Jerzy Korytko Jerzy Korytko
1739
BLOG

Co tak naprawdę wiemy o "katastrofie smoleńskiej".

Jerzy Korytko Jerzy Korytko Katastrofa smoleńska Obserwuj temat Obserwuj notkę 26

Na tytułowe pytanie notki można odpowiadać w bardzo różny sposób. Znajdą się tacy, którzy powiedzą, że w zasadzie wiemy wszystko, a pewne niejasności nie mają większego znaczenia – ale znajdą się też i tacy, którzy stwierdzą, że tak naprawdę to nic nie wiemy. Zdecydowanie bliżej mi do tego drugiego poglądu. Zastanówmy się więc jak dziś, w 5 i pół roku po katastrofie, wygląda ocena znanych dowodów  – tak na zimno, starając się zachować maksimum obiektywizmu.

Nie będzie to łatwe – ponieważ wbijano nam przez te wszystkie lata do głów przekaz oparty w większości na medialnych wrzutkach bez oparcia w faktach, jawnych kłamstwach, co wychodzi na jaw obecnie czy w ostateczności na jakichś półprawdach. Twardych dowodów nie ma. Żadnych. Niemożliwe? Cóż, wypada się nad tym rzeczywiście zastanowić.

Przede wszystkim taka sprawa. Ci, którzy wierzą (dobre określenie) w oficjalną wersję uważają, że wszystko już zostało raportami MAK/Komisji Millera udowodnione – a jeżeli jest inaczej, to ciężar dowodu spoczywa na sceptykach. To oni muszą wykazać, że było inaczej. Co w obliczu braku dostępu do jakichkolwiek rzetelnych dowodów nie jest łatwe o ile w ogóle możliwe. Powstało zapętlenie, z którego nie widać żadnego racjonalnego wyjścia. Tym niemniej sprawa dowodowa wygląda jednak niedobrze, widac to dziś wyraźnie,  ale brak tej „kropki nad i” w postaci oficjalnego przyznania, że z tą „katastrofą” to było jednak nie tak jak to w rzeczonych raportach opisano.

Skoro jednak napisałem ten tekst – to najwidoczniej (tak uważam) znalazłem dla niego dobre uzasadnienie.  Podstawy. Coś, co pozwoli nam lepiej zrozumieć wydarzenia 10 kwietnia 2010 roku.

Przede wszystkim chciałbym postawić pytanie, takie które odwróci całą sytuację – pytam więc – skąd wiemy w ogóle, że katastrofa smoleńska miała miejsce? Jakie za tym przemawiają dowody? Co wiemy w tej sprawie na pewno – a co jest wymysłem przekazywanym przez media bez jakiegokolwiek pokrycia w faktach? To jest sedno sprawy. Zaraz się Państwo przekonacie.

Pominę fakt blokady informacji o okolicznościach wylotu delegacji, wystarczy stwierdzić, że mamy z tym do czynienia. Brak zapisów monitoringu, jakichkolwiek spójnych relacji filmowych czy fotograficznych. Zastanawiające. Ale przyjmijmy, że tak jak to przekazano samolot z Prezydentem na pokładzie odleciał do Smoleńska o godz. 7:23.  Co dalej wiemy? Tak na pewno? Skąd wiemy, że jakakolwiek katastrofa miała miejsce? Otóż to – nie ma żadnego dowodu na to mającego jakieś znaczenie procesowe.  Przede wszystkim – oczekujący na przylot delegacji na płycie lotniska nasi przedstawiciele (amb. Jerzy Bahr, Marcin Wierzchowski) stojąc nieopodal rzekomego miejsca katastrofy nie słyszeli jej odgłosów. Dopytywany o to amb. Bahr w rozmowie telefonicznej z CO naszego MSZ odbytej w dwadzieścia kilka minut po katastrofie wyraźnie stwierdził, że słyszeli iż samolot przeleciał nad lotniskiem. A nie słyszeli żadnych odgłosów katastrofy. Jak więc zostali o niej poinformowani? Ponieważ Rosjanie, też oczekujący na przylot samolotu, nagle „zafalowali” i bez żadnej widocznej dla Bahra przyczyny pobiegli w kierunku tej części lotniska, gdzie na polance, wśród drzew, paliły się jakieś części samolotu z polskimi znakami. Jak gdyby na jakiś zewnętrzy sygnał. Może ktoś ich o tym poinformował. Ale nie było to wynikiem usłyszenia bezpośrednio odgłosów katastrofy. Nikt z naszych przedstawicieli wówczas w Smoleńsku obecnych katastrofy nie widział. Świadków rosyjskich natomiast nie warto brać pod uwagę. Wystarczy wspomnieć na Komisję Burdenki w swoim czasie -  u nich świadkowie zeznają to co będzie potrzebne władzom, wartość dowodowa - żadna albo wątpliwa. 

Co dalej? W jaki sposób zaprezentowano światu obraz miejsca katastrofy? Majsterszyk. Otóż do dziś nasza prokuratura nie dostała niczego dokummentującego miejsce zdarzenia. Ani spełniających wymogów procesowych nagrań wideo, ani dokumentacji fotograficznej – np. dokumentującej miejsca znalezienia i utrwalające przebieg podnoszenia zwłok z wrakowiska. Świat zna obraz katastrofy głównie i jedynie z kilku filmów ale wykonanych w nie do końca jasnych okolicznościach, o autorze jednego z nich nic tak naprawdę (poza spekulacjami) nie wiemy, trzeci zaś przekaz zrobiono po znacznym upływie czasu. Materiały te miały dostarczyć Rosjanom alibi, że strona polska ma swobodny dostęp do miejsca zdarzenia. Tak więc główny film miał nakręcić nasz operator Sławomir Wiśniewski. Używam tutaj trybu warunkowego – ponieważ z tym filmem nie do końca jest jasna sprawa. Pan Wiśniewski szczegółowo przedstawił okoliczności wykonania nagrania. Jak „oszukał” funkcjonariuszy FSB i jak udało mu się zachować kasetę z nagraniem. Ale nigdy nie wyjaśniono tego, skąd Rosjanie mieli kopię filmu Wiśniewskiego, którą zaprezentowali w swoich mediach, w tym samym czasie co polska TV, informując przy tym, że nagrania dokonał polski operator nazwiskiem Śliwiński. Przepytywany o to przed Zespołem pan Wiśniewski przyznał, że gdy wystąpił do rosyjskiej telewizji o uznanie jego praw autorskich do filmu  w odpowiedzi usłyszał, że Rosjanie uznają wyemitowany przez siebie film za swoją własność. Nikt tego dalej nie wyjaśniał, dlaczego. Czyli ten film ma dwóch autorów – Wiśniewskiego i Śliwińskiego. Jak to jest możliwe? Nasuwa się wniosek, że może jednak z tym filmem nie do końca było tak, jak to pan Wiśniewski przekazał?  Może było a może nie – waga sprawy jest jednak wielka i ktoś powinien to wyjaśnić – inaczej ten film to trzeba uznać za fałszywkę FSB, która dostarczyła im niezbędnego dowodu dla świata całego – oto jest katastrofa a Polacy sami ją dokumentują. My niczego nie mamy do ukrycia. Tak to zadziałało. Powtarzam – majstersztyk.

Drugi z tych filmów, tzw. „1:24” albo „samolot płonie” to najprawdopodobniej ordynarna fałszywka zaprezentowana w sieci w dziesiątkach różnych wersji, szczególnie gdy idzie o scieżkę dźwiękową. Nieznanego autorstwa. Nie należy jej brać poważnie pod uwagę. A na pewno nie może stanowić dowodu w sprawie mającego wartość procesową.

Trzeci film, który moim zdaniem ma znaczenie, to film nakręcony przez dziennikarza TVN Przemysława Wojciechowskiego, o którym mówi w tym wywiadzie:    /link/  Otóż okoliczności nagrania są zastanawiające – no może nie dla pana Wojciechowskiego – korzystając z permanentnego stanu nietrzeźwości odpowiedzialnego prokuratora rosyjskiego oraz pewnego wybiegu z telefonem do jakiegoś ministerstwa a konkretnie w wyniku uzyskanego wsparcia stamtąd jego prośby (podobno pani, która poparcia udzieliła nie miała pojęcia co czyni). Poprosił o wpuszczenie na teren lotniska – dostał w powyższych okolicznościach takie zezwolenie i na kilkanaście–dwadzieścia minut dostał się w rejon prac na wrakowisku gdzie nagrał ważny materiał filmowy. Za chwilę go stamtąd wyrzucono. Ale materiał był tak ważny, że wspaniałomyślna TVN udostępniła go nieodpłatnie pozostałym polskim telewizjom. Czy naprawdę pan Wojciechowski nie zdawał sobie sprawy z tego, że stał się w istocie elementem dezinformacji? Że go rozegrano - mówiąc potocznie?  Jak niczego w sumie istotnego nie przekazując, poza jakimiś stereotypowymi obrazkami, dostarczał kolejnego alibi Rosjanom, że „przecież Polacy mają dostęp do prac na miejscu katastrofy”?

Przy okazji, ciekawy obraz wyłania się z wywiadu Przemysława Wojciechowskiego. Wg niego większość Rosjan tam się znajdująca była …..pijana. Przecież musieli to jakoś, te drastyczne okoliczności, odreagować, prawda? Ponadto – jego celne spostrzeżenie -  Rosjanie nie chronili od początku całego miejsca katastrofy. Szacował to 50% - 50%. To znaczy – blokowano dostęp do miejsca położenia głównych części samolotu i  gdzie rzekomo miały się znajdować zwłoki ofiar. Ale pozostały teren, na którym znajdowały się miliony  drobnych części Tupolewa nie był zabezpieczony. Okoliczni mieszkańcy i inne osoby mogły bez problemu np. zbierać części wraku „na pamiątkę”…. albo żeby sprzedać na złom. Red. Wojciechowski dostrzegł dziwny fakt – miliony odłamków gdy samolot upada z tak niewielkiej wysokości?
Pora na komentarz do tego – nie wydaje mi się, żeby w tej sprawie Rosjanie działali „po pijanemu”. To oznacza tylko, że jeżeli coś miało tak wyglądać – to wyglądało. Red. Wojciechowski miał zobaczyć to co widział. Ale to było zapewne zainscenizowane. Pijani funkcjonariusze rosyjskiej strony zajmujący się badaniem katastrofy. Nie chronione 50% części wraku. Jak teraz można wnioskować np. o rekonstrukcję samolotu gdy nie ma 50% jego elementów? No przecież to była „tolko aszybka”. Popełniliśmy błędy. Może się ukarze winnych pijaństwa. Jak by co. Ale po co? Przecież Kopacz mówiła o „doskonałej współpracy w ramach śledztwa”.  Wówczas, gdy żadnej współpracy nie było. Wiemy o tym z Sejmowego wystąpienia (wrzesień 2012, debata smoleńska) prokuratora Seremeta. Jest to do sprawdzenia na YT, można przeczytać co pisze na stronie internetowej NPW. Polska prokuratura nigdy żadnych czynności samodzielnie w Smoleńsku nie prowadziła. Ale wówczas naszym władzom te okoliczności najwyraźniej nie przeszkadzały. 

Ordynarnym kłamstwem zaś okazały się informacje o rzekomym bronieniu przez naszych BORowców ciała Prezydenta odnalezionego na wrakowisku przed "Ruskimi". W swoim czasie oficjalnie to zdementowano.Nigdy nie potwierdzono informacji o "trzech osobach, które przeżyły katastrofę". Można uważać, że były to elementy celowej dezinformacji mające w zamyśle uprawdopodobnić miejsce zdarzenia. Nie mieliśmy zadawać niewygodnych pytań. Uwagę kierować na fałszywy przekaz. Takich wrzutek medialnych były dziesiątki. Np. insynuacje o "pijanym generale" albo "debeściakach" lądujących we mgle bo ktoś na nich naciskał.... Pytanie - kto stał za tą zorganizowaną kampanią dezinformacji? Jaki był jej cel? Bo że to była celowa, zorganizowana kampania - dzis widać to wyraźnie.

Reasumując  ten wątek – z kolejnych wniosków o przedłużenie śledztwa sprawie katastrofy dokonywanych przez prokuraturę wojskową wynika, że tak naprawdę nasza strona nie otrzymała żadnych istotnych dowodów w sprawie katastrofy.  I domaga się ich dostarczenia. W tym wraku samolotu, jego czarnych skrzynek, dokumentacji wideo i foto. Bo niczego nie mamy. Niczego. Dość powiedzieć, że raport MAK/Millera jako chyba jedyny w świecie, nie zawiera ani jednego słowa na temat akcji ratowniczej, losu pasażerów, czy zginęli czy nie - naprawdę tak jest. Powód – Rosjanie niczego nam nie dostarczyli. W swoim raporcie także ani jednego słowa na ten temat nie zawarli. Zdumiewające. Nieprawdopodobne. I nasze władze godzą się na to? Zdecydowały się uznać rosyjską wersję zdarzeń za prawdziwą? Hańba.

Zastanówmy się na koniec wobec tego na jakiej podstawie w ogóle owe raporty sporządzono. Z powyższych faktów wynika, że dokumentacja fotograficzna obecna w raportach nie spełnia wymogów procesowych (dlatego nasza prokuratura domaga się uzupełnień w tym względzie). Okazało się po czasie, że zdjęcia do raportu Millera np. pobrano od fotografa-amatora niejakiego Amielina…. Bo były lepszej jakości! Nic to, że nie wiadomo do końca kiedy, w jakich okolicznościach, w jakim celu je zrobiono. Przecież nad procesem ich wytworzenia nie było żadnej naszej kontroli. No ale lepsza jakość, rozumiecie… żalosne. Pozostaje ostatni „dowód”. Żelazny – powiedzą obrońcy oficjalnej wersji. Ten dowód to stenogramy CVR dokonane z odczytu kopii rejestratora katastroficznego MARS-BM. To ja się zapytam wobec tego – to jest dowód? To dlaczego mamy 9 kopii tego „dowodu” każda różna od drugiej? To która ta kopia  w końcu jest rzetelna – pierwsza czy ostatnia? Jeżeli każda z nich jest różna ponadto od tej, którą Rosjanie zamieścili w raporcie MAK? A który to odczyt jest dla nich , co oczywiste, jedynie ważny? A także dlaczego zapisy dwustronnej korespondencji ze stanowiskiem kontroli lotów lotniska Siewiernyj  zapisały się w wielu miejscach o różnych czasach - porównując nagrania z samolotu z nagraniami z "wieży"? Dlaczego nie ma ciągłości zapisu w nagraniach z „wieży”? (mam na myśli liczne „dropouty”). Przy okazji - od dawna twierdzę, że ci, którzy z uporem maniaka ciagle analizują te rosyjskie fałszywki doszukując sie w tym jakiegoś sensu - to zdalnie zadaniowani hejterzy-trolle. Świadomie zaśmiecający portale internetowe swoimi wypocinami. Tutaj to widać od dawna wyraźnie, jak tylko pojawi się jakiś niewygodny tekst w kategorii "katastrofa smoleńska" natychmiast przykrywają go tymi bredniami. Ponadto – jak można w tak ważnym śledztwie, gdy idzie o śmierć naszego Prezydenta, Pierwszej Damy, generalicji, elity Narodu – posiłkować się kopiami od hipotetycznych zbrodniarzy, kopiami przez nich sporządzonych? Bo takie są reguły przyjętego procedowania śledztwa przecież.... Jak można w ogóle to tolerować? Mydlić oczy opinii publicznej przy ich pomocy? Bo żadnego dowodu poza tym śmieciem nie mamy…..

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (26)

Inne tematy w dziale Polityka