"Uważam Rze” dotarło do tajnych protokołów tzw. komisji Ciemniewskiego. Wynika z nich, że w kancelarii tajnej Sejmu mogły zachować się kopie – uważanych za zaginione – donosów TW „Bolka” (…)Prezes IPN śp. Janusz Kurtyka oraz autorzy książki „SB a Lech Wałęsa" Sławomir Cenckiewicz i Piotr Gontarczyk usiłowali w 2007 r. doprowadzić do odtajnienia tych materiałów. Jednak ówczesny marszałek Sejmu Ludwik Dorn odmówił badaczom dostępu do akt. Cenckiewicz i Gontarczyk odnotowali ten fakt we wstępie do swojej książki. – Nie pamiętam tej sprawy. Prawdopodobnie było to w okresie, kiedy sytuacja w Sejmie była bardzo napięta – mówi dziś Dorn.”
Klasyczny „strzał z Bolka”. Po 20 latach widać ktoś uznał, że można tę sprawę medialnie podgotować, może użyć w wewnętrznych, mafijnych porachunkach, a może, znając uczulenie środowisk prawicowych na Bolka, skutecznie odwrócić ich uwagę i zamącić ostrość widzenia.
Ale ja nie o tym, a o „cichym” bohaterze tej afery, czyli o Ludwiku Dornie, który czując pismo nosem, już zabrał głos w tej sprawie w typowy dla siebie sposób, czyli niczego nie wyjaśniając. Nie odpowiadając w sposób zadowalający przede wszystkim na podstawowe pytanie – dlaczego odmówił udostępnienia tych dokumentów?
A my powinniśmy się zastanowić jeszcze nad jednym problemem.
Przecież o tym postępku Ludwika Dorna Cenckiewicz i Gontarczyk napisali we wstępie do swojej książki już parę lat temu. Wówczas jednak Dorn był pupilem mediów, świeżo po hałaśliwym zerwaniu z Kaczyńskim i o całej sprawie nikt nie wspomniał. A teraz? Czyżby to jego właśnie starano się zdyscyplinować? A może mamy się doczekać z jego strony wyznania, że zmusił go do tego Jarosław Kaczyński?
Mało kto pamięta, że początek kariery politycznej Ludwika Dorna w III RP to współtworzenie Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego w 1989 r. Robił to gość, który chrzest przyjął kilkanaście lat później. Biorąc pod uwagę dalsze losy prominentnych działaczy ZChN – Chrzanowski, Niesiołowski, Goryszewski, Jurek – i naszą obecną wiedzę o nich, trudno się jednak dziwić, że uznał się w tym gronie za osobę zbyteczną.
I zaczął współpracę z Kaczyńskimi.
To zdumiewające, że czasem wystarczy odrobina, nawet tandetnej erudycji, elokwencja przyprawiona rozbrajającymi wadami potoczystej wymowy, a tak wielu, zdawałoby się inteligentnych ludzi zaczyna się zachowywać jak narkoman na głodzie.
No i mamy Lutka „Sabę”, któremu – mam nadzieję, że do momentu jego ustawienia się w jednym szeregu z Ziobrokurskim – Jarosław cały czas, nawet po 2007 r. chciał być coś winien.
Albo Pawkę Kowaliowa, za którym wypłakują oczy ciotki prawicowej konserwy, nie mogące się zdecydować, czy już powinny znienawidzić Jarosława, że ich pupila jeszcze do piersi wybaczalnej nie przygarnął.
Kaczyńskich, wychowanych „na Żoliborzu”, tym mentalno-kulturowym Żoliborzu, z zauroczenia Dornem tłumaczy po trosze fakt, iż był on idealnym przykładem kultywowanej i respektowanej w tych kręgach inteligencji. Komunistyczno-żydowskie, oficjalnie kontestowane korzenie, cięty umysł, mentalność kawiarnianej gwiazdy.
Jak Adam Michnik, tylko bez jawnie antypolskich tamtego obsesji. Pamiętajmy przy tym, że początek lat 90-tych to takie pomysły Jarosława jak próba uratowania rządu Olszewskiego przez wciągnięcie do koalicji Unii Demokratycznej.
Tylko co to wszystko jeszcze u Jarka robiło po 2007 r.?
A wystarczyło by pewnie uważnie przeczytać choćby ten artykuł z 2005 r. i zastanowić się, kogo jeszcze z PIS poza Dornem Gazeta Wyborcza tak w sumie przyjaźnie potraktowała? Bo mi się wydaje, że oprócz trzykrotnie wybieranego przez „Politykę” i Red Paradowską na najlepszego posła Lutka – nikogo.
Wystarczyło starannie przyjrzeć się działalności Dorna jako ministra spraw wewnętrznych i później, jako marszałka Sejmu – patrz początek tej notatki. I oczywiście, jeśli taki ogląd i ocena miały miejsce, nie traktować polityki jako miejsca do załatwiania spraw towarzyskich, a wyborców jak idiotów.
Polityka to nie są dozgonne przyjaźnie, braterstwa krwi czy nadużywanie słów „zawsze” lub „nigdy”. Ale polityka to jednak zawsze sztuka kalkulacji. Byłbym wdzięczny, gdyby ktoś mnie oświecił, jaki po 2007 r. mógł być pożytek ze współpracy z Ludwikiem Dornem?
Potraktowanie Dorna przez media w „aferze marszałkowskiej z papierami Bolka” będzie musiało Jarosławowi Kaczyńskiemu wystarczyć za odpowiedź.
Inne tematy w dziale Polityka