I.
Dwa obrazki.
Pierwszy z Dziennika pisanego nocą Herlinga-Grudzińskiego.
Pisarz bywał zapraszany na różne sympozja i konferencje dla intelektualistów, i czasem nie wypadało mu się wykręcać. Wspomnienia miewał złe, na konferencjach ziewał z nudów. Opisał przypadek pobytu w małym, włoskim miasteczku, nazwy nie pomnę. Gadanie o literaturze. Prelegent zanudza niemozliwie, a jego ruchy, gestykulacje (np. uderzenie kantem dłoni o drugą dłoń) kojarzą się Herlingowi nieodparcie z pracą młockarki siekającej słomę - tę, która wychodzi mu obficie z ust.
Nie wytrzymuje i wychodzi z budynku na rynek. Światło, powietrze, żywi ludzie - jest lepiej. I tu duże wrażenie robi na nim pokaz połykacza ogni. Dużo to większa sztuka zionąć wspaniale ogniem, niż słomą! Dzień nie był jednak stracony...
Drugi obrazek to moje wspomnienie z worcławskiego rynku. Pod pręgierzem (tradycyjnym miejscem spotkań) bawi się Rezerwa. Ale jaka to zabawa! Kilkadziesiąt chłopa, i to podchmielonego, w tradycyjnych kolorowych chustach, robi zbiorowo "ostatnie pompki" odliczając przy tym chóralnie: raz! dwa! trzy! cztery! pięć!...
Groźna jest psychologia tłumu, zwłaszcza podpitego - ale ta pełna witalności scena na długo zapadła mi w pamięć. Spontaniczna, hałaśliwa radość wyzwoliła taką energię, że na twarzach ludzi pojawiał się nieunikniony, szeroki uśmiech.
Ale nie na wszystkich twarzach - mijający mnie dwaj studenci, czyli kandydaci na intelektualistów, skomentowali scenę jednym, wzgardliwym słowem: b y d ł o.
II.
Zastanawiałem się nieraz - co daje im w ich oczach prawo do pogardzania drugim człowiekiem, do tak bezwarunkowego poczucia własnej wyższości? Co jest źródłem i c h wspaniałego samopoczucia? Czyżby poczucie przynależności do grupy 'lepszych', do stada wybrańców? Ale - czyż nie pogardzają właśnie "stadem" jako takim, inaczej motłochem? Podobno jest to dziś typowa postawa studentów: pogarda dla ludzi, którzy studentami nie są i nigdy nie byli (tym silniejsza, im bardziej studencinie potrzeba dowartościowania i tego namaszczenia na 'inteligenta'). Uważanie ich w duchu za motłoch. Przyszłe 'elity' nie czują więc jakiejkolwiek odpowiedzialności za społeczeństwo, chcą się zamknąć w rosnących jak grzyby po deszczu ogrodzonych osiedlach...
Cóż - Nietzsche ostrzegał, że kto traktuje społeczeństwo jak stado bydła, tego owoż bydło weźmie na rogi... Krótko mówiąc, na skutek tego sprzężenia zwrotnego 'ludem' owłanie właśnie 'duch motłochu'.
I jeszcze - czyż nie takich ludzi, takich studencików, nazwał zmarły właśnie Sołżenicyn "wykształceńcami" - ludźmi wykształconymi może intelektualnie (wiedza fachowa), ale nie etycznie i moralnie? Wiedzącymi, że są 'inteligentami' właśnie stąd, że wyznają właściwe 'inteligentom' poglądy (czyli powtarzają te same slogany) i pogardzają 'motłochem'? Ludzi, którzy zbyt szybko uwierzyli, że są 'inteligentami' i 'elitą' - w związku z czym nigdy nią nie będą (duży w tym udział różnych Nadredaktorów, którym wygodnie wychodować sobie 'elity' powtarzające układane przez nich slogany)?
A ostatecznie, wszystko to zawiera się w powiedzeniu Kafki, że pierwszym krokiem do piekła jest przekonanie, iż 'złe czyha za oknem'. Przecież, że nie u mnie...
I tu jest iskierka nadziei na 'naprawę świata' - Kafka wskazuje na wewnętrzne, wewnątrzludzkie źródło zła. Jednostkowa, moralna rewolucja może więc wszystko odmienić, może nawet zmienić świat. A to już są słynne słowa Sołżenicyna...
"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka