Kubamarc Kubamarc
1486
BLOG

O tym, jak Dorośli nic nie rozumieją, czyli czemu nie będzie dobrej zmiany w edukacji

Kubamarc Kubamarc Edukacja Obserwuj temat Obserwuj notkę 61

Dwa lata temu, gdzieś około września 2015, przeczytałem wywiad redaktora Piotra Zaremby z Elżbietą Witek. Były to jeszcze czasy, gdy wSieci dało się czytać, tak więc zrobiłem sobie kanapkę i usiadłem do lektury.Gazetę otworzyłem na wywiadzie. Na górze, nad tekstem rozmowy, zobaczyłem duży napis, mówiący, że pani Witek jest współtwórcą edukacyjnego planu PiS.

Jako ucznia, zaciekawiło mnie, co czeka polską edukację po wygranej PiS w wyborach. No i się zawiodłem. W dużej mierze. Z częścią tez Pani Witek się zgadzałem. Byłem i jestem za likwidacją gimnazjów, za istnieniem zawodówek i techników, i zmniejszeniem procenta społeczeństwa z "wyższym wykształceniem, tytułem magistra tego i owego".

Jednakowoż, ja tu chciałem o rzeczach mniej sensownych, a takich które pani Witek proponowała.

Pierwszą rzeczą, która wzbudziła moje zdziwienie, był plan zwiększenia liczby godzin historii tygodniowo. O tym, czemu jest to zły pomysł, rozpisywać się wiele nie będę, pisali o tym już mądrzejsi ode mnie (chociażby tutaj, gdzie, notabene, też pojawia się postać pani poseł). Dodam do tego mój ulubiony przykład, z lekcji historii w szóstej klasie podstawówki i dwóch w gimnazjum. W każdej z tych klas zaczynaliśmy rok od starożytnej Grecji. Każdy pomyśli "Słusznie, w końcu Ateny to kolebka dzisiejszej cywilizacji i demokracji". I to jest prawda, po co jednak w każdej z tych klas omawiać to samo? Nie dość, że lekcje te były niemal identyczne, to we wszystkich tych trzech klasach musiała być lekcja poświęcona kolumnom. Chodzi o zwykłe kolumny, takie do podpierania dachu. Uczeń po tych lekcjach musiał umieć rozpoznać kolumnę w stylu Doryckim, Jońskim i Korynckim. Ponadto musiał umieć wymienić podstawowe różnice między nimi. Nauczyciele którzy to omawiają kilkukrotnie w tej samej klasie, narzekają później, że brakuje im godzin lekcyjnych, aby omówić XX wiek. 

Innym tematem, poruszanym w wywiadzie, był temat ocen z zachowania. Kiedy przypomni się sytuacja sprzed kilkunastu lat, gdy uczniowie założyli swojemu angliście kosz na głowę, gdy słyszy się o wielu sytuacjach w których uczniowie poniżają nauczycieli, w pierwszej chwili kusi, by się zgodzić na podniesienie rangi oceny z zachowania, co pani poseł zaproponowała. Lecz, gdyby głębiej się nad tym zastanowić, człowiek rozumie, że to nie zadziała.

Ważnym aspektem są zarobki. Nauczyciele, w zależności od stażu pracy, zarabiają od 2,7 do 4,9 tysiąca zł miesięcznie (z wliczonymi dodatkami, dane brutto za rok 2016) .  Dla porównania, w Biedronkach na stanowisku kasjer-sprzedawca zarobki wynoszą, w zależności od stażu, od 2,7 do 3,6 tysiąca zł brutto + dodatki. Bądźmy szczerzy, to nie powala. To sprawia, że nauczycieli można podzielić na dwie grupy. Niedouczonych magistrów, którzy nie mieli co ze sobą zrobić, więc szybko ukończyli pedagogikę i zaczęli katować uczniów, oraz ludzi z pasją, którzy zawsze chcieli być nauczycielami. Ci pierwsi zazwyczaj czytają temat z podręcznika, nikogo niczego nie nauczą, tylko przesiedzą bez sensu swoich 40 godzin tygodniowo w klasach. Ci drudzy będą porywać tłumy, choć nie wszyscy, i zrobią dla uczniów wiele dobrego, ucząc ich różnych ważnych rzeczy (albo nie, w każdym razie nie będą nudni). Ale, jak to się ma do ocen z zachowania? Ano, bardzo prosto. Niskie płace nauczycieli sprawiają, że zawód ten nie jest tak elitarny jak kiedyś. Oznacza to, jak już napisałem, że często nauczycielami często zostają ludzie nudni, nie umiejący sobie wyrobić autorytetu. 

Tu należy uczynić krótką, lecz istotną, dygresję o stosunkach uczeń-nauczyciel. Nauczyciel używa w szkole bata, zwanego ocenami, aby przymusić uczniów do nauki. W końcu jest z jej wyników rozliczany (tak zwane egzaminy szóstoklasisty/gimnazjalny/ matura). Uczeń zaś nauczyciela olewa, w końcu TEN przedmiot (matematyka/fizyka/polski/niemiecki/plastyka/technika/muzyka itd. niepotrzebne skreślić) jest mu niepotrzebny.

Dlatego pani Witek proponuje aby dać nauczycielowi jeszcze jeden bat, bardziej bolesny; podniesienie rangi oceny z zachowania. To sprawiłoby, że uczniowie musieliby na lekcjach uważać. Wprawdzie przedmiot nie stał się ważniejszy, lecz gadanie na lekcji może się źle dla gadającego skończyć. "I słusznie", ktoś zawoła, "kończy to chorą relacje uczeń-nauczyciel. Dzięki temu uczeń traktowałby nauczyciela z należnym szacunkiem". I grubo się pomyli, to co czułby uczeń do nauczyciela to nie szacunek, lecz strach. A jakby powiedział mistrz Yoda "ze strachu złość, a ze złości nienawiść rodzi się". Skutek byłby odwrotny do zamierzonego. Podnoszenie rangi oceny z zachowania jest jak łykanie strepsilsa; gardło chwilę boli mniej, ale organizm nadal jest chory. 

Jest też druga wada takiego pomysłu. Dla mnie nawet bardziej istotna. W trzeciej klasie gimnazjum zmieniono mojej klasie nauczycielkę polskiego. Pierwsza była sympatyczna, lecz niestety mało nas uczyła. Ta która przyszła była dużo mniej sympatyczna, a uczyła niewiele więcej, więc sumarycznie zmiana była na gorsze. Ale po kolei. We wrześniu dowiedzieliśmy się, że dostajemy nową nauczycielkę. Około października wszyscy uczniowie mieli iść na "najnowszy, genialny" film Andrzeja Wajdy "Wałęsa, człowiek z nadziei". Moja klasa szła właśnie z nową polonistką. Ja odmówiłem. Na lekcji. Na pytanie polonistki "czemu?" powiedziałem, że nie podoba mi się Wajdowe wybielanie Wałęsy, który, jak już wówczas było wiadomo, swoje za uszami miał. Ponieważ nauczycielka okazała się wielką przeciwniczką PiS, a więc, jak to często bywa, obrońcą Wałęsy (za wszelką cenę), skonfliktowała się ze mną. Gdy, dość często, poprawiałem ją, gdy mówiła o historii PRL (z jakiegoś powodu było to w 3 klasie gimnazjum na polskim), odpowiadała mi "Ty nie żyłeś w tamtych czasach, nie masz prawa się wypowiadać" (dość zabawne było to, że z równie wielką pewnością co o PRL, mówiła o Kochanowskim i Reju, być może to ona była słynnym Nicholasem Flamelem). Te, i kilka innych historii z nią związanych, odbiło się na mojej ocenie z zachowania. Dość mocno. I negatywnie.

Moje rozwiązanie tego problemu? Niestety, dość radykalne. Po pierwsze podwyżki podstaw pensji nauczycielskich. Po drugie, mniej popularne, douczanie i zwolnienia najsłabszych, tak aby zawód nauczyciela znów był elitarny. 

Innym problemem jest oczywiście program nauczania, lecz o tym może innym razem.

Lecz czemu właściwie ja o tym wszystkim piszę, przecież Elżbieta Witek nie dostała szefostwa w MEN.

 To proste. Zmiana którą gorąco popierałem, usunięcie gimnazjów, została wprowadzona po niecałym roku rządów PiS. Powoduje to, że w opisującej ja ustawie, programach i przygotowaniach szkół jest dużo braków i niedociągnięć. Najpewniej wynika to z chęci sukcesu pani minister Zalewskiej. Po drugie pani Zalewska też jest nauczycielką, a Ministrowie-nauczyciele zazwyczaj mają jednostronny osąd sytuacji w szkołach. Mniej więcej taki "wszystko to wina tych złych, niewychowanych uczniów". A to tylko częściowo prawda. 

Problemem jest, że dorośli tego nie rozumieją. A nawet jeżeli rozumieją, boją się radykalnego rozwiązania, karty nauczyciela albo ZNP. A szkoda.

Tak więc, piszę bo nie wiem czy minister Zalewska nie postanowi wprowadzić niektórych ze złych propozycji pani poseł Witek.

Oby nie.

Gdyby ktoś chciał przeczytać, dlaczego Piotr Zaremba jest entuzjastyczny wobec planów pani Witek, tutaj jest jego autorstwa zachęta do przeczytania wywiadu (samego wywiadu niestety w sieci nie znalazłem).

Kubamarc
O mnie Kubamarc

Jestem absolwentem XIV LO we Wrocławiu i studentem Uniwersytetu wrocławskiego. Piszę o tym, co mnie interesuje, lub o tym, co mnie wkurza. I choć sporo rzeczy mnie wkurza, pisać będę rzadko.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo