Jest taki znany tekst Dezertera:
to jest mój kraj bo tutaj się urodziłem i tu pewnie umrę, ale dlaczego mam się z tego cieszyć? - że to jest mój kraj, bo tutaj się urodziłem... itd.
Ten kawałek Dezertera jest niczego sobie. Zawsze wobec postaw bogoojczyźnianych przypominają mi się fragmenty z Joyce'a. Mały Stefan Bohater wpisał sobie do zeszyciku taki adres zamieszkania: Ulica taka a taka; Dublin, Irlandia; Ziemia; Wszechświat (jakoś tak to szło). Dorosły już Stefan Dedalus powiedział do jednego z żołnierzy w słynnym XV epizodzie:
pan jest gotów zginąć za swoją ojczyznę a ja powiadam: niech moja ojczyzna zginie za mnie.
Z drugiej strony nie jest to też powód do smutku, że się mieszka w Polsce. Ba, ma to swoje zalety!
A ten rodzaj zawstydzenia swoją polskością u ludzi dostrzegam - szczególnie jakoś u wiernych czytelników "organu Michnika i Łuczywa" (jak to określa pewien Izraelczyk :)
Mógłbym ich zapytać: czy wymagasz, aby Białorusin lub Mongoł bił przed tobą pokłony i wstydził się za swój "zacofany" kraj?
Sądzę, że absurd takiego roszczenia powinien zadziałać otrzeźwiająco. Przecież wymagać, by Mongoł się kajał za swoje jutry to zwykłe chamstwo i głupota! A ode mnie się tego wymaga... Przynajmniej tu i ówdzie :)
Na angielskiej wikipedii w dyskusji pod hasłem "antipolonism" ktoś zauważył ten dziwny wstyd Polaków za własny kraj (a moim zdaniem nie mają się czego wstydzić). Ktoś inny obwinił o ten stan rzeczy "antipolonic discourse".
W rzeczy samej...
Przy czym zapisek małego Stefana jest może jeszcze bardziej pouczający, niż się zanosi; uczy, że jesteś wolny o tyle, o ile jesteś "mieszkańcem wszechświata" a nie tej czy innej dziury (Koluszki, Szczecin, New York - no matter). Janouch określił Kafkę właśnie mianem "mieszkańca wszechświata". Z kolei literaturę Joyce'a i Becketta ma charakteryzować "kosmiczny humor"; byliby oni zatem przede wszystkim wielkimi humorystami (zawsze za takich uważałem Becketta i Ciorana).
A jeszcze gorzej, niż być mieszkańcem dowolnej "dziupli" - jest być mieszkańcem podrobionego "kosmosu" podsuwanego przez jakieś organa Michnika i Łuczywa... To może wyjaśnia moją umiarkowaną litościwość dla RM, Rydzyka i JR Nowaka i żywiołową niechęć do środowiska GW - choć tak naprawdę, to one są siebie warte...
Skoro już zaczęłem... Głębokie podobieństwa pomiędzy obydwoma organami ilustruje choćby fakt, że o ile w RM wrogowie ideoligiczni są często w głębi duszy uważani za "Żydów" (hm...), o tyle w GW już całkiem jawnie wyzywa się ich od "antysemitów". Czyli tu cię nazwą Żydem, a tam chamem (by nawiązać do prastarego podziału naszej sceny politycznej :)
Michnik ostatnio wytropił "antysemityzm" na łamach "Rz" i doniósł o tym, swoim zwyczajem, na łamach Le monde... Ja się z tego przede wszystkim śmieję, wręcz mi się przylepia wesoły uśmiech, jak myślę o organach RM i GW :)
Natomiast o ich wielbicielach (tych bezrefleksyjnych) myślę ze smutkiem. GW to taka instrukcja dla maluczkich - informująca ich o poglądach, które wyznają, i które czynią z nich inteligentów, a nawet intelektualistów... Brrr...
"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka