W trakcie obchodów ostatniej miesięcznicy smoleńskiej Jarosław Kaczyński zaapelował o „ujawnienie tajemnicy smoleńskiej”. Do kogo apel kierował nie sprecyzował. Nie znalazło to żadnego odzewu w mediach. Nikt się tą sprawą nie zainteresował, nie zwrócił uwagi na znaczenie tego wezwania. Tutaj nie chodziło o to do kogo był ten apel kierowany – tu rzecz jest prosta. To obecne władze są depozytariuszami wszystkich tajnych informacji związanych ze Smoleńskiem. Tak, są informacje związane z katastrofą a uznane za ściśle tajne. Tutaj jednak chodzi o coś innego. Coś powoduje, że ten apel jest zupełnie nową rzeczą, jakością. Może to jest związane z trwającą zmianą władz w naszym kraju. Może. Otóż Kaczyński nie wzywa do wyjaśnienia okoliczności katastrofy. Tylko do ich „ujawnienia”. A ujawniać tylko można rzeczy dobrze znane, rozpoznane. Widać Jarosław Kaczyński nie ma wątpliwości, że okoliczności 10 kwietnia są naszym władzom znane. I wzywa by je ujawnić. Od dawna podzielam ten pogląd. Ponadto – pisząc ostatnią notkę zdałem sobie sprawę z tego, że gdybym wykazał nieco więcej spostrzegawczości to tak jak Kaczyński wiedział bym, że nasze władze muszą znać prawdę o tzw. „katastrofie” od początku, od kwietnia 2010 r. I ta prawda jest na tyle dramatyczna, że musiano ją przed opinia publiczna ukryć. A całość wiedzy na ten temat obłożyć rygorem „ściśle tajne”. Skąd wiadomo że tak było?
Otóż relacjonując okoliczności identyfikacji zwłok brata Jarosław Kaczyński powiedział, cytuję „…- Mam podstawy - ale takie są w Polsce przepisy, że nie mogę głośno o tym mówić”. Właśnie. Takie ustanowiono zapisy, przepisy w tej sprawie. Knebel na informacje. Tyle, że jednak między wierszami wypowiedzi Kaczyńskiego na ten temat i tak można odtworzyć całość. Po kolei - co mówił:
Mimo namów, by ciała brata nie oglądał, zdecydował się przeprowadzić identyfikację. Choć ciało było w bardzo złym stanie, to nie miał kłopotów z jego rozpoznaniem.
"Pytali, po czym rozpoznaję. Odpowiedziałem, że choćby po bliźnie, którą Leszek miał na ramieniu. To była duża blizna po operacji po wypadku samochodowym. Sprawdzili to i chyba uwierzyli. Nie wiedziałem wtedy, że ręka jest oderwana" - relacjonuje Kaczyński.
Ten fragment w zasadzie wszystko wyjaśnia. Gdybyśmy nie byli ślepi i głusi na fakty. Ale byliśmy, niestety. A co można przeczytać? Jak należy to interpretować? Otóż Jarosław obejrzał osobiście, 10 kwietnia wieczorem na lotnisku w Smoleńsku, zwłoki brata. Osobiście obejrzał. Chociaż go od tego odwodzono. I rozpoznał ciało brata po bliźnie na ramieniu. Jak mógł nie zauważyć że ręka, przedramię – była już oderwana? Żeby zobaczyć ramię musiał widzieć je razem z przedramieniem. To oczywiste. A więc to wykluczone, niemożliwe by ręka była wówczas oderwana.. Absolutnie, fizycznie niemożliwe. Zestawmy to z inną informacją na temat zwłok Prezydenta pochodzącą również z wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego:
Artykuł w Gazecie Wyborczej – link. Fragment:
W Smoleńsku Jarosław Kaczyński rozpoznał ciało brata po charakterystycznej bliźnie. Ale ciało, które przywieziono do Polski, takiej blizny według szefa PiS nie miało. - To był człowiek, który w ogóle nie przypominał mojego brata - powiedział Jarosław Kaczyński. Jeszcze nie zdecydował, czy chce ekshumacji zwłok prezydenta. […]- Nie ukrywam, że o ile rozpoznałem ciało świętej pamięci brata na lotnisku, i tu nie miałem wątpliwości, podałem zresztą charakterystyczne cechy, i one zostały potwierdzone, tzn. bliznę na ręce po ciężkim złamaniu ręki, o tyle, kiedy już widziałem ciało przywiezione do Polski w trumnie, tego nie rozpoznałem - powiedział Jarosław Kaczyński na konferencji prasowej. - To był człowiek, który w ogóle nie przypominał mojego brata - dodał.
- Mówiono mi że to on - tyle w tej chwili mogę powiedzieć - stwierdził Kaczyński. Wspomniał także, że podczas okazania mu ciała brata w Smoleńsku w celu identyfikacji, obok szczątków Lecha Kaczyńskiego leżały także inne, nie należące do prezydenta.
- Mam podstawy, ale takie są w Polsce przepisy, że nie mogę głośno o tym mówić, żeby uznać, że w trakcie sekcji, tej przeprowadzonej w Smoleńsku, powiedzmy sobie, nie wszystkie części ciała, które tam były, należały do prezydenta Rzeczypospolitej. Z całą pewnością prezydent nie był generałem i nie nosił generalskich mundurów - stwierdził Jarosław Kaczyński.
Jarosława Kaczyńskiego zmuszono do milczenia. Ale przecież i z tego co powiedział da się wszystko wydedukować. Ciało Prezydenta zostało sprofanowane. Na miejscu, 10 kwietnia w Smoleńsku, było w zupełnie innym stanie niż później, po otwarciu trumny w Polsce. Na przykład nie miało urwanej ręki. Ale miało bliznę na tej ręce – w miejscu gdzie miała być. W Polsce ręka była urwana i nie było na niej blizny. Kolejne fakty w tej sprawie:
Pełnomocnik Jarosława Kaczyńskiego mec. Rafał Rogalski chce, by prokuratura przesłuchała byłych pracowników Kancelarii Prezydenta, którzy zajmowali się zwłokami Lecha Kaczyńskiego po przylocie do Polski. Tłumaczy, że prezes PiS nie rozpoznał ciała brata, gdy pokazano mu je w Pałacu Prezydenckim. Wciąż nie wiadomo na jakich dowodach wojskowi prokuratorzy opierają przekonanie o zidentyfikowaniu ciała tragicznie zmarłego prezydenta.
Mimo wielu telefonów i maili od dziennikarzy tvn24.pl rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej ani jej szef generał Krzysztof Parulski nie odpowiedzieli na pytania o identyfikację zwłok prezydenta. Chcieliśmy wiedzieć: Dlaczego prokuratorzy są pewni, że na Wawelu spoczywa Lech Kaczyński? Na jakich dowodach opierają swoje przekonanie? Czy przeprowadzili dodatkowe badania DNA potwierdzające, że rzeczywiście do Polski przyleciały zwłoki prezydenta?
Całość jest wstrząsająca. Na Wawelu nie leży ciało Lecha Kaczyńskiego. Być może Wawel wymyślono po to, by Jarosławowi łatwiej było milczeć? Okoliczności decydowania o miejscu pochówku były bardzo dziwne....A to, że nasze władze ukryły wszystko przed opinią publiczną przesądza o tym, że 10 kwietnia naszych obywateli zamordowano. Tam nie było żadnego wypadku lotniczego. W takiej sytuacji nie ma powodów by a)profanować zwłoki ofiar (w poprzedniej notce opisałem kilka innych przykładów profanacji ciał ofiar katastrofy smoleńskiej) b) a jeżeli tak się dzieje – by to ukrywać przed opinią publiczną. Ale jeżeli te wydarzenia były aktem agresji, atakiem na nasz kraj – to nasze władze zapewne ukrywając to chciały uniknąć za wszelką cenę eskalacji konfliktu, która mogła prowadzić wręcz do otwartej wojny. Dlatego skłamano wówczas. I dlatego kłamią do dziś. Bo nasze sojusze ponownie okazały się bezwartościowe. Bo nikt nam nie pomógł. Bo zostaliśmy sami.
W tej sytuacji jakiekolwiek badanie fałszywych rosyjskich „dowodów” rzekomej katastrofy jest całkowicie zbędne. Nie znamy okoliczności śmierci naszych rodaków. I być może nigdy nie poznamy. Na pewno nie prowadzi do tego analizowanie rosyjskich fałszywek. To niepotrzebne. Zamazujące całą sprawę. Czy ktoś naprawdę oczekuje, że zbrodniarze sami dostarczą dowodów własnych zbrodni? Ważne, że wiemy kto za tym stoi. Kto mordował i profanował zwłoki ofiar. A czy – porównując to z Katyniem 1940 - oficerów zastrzelono pojedynczymi strzałami z nagana w potylicę – czy seriami z cekaemów - to sprawa drugorzędna. Dziś analizowanie fałszywek rosyjskich szkodzi sprawie. Pozostawia bowiem wrażenie, że coś jest nie do końca udowodnione, że coś jeszcze trzeba robić, wyjaśniać…. Niczego nie trzeba robić. Niczego wyjaśniać. Cała wiedza o rosyjskiej zbrodni od początku była znana naszym władzom. A obecnie dociera i do nas.
P.S. Ostateczne wyjaśnienie wydarzeń 10 kwietnia tutaj: http://jerzy.korytko.salon24.pl/739349,ujawniam-okolicznosci-10-kwietnia-tajemnica-katastrofy-rozwiazana
Inne tematy w dziale Polityka