Janusz Wojciechowski Janusz Wojciechowski
4867
BLOG

Mała wielka prawda o Lechu Kaczyńskim

Janusz Wojciechowski Janusz Wojciechowski Polityka Obserwuj notkę 53

Dla Lecha Kaczyńskiego cały ten wizerunkowy "pijar", pchający w górę sondażowe słupki, nie był wart paru minut stresu przerażonego kota

 1. W wywiadzie Adama Bielana, przed którego publikacją tak się wzbraniał,  opisana zostałą historia, która nie powinna przejść niezauważona.

Bielan wspomina, jak wpadł na pomysł, żeby w ramach ocieplania wizerunku, Lech Kaczyński przyniósł do Sejmu swojego kota.

- Czy pan sobie wyobraża, jaki to bedzie stres dla kota? - gniewnie zapytał Kaczyński onimiałego Bielana i pomysł przytaszczenia kota kategorycznie odrzucił.

 2. Albert Schweitzer napisał kiedyśs, że wszystkie ideologie świata nie są warte jednej łzyy zamęczonego dziecka.

Dla Lecha Kaczyńskiego cały ten tak zwany "pijar", cały ten wizerunkowy pic na wode fotomontaż, pchajacy w góre sondażowe słupki, nie był wart paru minut stresu przerażonego kota. I chwała mu za to. Wielkość człowieka najpiękniej się ujawnia w sprawach pozornie małych...

Dziękuję Bielanowi, że tę wzruszającą historię opowiedział.

 3. Bielan nie miał kota i to w części usprawiedliwiało jego niemądry pomysł. Bo kto choc trochę zna naturę kota, ten wie, że nie wolno z nim robic czgokolwiek wbrew jego woli. To zwierze nadzwyczaj ceniące sobie wolnośc i niezalezność i swięcie przywiązane do swojego stałego miejsca. Chyba, że kot jest od małego wożony w różne miejsca, wtedy to akceptuje, ale starego, osiadłego kota przenosić nie wolno.

 4. Przypomniała mi sie "kocia" historia, którą mi opowiedziała moja śp. Matka.

Wspominałem już, że Mama spedzałą wojnę na wczasach, które zorganizowało jej NKWD w północnym Kazachstanie. I tam. razem ze swoją matka i rodzeństwem,  mieszkałą, w zasypanej przez pół roku śniegiem wiosce Komarowka, osiemdziesiat kilometrów na zachód od Kokczetawu. W chałupie, dzielonej z rosyjska rodziną Spirynów, mieli psa i kota. I wszyscy zyli zgodnie w tej chałupie, tak pies z kotem, jak i Polacy z Rosjanami.

Pies, o imieniu Kataj, wkrótce jednak podzielił los wiekszości psów w tej okolicy - wilki go zjadły. Podchodziła wilczyca pod dom, wabiła psy jak suka, a jak który wyszedł, rzucała się na niego zaczajona sfora. Kataj wyszedł - i było po Kataju. 

Pozostał kot, na którego wołano po prostu - Koszka.

Koszka robił to, co do Koszki należało, to znaczy wyłapywał myszy, grzał sie na piecu i mruczał. I wszyscy bardzo lubili Koszkę. Lubili tak bardzo, że podczas ostatniej, powojennej już zimy, gdy stało się jasne, że Polacy wyjadą - któryś z braci mojej Mamy głośno powiedział - a Koszke to my ze sobą do Polski zabierzemy!

Koszka wtedy wstał, zadrapał do drzwi, wypuscili go - a on wyszedł ... i dotychczas nie powrócił. Krążył gdzieś w okolicy, miał odmrożone uszy, ogon, ale do chałupy juz wiecej nie wszedł i nie dał sie namówić na żadne kici..kici...Może wrócił po tym, jak Polacy wyjechali, tego już nie wiadomo.

Sybirak Koszka wolał swoje syberyjskie mrozy niż wyjazd do polskiego raju. Raj zresztą, jak sie potem okazało, wcale w Polsce nie czekał...

 5. Tak, wiele można nauczyć się od kota. Zwłaszcza tego, co u kotów nazywa sie przywiązaniem do miejsca, a u ludzi - miłoscią do ojczyzny. 

Lech Kaczyński tego się nauczył...   

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka