W maju 2025 roku, tuż przed wyborami prezydenckimi, NASK ujawnił aferę z reklamami na Facebooku – zagraniczne finansowanie, rosyjskie tropy i polityczne emocje. Czy państwowa instytucja zdołała ochronić demokrację, czy może stała się narzędziem w rękach rządzących? Oto moje refleksje.
Kiedy w maju 2025 roku, na kilka dni przed pierwszą turą wyborów prezydenckich, NASK – Naukowa i Akademicka Sieć Komputerowa – ogłosił, że zidentyfikował reklamy polityczne na Facebooku, które mogą być finansowane z zagranicy, poczułem, że wracamy do dobrze znanego scenariusza: oto znów Rosja, dezinformacja i polityczne emocje. Ale im głębiej przyglądam się tej sprawie, tym bardziej widzę, że to nie tylko historia o cyberzagrożeniach, ale o tym, jak łatwo instytucje państwowe w Polsce – nawet te z pozoru neutralne – stają się pionkami w politycznej grze.
Sprawa jest pozornie prosta. Ośrodek Analizy Dezinformacji NASK, którego zadaniem jest tropienie cyberzagrożeń, odkrył, że dwa anonimowe konta na Facebooku – „Wiesz Jak Nie Jest” i „Stół Dorosłych” – prowadziły kampanię reklamową, która miała wpływać na wybory. Reklamy najpierw atakowały Sławomira Mentzena z Konfederacji, później Karola Nawrockiego, popieranego przez PiS, a przy okazji – jak twierdzi NASK – wspierały Rafała Trzaskowskiego. Problem? Finansowanie tych kampanii miało pochodzić z zagranicy, co jest sprzeczne z polskim prawem wyborczym. Minister cyfryzacji, Krzysztof Gawkowski, grzmiał o „bezprecedensowej próbie ingerencji Rosji w wybory”. Meta zablokowała reklamy, ABW rozpoczęła śledztwo, a politycy – jak to politycy – rzucili się do gardeł.
Ale diabeł, jak zwykle, tkwi w szczegółach. NASK, instytucja podległa Ministerstwu Cyfryzacji, a więc rządowi Koalicji Obywatelskiej, została oskarżona o opieszałość. Dlaczego dopiero na kilka dni przed wyborami zareagowano na kampanie, które trwały od tygodni? Na X użytkownicy – jak @CDzwoni – nie kryli oburzenia: kampanie za „miliony złotych”, częściowo finansowane z zagranicy, działały bez przeszkód, a NASK milczał. Prawica, z posłami PiS na czele, jak Paweł Jabłoński czy Michał Moskal, sugerowała, że za wszystkim mogą stać rosyjskie podmioty, które – o ironio – wspierały Trzaskowskiego. Były minister cyfryzacji z PiS, Janusz Cieszyński, otwarcie nazwał działania NASK „zbyt późnymi”. Lewica też nie została w tyle – Adrian Zandberg z Razem mówił o „kompromitacji”, wskazując, że zagraniczne firmy mogły działać pod parasolem ochronnym rządzących.
A co na to sam NASK? Dyrektor Radosław Nielek w rozmowie z „Rzeczpospolitą” (16 maja 2025) tłumaczył, że kluczowe jest zapobieganie takim działaniom przed wyborami, a szczegóły – kto stał za kampanią – można ustalić później. Podkreślał, że NASK nie twierdził, jakoby administratorzy kampanii działali z Polski – wskazano jedynie na zagraniczne finansowanie. Nielek mówił też o możliwości „operacji pod fałszywą flagą” – czyli celowego zostawiania śladów, które prowadzą do Rosji, podczas gdy prawdziwi sprawcy mogą być zupełnie gdzie indziej. I tu zaczynają się schody. Bo jeśli to rzeczywiście operacja pod fałszywą flagą, to kto jest jej autorem? Rosja, jak wygodnie sugeruje rząd? A może ktoś inny, kto chciał zdyskredytować Trzaskowskiego, podszywając się pod jego „sojusznika”?
Najbardziej zdumiewające jest jednak stanowisko samego NASK, który na swojej stronie stwierdził, że te reklamy mogły działać „na szkodę rzekomo wspieranego kandydata”. Czyli Trzaskowskiego. Na X @HubnerrMax nazwał to „bantustanem ruskim”, i trudno się nie uśmiechnąć na myśl o tej logice: zagraniczne kampanie wspierają kandydata, ale tak naprawdę mu szkodzą? To brzmi jak scenariusz rodem z politycznego kabaretu, gdzie każdy gra rolę, która pasuje do jego interesów. Rząd – z Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem i prezydentem Andrzejem Dudą na czele – domaga się wyjaśnień od ABW. Opozycja – zarówno prawica, jak i lewica – widzi w NASK narzędzie rządzących. A ja zastanawiam się: czy NASK, finansowany z naszych podatków, naprawdę działa w interesie publicznym, czy może stał się pionkiem w tej grze?
Bo NASK to przecież państwowa instytucja, podległa Ministerstwu Cyfryzacji, które kontroluje Koalicja Obywatelska. Jego budżet pochodzi z podatków i dotacji rządowych, a także z grantów unijnych i dochodów z usług komercyjnych – hosting, domeny .pl, usługi IT. Nie ma dowodów na zagraniczne finansowanie, ale brak pełnej przejrzystości finansowej – typowy dla polskich instytucji publicznych – budzi pytania. Formalnie NASK powinien być neutralny, ale jak być neutralnym, gdy twoje kierownictwo mianuje rząd, a wokół szaleje polityczna burza? PiS i Konfederacja widzą w NASK sojusznika rządzących, którzy rzekomo przymknęli oko na kampanie wspierające Trzaskowskiego. Lewica mówi o niekompetencji, która przypadkiem sprzyjała władzy. A rząd? Rząd mówi o Rosji, bo to wygodny kozioł ofiarny.
Ta afera to coś więcej niż tylko problem z reklamami na Facebooku. To opowieść o tym, jak w Polsce instytucje państwowe – nawet te, które mają chronić demokrację – stają się częścią politycznego teatru. Nie ma dowodów, że NASK jawnie faworyzował Koalicję Obywatelską, ale brak reakcji na czas i niejasne komunikaty tylko podsycają spekulacje. Może NASK był nieświadomym narzędziem w większej grze – operacji pod fałszywą flagą, o której mówił Nielek? A może, jak to w Polsce bywa, polityka po prostu przysłoniła zdrowy rozsądek?
Wybory 2025 pokazały, że zagrożenie dezinformacją to nie tylko problem technologiczny, ale i polityczny. W cieniu rosyjskich tropów i facebookowych reklam kryje się pytanie: czy instytucje takie jak NASK są w stanie ochronić naszą demokrację, czy raczej same stają się jej zakładnikiem?
Inne tematy w dziale Polityka