Wzajemne pohukiwanie i teatralne ubolewanie nad toczącym się konfliktem zbrojnym nie przeszkodziły reprezentantom dwudziestu najbardziej wpływowych reżimów świata w jednomyślnym pogratulowaniu sobie sukcesów na polu wdrażania sanitarystycznych "cyfrowych paszportów" i wzajemnym zachęcaniu się do pójścia za ciosem i zbudowania "cyfrowych sieci zdrowotnych" mających służyć "prewencji" na wypadek kolejnych odsłon festiwalu chińskiej grypy (bądź jakiejkolwiek innej wariacji na ten temat). Stosowna deklaracja znalazła się bez większych trudności zarówno na stronie Białego Domu, jak i na stronie Kremla.
Innymi słowy, jak nietrudno się domyślić, istnieją sprawy mniej i bardziej ważne. I o ile w zakresie tych pierwszych wpływowe reżimy tego świata mogą sobie pozwolić na bycie wrogami - lub przynajmniej na usilne sprawianie wrażenia, że nimi są - w żaden sposób nie utrudnia im to bycia ścisłymi sojusznikami w zakresie tych drugich. Te ostatnie zaś mają konsekwentnie na celu to, co stanowi realizację odwiecznego marzenia ducha inspirującego wszystkie "władze i zwierzchności" tego świata - marzenia, jakim jest maksymalne upodobnienie ludzkości do hodowlanej rogacizny. Warto, aby o owej hierarchii celów niezmiennie pamiętali wszyscy ci, którzy za główny punkt honoru stawiają sobie udaremnienie owego marzenia, a tym samym finalne odniesienie jedynego zwycięstwa, które naprawdę się liczy.
