W trakcie II wojny światowej Niemcy pokładali wielkie nadzieje – zwłaszcza pod koniec konfliktu gdy mieli nóż na gardle – w ‘’wunderwaffe’’, czyli ‘’cudownej broni’’. Liczyli, że jej wprowadzenie nawet w najczarniejszej godzinie zmieni bieg wydarzeń przed nieuniknioną klęską, a w najgorszym razie da III Rzeszy możliwość korzystnego rozejmu. Czy faktycznie ta ‘’cudowna broń’’ miała pokładany w niej potencjał?
Zacznijmy może od czołgów. W tej kwestii nasi zachodni sąsiedzi cierpieli na gigantomanię, czyli im większy, tym lepiej. Już sławny Tygrys był wielki i ciężki, a silnik z trudem ruszał tego kolosa. Czołg ten choć piekielnie groźny, był skomplikowany w obsłudze. Nie zrażeni tym konstruktorzy wsadzili tę samą jednostkę napędową do jeszcze większego Tygrysa Królewskiego. Jego masa i rozmiar powodowała to, że miał nawet kłopoty z poruszaniem się po drogach, a wiele mostów nie mogło go unieść. Nie zmienia to faktu, że Tygrysy siały postrach w załogach sprzymierzonych wozów bojowych, a pancerniacy w Shermanach i T-34 ruszali przeciw nim z duszą na ramieniu. Jedynymi maszynami mogącymi z nimi podjąć no powiedzmy równorzędną walkę były radzieckie IS-2, a ze strony aliantów zachodnich wprowadzone pod koniec wojny Pershingi. Natomiast jeśli mowa o konstrukcjach typu Maus, albo Ratte, to już chyba projektanci grubo przesadzili, bo ciężko byłoby je sprawnie używać i to w dodatku warunków bojowych.
Samoloty. Nowo wprowadzone innowacyjne odrzutowce typu Me-163 Komet, albo Me-262 Schwalbe miały zniwelować miażdżącą przewagę w powietrzu Aliantów, a zwłaszcza nękających kraj bombowców. Komet, choć najszybszy samolot tamtych czasów, wykazał się małą przydatnością bojową, a jakby tego było mało stanowił wielkie zagrożenie dla pilotów. Z kolei ‘’Jaskółka’’ napędziła sprzymierzonym niezłego stracha, lecz wprowadzono ją zbyt późno, i w zbyt małych ilościach żeby coś jeszcze mogła zdziałać. Ponadto brakowało do nich doświadczonych pilotów, paliwa, a innowacyjna konstrukcja nastręczała dużo zmartwień, głównie krótka żywotność silników. Piloci alianccy zwalczali je głównie podczas startów i lądowań, ale i w otwartej walce dawali też radę – jak chociażby lotnicy z legendarnej Tuskagee Airmen. Ciekawy był również Ar-234, tyle że samolot ten wymuszał na Niemcach dużo kompromisów, i nie w pełni ich zadowalał.
Natomiast rakiety V-1 i V-2 zużywały niewspółmiernie dużo środków, w stosunku do osiąganych przez nie efektów (choć podobno naziści mieli w planach np. głowice nuklearne, wtedy to byłaby inna sprawa), i był to raczej kosztowny bajer, zachcianka Hitlera.
Nie wiem czy to się klasyfikuje pod wunderwaffe, lecz ja uważam za jeden z najciekawszych wynalazków karabinek szturmowy mp-44, któremu niektórzy przypisują pierwowzór dla późniejszego legendarnego AK-47. Ile w tym prawdy? Ciężko powiedzieć. W każdym razie z tego co pamiętam projektant tej broni – profesor Hugo Schmeisser- pracował potem dla Sowietów przy opracowywaniu ‘’kałacha’’. W każdy razie karabinek był piekielnie skuteczny, a jego jedyną wadą była zbyt mała ilość w jednostkach frontowych spowodowana początkową niechęcią Hitlera do tej broni.
Można by jeszcze pisać o broniach hipotetycznych, typu rzekome latające spodki V-7, planach stacji kosmicznej ‘’Andromeda’’, albo o antygrawitacji ‘’Dzwon’’. Lecz co do ich istnienia nie ma pewności. A jaka była naprawde wunderwaffe? Częściowo udana, częściowo poroniona. A to źle wykorzystana, niedostatecznie, albo za późno. Były też niewypały i pomyłki. Aczkolwiek gdyby hitlerowcom udało się wprowadzić jej pełny wachlarz sprzymierzeni mogliby mieć nie lada orzech do zgryzienia, i może nie odwróciłoby to losów wojny, ale zdaniem części historyków przedłużyło ją o rok, lub dwa. Całe szczęście dla nas że wiele z tych śmiałych szkiców pozostało na papierze, albo w formie modelu lub prototypu, ewentualnie w niewielkiej ilości użytkowej. Inaczej wojna kosztowałaby życie jeszcze większej ilości ludzi.
Interesuję się rozmaitą tematyką, jestem zafascynowany światem, jego bogactwem i różnorodnością
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura