Ciągle nie wiadomo niczego pewnego o zamierzeniach obecnych władz w sprawie tzw. „katastrofy smoleńskiej”. Dawno temu napisałem, że testem wiarygodności rządu PiS będzie właśnie ta sprawa. Bo to jest najważniejsza sprawa. Nie jakieś miedziaki dla zamydlenia oczu. Od dawna wiadomo też, że Kaczyński i spółka zdają sobie z tego sprawę. Coś zamierzają z tym zrobić, odnoszę wrażenie, że jeszcze nie zdecydowano w którą stronę to pójdzie. Muszą coś wrzucić na pożarcie opinii publicznej. Nie wiadomo co to jednak będzie. Jedno jest pewne, niestety – prawdy nie zamierzają ujawniać. Tutaj kilka zdań wyjaśnienia dlaczego tak uważam.
W zasadzie sprawa jest prosta. Dla kogoś kto nie dał się omamić propagandzie – oczywista i jasna. 10 kwietnia 2010 roku miało miejsce wszystko – tylko nie „normalna katastrofa lotnicza”. Jakieś dowody? Już kiedyś napisałem – zróbmy odwrotnie – pokażmy jakikolwiek dowód na to, że ta katastrofa miała miejsce. Nie sto, nie dziesięć – jeden najmniejszy dowód mający jakieś znaczenie, sprawdzony, zweryfikowany – a nie jakąś medialną wrzutkę czy rosyjską fałszywkę. Bo to, że mamy z fałszerstwami do czynienia – to jest zdanie naszej prokuratury wojskowej. Może nie wiesz, drogi czytelniku, że nasza prokuratura uważa, że ponad 50 protokołów sekcji zwłok ofiar katastrofy zostało fałszywie sporządzonych? Albo to, że wszystkie wersje kopii nagrań rejestratora dźwiękowego MARS – również są fałszywe? I jest to stanowisko NPW podparte badaniami niezależnych ekspertów? Czy wiesz, drogi czytelniku, że innymi dowodami w sprawie nasza prokuratura nie dysponuje? O czym to wobec tego świadczy?
Jedna rzecz zastanawia. Mimo takiego stanu rzeczy – dobrze znanemu światku blogerskiemu od wielu miesięcy – ciągle tabuny hejterów strzegą smoleńskiego kłamstwa. Przypomina mi się sprawa prof. Chrisa Cieszewskiego. Powiedział on kiedyś, że w jego przypadku największe znaczenie dla zrozumienia sprawy katastrofy smoleńskiej miała zupełnie poboczna sprawa, nie jego ważne skądinąd badania. Otóż wściekłe ataki na niego, na rezultaty jego badań ujawniły istnienie zorganizowanego centrum, które za tym stało. Uważam dziś, że owe „centrum” na pewno istnieje – i uważam też, że tropy nie prowadzą do rządu. Tamtego PO i obecnego. To inne centrum. To te raczej, które jest w stanie zorganizować kampanię medialną i protesty KOD. Kto zacz – nie wiem – ale jest takie „coś”. Są pewne przesłanki, pisałem o tym. Nie ma takiej możliwości by ktoś, kto od dawna zajmuje się sprawą 10 kwietnia, ma iloraz inteligencji większy od rozmiaru typowego obuwia, uważał z własnej nieprzymuszonej woli, że można i należy bronić oficjalnej wersji. A jednak dziesiątki hejterów to robi, ciągle. Za czyje pieniądze? W czyim interesie?
Sprawa „umiędzynarodowienia” śledztwa. To temat zastępczy, ślepa uliczka, która ma kanalizować w zamyśle zainteresowanie opinii publicznej. I to robi. Ile teksów temu poświęcono? A przecież to oszustwo. Powiedzmy to jasno – władze wiedzą jak było – nie ma żadnego powodu by cokolwiek badać. Po pierwsze – ukryto okoliczności wylotu delegacji do Smoleńska, a generałowie nie polecieli wszyscy Tupolewem. To przesądza o tym, że za katastrofą stoi rosyjska zbrodnia. Ofiary poleciały różnymi samolotami. Co jest tutaj do badania? Dlaczego rząd PiS ukrywa te dowody, których ujawnienia domagał się jak był w opozycji? Na przykład zdjęcia satelitarne z 10 kwietnia miejsca katastrofy? Wiadomo niezbicie, że istnieją, wiadomo kto je miał i kto je ma obecnie. Zdjęcia były wposiadaniu MSW gdy ministrem był Jerzy Miller. Jakieś kopie nawet tylko - ale musiały pozostać w tym resorcie. I co? Kiedyś Tusk ukrywał - a teraz co robi PiS? Dlaczego pozoruje się jakieś działania? Dlaczego kłamią nadal?
Na koniec zdanie o akcie oskarżenia wobec dwóch oficerów BOR, którym prokuratura zarzuca nie dopełnienie obowiązków przy kompletowaniu załogi Tupolewa. Przypomina mi się własny tekst na ten temat – napisałem kiedyś, że realność zagrożenia była znana odlatującym do Smoleńska(za sprawą meldunku wywiadu, przytaczałem na dowód wypowiedź wdowy po gen Błasiku – jego małżonki Ewy). Stąd kilka osób zrezygnowało w ostatniej chwili, stąd problemy (tak uważam) ze skompletowaniem załogi. Kto wie, ale może ktoś się w ostatniej chwili „rozchorował”. Może to była załoga skompletowana na zasadzie „łapanki”. Zarzuty prokuratury wskazują na to, że coś było na rzeczy. Tylko o czym to świadczy. O „normalnej katastrofie lotniczej”, o której wiedziano przed wylotem?
Inne tematy w dziale Polityka