Początek był taki, że spotkało się w Druskiennikach na Litwie trzech starszych Budrysów (no, znamy Mickiewicza, ale co oznacza słowo Budrys?): Andrzejas B. (profesor z Kalifornii), Władekas S. (profesor z PAN) i Józefas K. (profesor z WAT). Było miło. Mieliśmy tę samą masażystkę. Wzajemnie opowiadaliśmy sobie stare i dobrze nam znane kawały oraz wierszyki Boya. Bordeaux, australijskie Shiraz, etc. Aliści pewnego dnia zobaczyłem na ławce Andrzejasa w kapitalnym letnim kapeluszu. Od słowa do słowa, oględziny. Przymierzyłem: na głowie sama przyjemność. Patrzę w lustro: och ty Karol, a gdzie gwiazda i dwa kolty?
Rewelacyjny kapelusz! „Kowbojski” fason i wykończenie. Rasowy sznurek pod brodę (na wiatr). Znakomite kanadyjskie wykonanie, gatunek prima. Chroni od całej litanii narażeń, w tym deszczu. Pływa (nie tonie). Znakomity na rower, na plażę. Można prać samemu. Wieczysta gwarancja.
No więc zajrzałem na stronę producenta. Jest tam szczegółowy opis sposobu mierzenia sobie obwodu głowy i kalkulator on-line do znalezienia właściwego rozmiaru kapelusza. Wybrałem typ, rozmiar, klik do sklepu, klik-klik zapłata kartą i – po tygodniu dostałem kapelusz pocztą do domu. Do ogrodu, na rower – super.
Żonie się tak spodobał, że – w obawie o swą własność – pokazałem jej w komputerze wybór damskich kapeluszy. No i – klik, klik, klik – po tygodniu żona ma już własny kapelusz. Mówi, że już się bez niego nie ruszy jadąc rowerem na zakupy.
„Mała rzecz, a cieszy” (jak mówiła pewna pani). Chociaż, biorąc pod uwagę rzeczywiste rozmiary kapelusza, trafniejsze jest powiedzenie „Duża rzecz i cieszy” (…).

Inne tematy w dziale Kultura