


Okolice hotelu też były interesujące.

image


image


image

image

image


image

image


image


I wyschnięta rzeka w pobliżu.


image


Na drugi dzień motocyklista zabrał mnie do Merille. Chciałem w końcu wyjaśnić co to są te rysunki na ziemi widziane z satelity Google. Po drodze mijaliśmy ciekawą górę. 


image


Nie chciał do niej podjechać, bo jak mówił, tam żołnierze stoją i żądają pieniędzy. Prawdopodobnie to nie byli żołnierze, tylko strażnicy parku narodowego, bo zdaje się ta góra była już na terenie Losai Natural Reserve i z pewnością wabiła turystów jadących do Marsabit. Więc strażnicy czaili się tam, bo pewnie codziennie kogoś złapali i wyłudzili od niego pieniądze.

Motocyklista zwrócił mi uwagę, że na szczycie góry jest krzyż. Faktycznie był.


image


Wzdłuż drogi do Merille było wiele niewysokich, ale długich skał. Wyglądały jak prehistoryczne mury.


image


Takie krajobrazy jak poniżej też się zdarzały.


image


Motocyklista najpierw zabrał mnie na targ zwierząt w Merille.


image


Handlowano tam kozami.


image


image


image


I wielbłądami.


image

image


Po wizycie na targu zwierząt pojechaliśmy szukać miejsca w którym miały znajdować się tajemnicze rysunki na ziemi. Było to parę kilometrów za Merille. Dojechaliśmy do mostu i zostawiliśmy motocykl. Dalej poszliśmy korytem wyschniętej rzeki. Drogę wskazywał Google i kompas. 


image


image


image


image


image


image


image


image


image


image


image

image


image


image


Dotarliśmy na miejsce i okazało się, że to wieś murzyńska. Co za rozczarowanie. Już myślałem, że będę Dänikenem, a tu nic z tych rzeczy.


image


image


W drodze powrotnej motocyklista poprowadził mnie inna drogą i zobaczyłem więcej takich wsi. 


image


Te zasieki jak poniżej dają ładny wzorek na zdjęciach satelitarnych.


image


I kolejna wieś.


image


image


image


A to jest ponoć wychodek dla całej wsi.


image


Po takim ciosie, że moje oczekiwania co do kosmitów poszły w łeb, zniechęciłem się do dalszych poszukiwań i zamiast do Marsabit następnego dnia pojechałem do Nanyuki zobaczyć Mt. Kenya

Jestem Krakusem

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości