Blogerzy, strażnicy demokracji w piórach i klawiaturach. Groźba regulacyjnego knebla. Felieton z mewą. Jarosław Banaś.
Blogerzy, strażnicy demokracji w piórach i klawiaturach. Groźba regulacyjnego knebla. Felieton z mewą. Jarosław Banaś.
report report
128
BLOG

Blogerzy, strażnicy demokracji w piórach i klawiaturach. Groźba regulacyjnego knebla!

report report Blogi Obserwuj temat Obserwuj notkę 13
Groźba regulacyjnego knebla! Pamiętacie, jak w PRL-u, by kupić papier – tak, zwykły papier do maszyny – trzeba było pokazać dowód i dać się spisać pani w sklepie? Partia chciała wiedzieć, kto co drukuje, kto szerzy "nieprawomyślne" treści. No tak było, czarna kronika absurdów. Dziś każdy może wydrukować dowolną ilość swojego tekstu – wystarczy drukarka, tusz i trochę prądu.

Felieton z mewą

Nad Bałtykiem, fale szumią stare sekrety, piję kawę a obok siedzi mewa srebrzysta. Czeka na swój kawałek rogalika – ten z kruszonką, co pachnie cynamonem i wolnością. Ja piszę, a ona patrzy, jakby wiedziała, że felieton bez jej aprobaty to jak ptak niegotowy do lotu. "No dawaj – krzyczy – ten rogalik, a potem nawijaj o blogach". I tak zaczynamy, z okruchami w dłoni i wiatrem w głowie i aromatycznej czarnej.

 Latarnie w mgle demokracji

Ach, te nasze polskie blogi – jak te małe latarnie w gęstej mgle, co to nie pozwalają zgubić drogi do wolności. Polscy blogerzy to nie jakaś tam elita z wieżowców, tylko zwykli zjadacze chleba, co piszą z pasją, jakby świat miał się skończyć po ostatnim zdaniu. Pilnują demokracji? Owszem, pilnują! Bo kto inny będzie drążył te wszystkie afery, co media głównego nurtu omijają jak kałużę po deszczu? Oni piszą niezależnie, bez tych sztywnych linii programowych partii, bez poklepywania po plecach od wielkich sponsorów. O wszystkim: od lokalnych absurdów po wielkie machinacje. Z pasją, co pali się jak pochodnia w nocy.

 Perełki niezależności

Weźmy przykłady, bo słówko to jedno, a konkrety to drugie. Portal "Nasze Blogi" – toż to skarbnica unikatowych treści, gdzie każdy wpis to perełka, wygrzebana z głębin myśli autora. Nie ma tu recyclingu newsów z agencji, tylko świeże spojrzenie, czasem ostre jak brzytwa, czasem ciepłe jak herbata z cytryną. A Salon24? Klasyk! Tam blogerzy od lat serwują mieszankę publicystyki, wspomnień i analiz, co nie znajdziesz nigdzie indziej. Unikatowe? Jak najbardziej – pamiętacie te serie o historii zapomnianej, o mechanizmach władzy czy o absurdach biurokracji? To nie jest kopiuj-wklej, to jest sztuka pisania z serca, bez cenzury politycznej. Blogerzy tam nie tańczą pod dyktando grup interesu, piszą o wszystkim: od ekologii po kuchnię, od skandali po poezję dnia codziennego. Pasja? Czuje się ją w każdym komentarzu pod spodem, w tych burzliwych dyskusjach, co trwają do rana.

 Groźba regulacyjnego knebla

Ale czasy, ach te czasy... Państwo polskie, to znaczy ci na górze, co niby dbają o porządek, zamierza to ukrócić. Tylko co niedawno, bo 24 września 2025 roku, Rada Ministrów przyjęła projekt nowelizacji ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną, który pozwala Urzędowi Komunikacji Elektronicznej (UKE) blokować strony internetowe z nielegalnymi treściami – aż 27 rodzajów, od gróźb po oszustwa – i to bez zgody sądu. Słyszycie te pomruki o regulacjach, o "ochronie" przed fake newsami? To brzmi jak stara śpiewka, ale pod spodem czai się groźba: knebel na klawiatury. A to oznacza niebezpieczeństwo – politycy, co działają poza prawem i obyczajami demokratycznymi, zaczną szarpać za sznurki, by uciszyć głosy niewygodne. Bo bloger to nie jest ktoś z legitymacją partyjną, to jest wolny strzelec, co trafia w punkt.

 Eter bez granic: Lekcje z radia

Pamiętacie jednak, że ograniczenia da się pokonać? Weźmy Radio Luksemburg – nadawało z Wielkiego Księstwa Luksemburga, daleko stąd, przez fale radiowe, a w Polsce słuchało go pół narodu w czasach komuny, zwłaszcza w latach 60. i 70., kiedy stało się fenonem popkultury, wprowadzając rocka i wolność do szarych salonów PRL-u – i to bez zagłuszania przez władze, co czyniło je hitem wśród młodzieży. Popularne jak barszcz na wigilii! Ludzie kręcili gałkami, ryzykując mandat, ale słuchali, bo tam była prawda, muzyka i swoboda. Albo Radio Wolna Europa – zagłuszane na potęgę przez potężne nadajniki bloku wschodniego, aż 249 urządzeń w 1955 roku, z głównymi w Samarze, Nikołajewie czy Wilnie, a mimo to docierało, szeptem przez eter, niosąc wieści z wolnego świata do 1 stycznia 1988 roku, kiedy komuniści wreszcie odpuścili. Ograniczenia? Były, ale ludzie znaleźli sposoby.

 Talerze na niebie: Satelitarna wolność

Podobnie z telewizją satelitarną w Polsce lat 90. – pamiętacie? Miano reglamentować dostęp, wydawać pozwolenia na zakup tych wielkich talerzy antenowych, co miały łapać sygnał z nieba – w połowie dekady instalacja wymagała stosów urzędowych zgód, od inspekcji radiowej po oświadczenia dla SB, a anteny kierowano na Astrę 19,2° E. Biurokraci już zacierali ręce, wizja kontroli nad tym, co wpada do salonu. Na szczęście do tego nie doszło – falą protestów i zdrowego rozsądku to utopiło, zwłaszcza po starcie Polsatu w 1992 roku. Ludzie się bronili, bo wolność słowa to nie prezent od góry, to prawo, co się bierze i trzyma kurczowo.

 Relikwie podziemia: Od powielaczy do drukarek

A dziś? Pewnie gdzieś na strychach stoją jeszcze te zakurzone powielacze, relikwie z czasów podziemia – przemycane do Polski w latach 1978–1989 dla opozycji, ściśle reglamentowane i ewidencjonowane, ale kluczowe dla wydawania ulotek Solidarności czy KOR-u, jak ten pierwszy w 1976 roku dla Bogdana Borusewicza. Pamiętacie, jak w PRL-u, by kupić papier – tak, zwykły papier do maszyny – trzeba było pokazać dowód i dać się spisać pani w sklepie? Partia chciała wiedzieć, kto co drukuje, kto szerzy "nieprawomyślne" treści. No tak było, czarna kronika absurdów. Dziś każdy może wydrukować dowolną ilość swojego tekstu – wystarczy drukarka, tusz i trochę prądu. Wystarczy odrobina ostrożności, by zrobić to poza siecią internetową, na wszelki wypadek. USB w kieszeni, papier w szufladzie – i voilà, felieton gotowy do kolportażu.

 Dialog z mewą: Wiatr w żaglach demokracji

Ale czasy konspiracji chyba nie wrócą, prawda? Choć powiewa grozą regulacyjną – tą nową, co czai się w brukselskich dyrektywach i krajowych ustawach, ograniczając dostęp do słowa i myśli. Więc piszę to w stałym dialogu z mewą srebrzystą, co krąży nad Bałtykiem. "Mewo – mówię jej – w razie czego będziesz roznosić moje felietony. Na skrzydłach, bez Wi-Fi, prosto do serc". A ona? Krzyczy radośnie: "Nie martw się, fale i wiatr to lepszy internet niż jakikolwiek firewall". I tak lecimy dalej, z piórem w dłoni i wiatrem w żaglach. Bo demokracja to nie budynek, to my – blogerzy, mewy i ci, co czytają.

Jarosław Banaś


 

report
O mnie report

Jarosław Banaś, polski dziennikarz radiowy, związany zawodowo z Polskim Radiem Koszalin od 1993 roku, gdzie pracuje jako redaktor i autor audycji kulturalnych. Specjalizuje się w tematyce literackiej, muzycznej i społecznej, tworząc m.in. podcasty w ramach cyklu "Słownik na Fali". Jest także pisarzem – autorem słuchowisk, nowel, opowiadań, librett, felietonów oraz podcastów. Prowadzi aktywną działalność w mediach społecznościowych, m.in. na Facebooku (pocztamorska), X (@JaroslawBanas) i Instagramie (@pocztamorska), gdzie dzieli się treściami związanymi z kulturą i literaturą.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (13)

Inne tematy w dziale Kultura