Po wieloletniej posłudze, swe stanowisko opuścił Dalajlama – przywódca duchowy i polityczny Tybetu. Kolosalny autorytet buddystów, lecz także rzeszy ludzi, wliczając w to innowierców i ateistów. Człowiek ten emanował nieprzebranym dobrem i życzliwością, stał się ostoją i opoką moralności w zgniłym, nastawionym na konsumpcje świecie, omotanym wyścigiem szczurów.
Znalazł on schronienie w Indiach, ojczyźnie równego sobie orędownika pokoju – Gandhiego. Sęk w tym że Hindusi nie przygarnęli go z samarytańskiego zrywu, lecz zimnej kalkulacji. Kierował on życiem w Tybecie, innymi słowy prowincji Chin. Państwo Środka to główny konkurent Delhi do panowania w Azji. Sianie zamętu na tyłach wroga w sumie zerowym kosztem, do tego wykreowanie obrazu kraju jako przyjaciela osoby pokroju Dalajlamy, to przesłanki, dla których go przyjęto do siebie. A w razie czego umyje się ręce, i zwali całą winę na Tybetańczyka. Perfidne działanie w białych rękawiczkach. Ot, chleb codzienny światka polityki.
Interesuję się rozmaitą tematyką, jestem zafascynowany światem, jego bogactwem i różnorodnością
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka