Bekart Bekart
1642
BLOG

Zamachy a sprawa Polska

Bekart Bekart Terroryzm Obserwuj temat Obserwuj notkę 51

O pożytkach islamofobii bez islamu

Światłe elity polskie, przepełnione kompleksami i pragnące zajmować się tym samym co koledzy z Zachodu, od lat wmawiają Polakom różne odmiany ksenofobii. Ostatni z nich, w domyśle najbardziej irracjonalna, to “islamofobia bez islamu”. Czego się bać, skoro w Polsce nie ma muzułmanów. W istocie jest jednak odwrotnie, bo zachowanie to jest jak najbardziej racjonalne. Kiedy rozmawiać o zagrożeniach muzułmańskiej imigracji, jeśli nie wtedy kiedy się ona jeszcze nie zaczęła?


Obejrzałem w CNN dwudziestominutowy program poświęcony temu jak zapobiegać zamachom. Niewielu jest tak kreatywnych by przewidzieć co było przedmiotem dyskusji. Otóż rozmawiano o … niedostatecznym zabezpieczeniu ścieżek rowerowych. Sprawa dosyć zabawna, gdyby nie to, że w centrum europejskich miast już widać skutki takiego myślenia. Solidne betonowe bariery mają chronić przechodniów przed “atakami z użyciem samochodu”.


Choć takie środki mogą być w pewnych momentach uzasadnione, to są to działania wtórne i zasadniczo reaktywne. Wyobraźmy sobie co by było, gdyby się okazało, że terroryści napadają na plażowiczów i topią ich w morzu. Należałoby wtedy pewnie zbudować barierki, podobne do tych na lotnisku, które chcącego dojść do wody zmuszałyby do pokonywania tej drogi zygzakiem.


Przykład tylko teoretycznie absurdalny, oddaje bowiem istotę rzeczy. Zagrożeniem jest terroryzm islamski i islam w ogóle. Nikt nie pomyślał o tym, że samolot może być rakietą wypełnioną materiałem łatwopalnym burzącą budynki, a ciężarówka może być taranem miażdzącym dziesiątki. Tak jak nikt by kilka dekad temu nie pomyślał, że na przystankach autobusowych należy umieścić reklamy zachęcające do tego by nie bić kierowców i kontrolerów, bo wtedy wszystkim będzie się sympatycznej podróżować.


Wizyta w państwach zachodniej Europy może dostarczyć refleksji na temat tego jak tkanka społeczna, którą uznajemy za oczywistą, jak fakt przyrody, jest w istocie delikatna i krucha. Każdy z nas codziennie staje na przejściu dla pieszych i jest mijany przez samochody jadące z wystarczającą prędkością by nas zabić. Tylko zaufanie do współobywateli powoduje, że ta sytuacja śmiertelnego zagrożenia nie robi na nas wrażenia.


W cieniu nowojorskiego zamachu przemknęła wiadomość o strzelaninie w kopenhaskiej dzielnicy Norrebro, która, jak przekonywały nas media, była efektem “porachunków gangsterskich”. Ludzie o wybujałej wyobraźni wyobrazili sobie zapewne kolegów Ala Capone, wyciągających Tommy Guny spod prochowców i ostrzeliwujących przedstawicieli japońskiej Jakuzy. Ja na marginesie dodam, że takich incydentów w dzielnicy Norrebro było w ostatnim czasie kilkanaście, a jest to dzielnica, w której co roku muzułmańscy aktywiści organizują manifestację, podczas której domagają się prawa do życia według reguł szariatu. W maju 2016 w tej samej dzielnicy grupa właścicieli barów poskarżyła się duńskim władzom, że od dłuższego czasu ich lokale są nawiedzane przez “szariackie patrole”, które domagają się by w muzułmańskiej dzielnicy zaprzestano picia i towarzyskich spotkań kobiet z mężczyznami.


Amerykańskie intelektualne elity wyśmiewają Trumpa za to, że chce powstrzymać terrorystów zmieniając przepisy imigracyjne. Przecież jego “travel ban” nie objąłby Asipova, bo Uzbekistanu nie było na liście. Poza tym zawsze może być tak, że jakiś “samotny” wilk się zradykalizuje i tak będzie po herbacie. Ostatecznie zawsze pozostaje argument, po który sięgnął u nas Migalski czyli “skala zamachów jest śmiesznie niska”. Ta narracja ma nas przekonać, że terror tak jak imigracja ( która nie została przecież przez nikogo wywołana ) są zjawiskami, z którymi trzeba się pogodzić, a najlepsza reakcja to dalej żyć normalnie, “buisiness as usual” wtedy bowiem “terroryści nie wygrają”. Cóż obawiam się, że terroryści skalę swojego sukcesu postrzegają trochę w innych kategoriach i nie rwą sobie włosów z brody przez fakt, że Amerykanie jak co roku przebrali się za kościotrupa i schlali w trupa.


Taką linię można porównać do rozumowania, że najskuteczniejszą metodą powstrzymania powodzi jest liczenie na to, że nie będzie padać. Bo w końcu jak spadnie w pip wody, to żadne tamy i zapory i tak nie pomogą.


W Polsce wyśmiewano przeciwników przyjmowania imigrantów jako “islamofobów bez islamu”. Intelektualni guru lewicy mają dla wtajemniczonych smaczne teorie o tym, jak nasz ukryty wewnętrznie homoseksualizm, połączony z nieuświadomionym poczuciem winy za palenie Żydów po stodołach, spowodował mechanizm przeniesienia i obsadzenia abstrakcyjnego islamisty w roli “innego”, wroga. Może to być oczywiście spowodowane obawą przed byciem wysadzonym w powietrze albo lękiem, że nasze kobiety będą gwałcone. No ale na taką gadkę to się nikogo nie wyrwie w kraftowej browarni.


Prawda jest jednak taka, że “islamofobia bez islamu” może być jedyną sensowną drogą wyjścia. Jak pokazują losy społeczeństw zachodu, jakakolwiek dyskusja o mniejszości muzułmańskiej tocząca się kiedy ta mniejszość już zamieszkuje dane państwo, toczy się nie tylko w atmosferze moralnego szantażu ze strony lewicy, ale też realnego zagrożenia dla, tych którzy są na tyle odważni by “obrażać” proroka Mahometa. Drugi wniosek, który można wyciągnąć: na islamizację przygotowani są tylko islamiści, a struktury prawne i socjalne państwa Zachodu bardzo szybko stają się narzędziem w ich rękach. Narzędziem, za pomocą którego chcą ten Zachód zniszczyć.

Bekart
O mnie Bekart

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka