Jerzy George Jerzy George
2024
BLOG

Trump przebacza

Jerzy George Jerzy George USA Obserwuj temat Obserwuj notkę 138

Nie mam pojęcia, co mogłoby wytrącić zwolenników Trumpa z powyborczego zaślepienia. Chyba sam Bóg Wszechmogący musiałby się wychylić z nieba nad Ameryką i przemówić do nich potężnym głosem:

YOU LOST!!! PRZEGRALIŚCIE!!! 

Może wtedy wreszcie by oprzytomnieli. Z tym, że pewności żadnej nie ma. Nie ma też pewności, czy w Ameryce będzie 20 stycznia spokojnie. Wzniesiona przed Kapitolem szubienica dla Pence’a została rozmontowana, ale Washington przypomina Warszawę po ogłoszeniu stanu wojennego. Wojskowe patrole na każdym rogu, transportery opancerzone, te rzeczy. W wielu stolicach stanowych jest podobnie. Pogłoska o „miękkich celach” zrobiła swoje. W Washingtonie nie ma już tyle wojska, co w Iraku i w Afganistanie łącznie, jak zaledwie cztery dni temu, tylko pięć razy tyle co w Iraku i w Afganistanie łącznie. Ameryka jest ufna, ale po ekscesach, jakich „wojsko” Trumpa dopuściło się 6 stycznia, woli dmuchać na zimne. 

Natomiast Trump już oprzytomniał. Pakuje się i omawia z mistrzami ceremonii szczegóły gali pożegnalnej. Trwają spory, czy ma być tylko tysiąc salutów armatnich, czy tysiąc pięćset, no bo żonie przynajmniej połowa też się należy. Dlaczego mnie wciąż się trzymają takie żarty? Pentagon już dawno odmówił udziału w pożegnaniu grandziarza. Nie będzie żadnych salutów, niech to Donald wybije sobie z głowy. A ponoć mocno się przy tych salutach upierał. 

Dzień przed 6 stycznia powszechne było przekonanie, że Trump wykręci Demokratom jeszcze niejeden numer, zanim się wyniesie z Białego Domu albo da się z niego wynieść. No i proszę. Już następnego dnia „wojsko” Trumpa przypuściło szturm na Kapitol. Ten jeden numer wystarczyłby za wszystkie inne, jakie mogłyby Trumpowi strzelić do głowy, ale szykują się następne. Oczywiście numeru na taką skalę, jak próba wykradzenia z Kapitolu głosów elektorskich i wyrwania Ameryce z gardła drugiej kadencji, grandziarz już wykręcić nie zdoła (chociaż może go nie doceniam), ale urządzenie Bidenowi kociej muzyki podczas zaprzysiężenia całkowicie leży w jego możliwościach. Podobnie jak mały numerek w formie świecenia nieobecnością na inauguracji zwycięzcy wyborów, co Trump zresztą zdążył zapowiedzieć, zanim został odcięty od Twittera, Facebooka i czego tam jeszcze jak najpospolitszy troll. 

Następny mały numerek. Bohater bitwy o Kapitol, gromko świecąc nieobecnością na zaprzysiężeniu Bidena, będzie uroczyście wynosił się z Białego Domu. Mniejsza o to, jaką oprawę nadadzą tej ceremonii jego wierni towarzysze niedoli, ważniejsze jest to, że w ten sposób Trump uniknie tradycyjnego spotkania z nowym prezydentem na progu budynku. Wzruszającej chwili przekazywania kluczy do siedziby prezydentów i oprowadzania po niej nowego mieszkańca nie będzie. Biden ma tam wejść z uczuciami intruza, przepełniony niepokojem i niepewnością, kto wie czy nie przy odgłosach jeszcze jednej kociej muzyki.   

Numerem znacznie grubszego kalibru będą ułaskawienia. Wiem, wiem, ułaskawień, a nawet masowych ułaskawień, udzielali przed zakończeniem prezydentury wszyscy poprzednicy Trumpa i żadnemu z nich nie odmawiano prawa do tego, ale z szalonym Donaldem sprawa oczywiście wygląda zupełnie inaczej, kroi się kolejny skandal.  

Trump już ułaskawił kilka osób, w tym dwie ofiary pułapek prawniczych - generała Michaela Flynna i politycznego rozrabiakę Rogera Stone’a. Inni prezydenci też udzielali ułaskawień w dowolnym momencie urzędowania ku mniejszemu lub większemu oburzeniu opozycji, ale największe emocje budzą zawsze ułaskawienia udzielane w ostatnim dniu prezydentury. Po przegranych wyborach dla Trumpa będzie to kolejna okazja zagrania Demokratom na nosie.  

W pewnej chwili po 6 stycznia na porządku dziennym w Gabinecie Owalnym stanęła kwestia, czy Donald ma udzielić ułaskawienia samemu sobie, na wypadek gdyby został oskarżony o próbę zamachu stanu i spowodowanie śmierci pięciu osób. Oczywiście sprawa natychmiast wyciekła do mediów i zrobił się wielki raban. Kiedy oni wreszcie pousuwają te pluskwy ze ścian Białego Domu? Przecież z tym jest gorzej niż w ambasadzie USA w Moskwie. Grandziarza długo trzeba było przekonywać, że to jest kiepski pomysł. W końcu ustąpił, gdy ktoś – czy nie Lindsey Graham? – wytoczył argument, że pomijając kwestię legalności/nielegalności samoułaskawienia prezydenta, byłoby ono przyznaniem się do winy. Po co siebie ułaskawiać, skoro nic złego się nie zrobiło? Nie boksowało się piąstkami powietrza, nie krzyczało się „do boju”, nie odmawiało się wysłania Gwardii Narodowej na ratunek Kapitolowi.  

Donald, acz niechętnie, wielkodusznie porzucił pomysł ułaskawienia samego siebie. Ale raz rozbudzona potrzeba okazania wielkoduszności już go nie opuściła. Powodowny nią, zapragnął ułaskawić uwięzionych przez Deep State uczestników szturmu na Kapitol. Niestety również tej szlachetnej inicjatywie nie dano się w pełni rozwinąć w umyśle największego prezydenta od czasów Lincolna. W odkręceniu tego numeru znów się zasłużył Lindsey Graham. Portal internetowy National Review nie pozostawia co do tego wątpliwości: 

„Senator Graham odradzał w niedzielę prezydentowi udzielenie ułaskawienia uczestnikom szturmu na Kapitol, ostrzegając że to go zniszczy.”  

„Panie prezydencie – mówił Graham w stacji Fox News. – Pańskie dokonania wytrzymają próbę czasu. Jest pan najważniejszą postacią w Partii Republikańskiej. Potrafi pan wytyczać kierunki jej działania. Niech pan utrzymuje ruch, który pan stworzył, przy życiu.” 

„Mnóstwo ludzi – mówił dalej – próbuje nakłonić prezydenta, by ułaskawił tych, co uczestniczyli w bezczeszczeniu Kapitolu. Nie dbam o to – kontynuował, zwracając się teraz do motłochu i poniekąd do Trumpa - czy poszliście tam rozrzucać kwiaty na podłodze. Naruszyliście bezpieczeństwo Kapitolu, zakłóciliście obrady połączonych izb Kongresu, próbowaliście nas wszystkich zastraszyć, powinniście być ścigani w najszerszym zakresie prawa, i szukanie przebaczenia dla tych ludzi byłoby złe. Myślę, że to zniszczyłoby prezydenta Trumpa i mam nadzieję, że nie pójdziemy tą drogą.” 

No dobrze, niech ci będzie, pomyślał sobie pewnie Trump. Ale ma jeszcze jednego asa w rękawie – listę stu osób wybranych do ułaskawienia w ostatniej chwili przed ustąpieniem ze stanowiska. Są to – co tu dużo mówić - najrozmaitsze kanalie. Ich znajomkowie i krewniacy wpłacają na fundacje Trumpa duże pieniądze, by uzyskać dostęp do niego i przedstawić mu prośbę o ułaskawienie tych gagatków. Do Trumpa apelowano poza tym o ułaskawienie Juliana Assange'a i Edwarda Snowdena, jak dotąd bezskutecznie. 

W ułaskawieniu mieści się pojęcie przebaczenia. I Trump przebacza. Sobie, motłochowi, bogatym przestępcom. Trochę cierpi na tym poczucie przyzwoitości. Za to szeregi jego ruchu rosną.  


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka