Mam nadzieję, że to pierwsze. Bo jeśli to jest coś, co tkwi zbyt głęboko w mentalności Agi...
Ja bym tylko nie chciał, żeby skończyła jak Samanta Stosur. Ta potężnie umięśniona dziewczyna jest znana z tego, że w momencie gdy staje przed szansą wygrania z kimś z samej czołówki, a dzisiaj już nawet z pierwszej 30-tki, po prostu drętwieje ze strachu i psuje praktycznie każdą piłkę. W efekcie, mimo że umiejętności plus siła plasują jej potencjał w ścisłej czołówce, na przykład u siebie w domu, a więc w Australian Open przegrywa regularnie w pierwszych rundach. Ta 28-letnia zawodniczka wygrała do tej pory tylko 3, słownie trzy turnieje WTA. Ale w tym finał US Open z Sereną Williams, co pokazuje na co ją stać, gdy się jakimś cudem we właściwym momencie uspokoi.
Występ Agi z Li przykro komentować. Zagrała najgorszy mecz w turnieju właśnie wtedy, gdy powinna zagrać najlepszy. A mogła go bez problemów wygrać, bowiem moim zdaniem, Chinka nie grała wcale lepiej, niż dwa tygodnie temu w Sydney, gdzie z Radwańską przegrała. Można powiedzieć - no cóż, zdarza się. Ale ja się obawiam, że to nie przypadek.
Mecz był brzydki i trochę mi przypominał szarpaninę Agi z Kirylenko w ćwierćfinale Wimbledonu. Tam także Radwańska po raz kolejny próbowała zmierzyć się ze swoją "klątwą wielkoszlemowego ćwierćfinału", co ją jak widać wciąż potężnie stresuje.
Zresztą obie przystąpiły do spotkania trochę jak sparaliżowane, grając bojaźliwie, regularnie przegrywając swoje podania, ale to Agnieszka miała w pierwszym secie szanse wyjść na zdecydowane prowadzenie i całego seta wygrać.
Niestety, właśnie wtedy Aga powtórzyła swój popis z meczu z Szarapową ze Stambułu. Serwując asekurancko, przegrała swój gem serwisowy szybko i do zera, pozwalając Li na odbudowanie zaufania do samej siebie. W efekcie, po festiwalu słabej gry z obu stron, to Chinka tego seta wygrała. Sytuacja powtórzyła się w secie drugim. Aga szybko wyszła na prowadzenie 2:0. I stanęła. Li wygrała kolejne pięć gemów, a potem cały mecz.
Napiszę wprost, jeśli Agnieszka Radwańska nie zmieni swojego sposobu prowadzenia meczy z grającymi mocno tenisistkami ze ścisłej czołówki, może zapomnieć o szansach na wygranie Wielkiego Szlema. Nie da się takich spotkań wygrywać - pomijając nie zmieniające reguły incydenty - hołdując żelaznej zasadzie - jeśli tylko coś nie wyjdzie, jeśli pojawia się szansa lub zagrożenie, za każdym razem przede wszystkim zaczynam grać BEZPIECZNIE. To może działać z dziewczynami z trzeciej dziesiątki, a i tutaj, obawiam się, będzie coraz gorzej.
Jak się tego Aga nie oduczy, nie pomoże jej nawet zwiększenie siły uderzeń czy szybkości serwisu. W tych dziedzinach zresztą naprawdę odnotowała postęp. Podczas meczu z Li pojawiła się statystyka serwisu. Przeciętna prędkość pierwszego podania znacznie mocniej w relacji do Radwańskiej zbudowanej Chinki była ledwie o parę kilometrów większa, a najszybszy serwis - 191 km/h!!! - to był serwis Agi. Tylko że w tym meczu zabrakło w serwisie naszej zawodniczki ryzyka. Jakże by się przydało tych kilka asów na linię z meczu z Ivanowicz... To samo dotyczy swobodnych, wygrywających krosów forhendowych z głębi kortu. Tyle, że w całym meczu zagrała je może dwa, trzy razy.
Agnieszka musi się wreszcie nauczyć rozsądnie zarządzać ryzykiem w czasie gry. Naprawdę, już przykro patrzeć, jak Aga po jednym, trudniejszym, szukającym linii lub mocniejszym, ale nieudanym zagraniu, prezentuje festiwal grymasów, a potem następne dwie, trzy wymiany gra przez środek kortu, dając przeciwniczce czas na odbudowanie gry i wygranie punktu. Tak można reagować, jak się - ostro ryzykując - przegra gema, dwa. Wtedy nawet trzeba upokoić swoją grę i poszukać pewności uderzenia. Ale, na Boga, nie po każdym, pojedynczym błędzie!!!
To samo dotyczy wyraźniejszego prowadzenia, kiedy pojawia się u Radwańskiej reakcja, dająca się streścić - "No to tylko tego prowadzenia nie zmarnujmy - przede wszystkim każda piłka w korcie". To może być reakcja na kompletnie zdołowaną Cibulkovą w końcówce meczu, a i przy niej nie radziłbym za często tak postępować.
Co z tego, że Agnieszka w tym meczu popełniła kilkanaście błędów przy trzydziestu kilku Chinki, kiedy to tamta mecz wygrała. Aga musi wreszcie zrozumieć i zacząć stosować w praktyce zasadę, że w tenisie piłki wygrywające to nie siła plus technika, ale przede wszystkim umiejętność radzenia sobie ze stresem, wynikającym z bezustannie podejmowanego ryzyka i akceptacja nieuchronnie popełnianych przy tej okazji błędów.
Można przeciwniczki wykończyć wcale nie najmocniejszymi, ale precyzyjnymi, cały czas balansującymi na granicy błędu uderzeniami. Radwańska ma przecież niezbędną do tego celu technikę.
Nie wiem, czy trenerzy z Agnieszką na ten temat rozmawiają i czy ona sama zdecydowała się na trening mentalny, ale nawet jeśli tak jest, to skutków na razie nie widać. Może lepsza jest wersja, w której trener częściej się z nią kontaktujący, Wiktorowski, tematu nie podejmuje lub Aga go po prostu nie słucha, bo jest jeszcze jakaś szansa, aby to zmienić. Na przykład zmieniając trenera. Oby.
Chciałbym w to wierzyć, tak jak w i w to, że nie mamy do czynienia z nie dającymi się wyeliminować nawykami czy cechami charakteru.
PS
I piszę to wszystko z tym większym smutkiem, że po obejrzeniu zeszłorocznego finału Championships w Stambule uważałem,, że Aga ma to już wszystko za sobą. Tam, będąc w dużo gorszej formie niż obecnie, walczyła jak wściekła, ryzykowała. Z Errani miała, jak na nią, mnóstwo błędów, ale też chyba najwięcej wygranych piłek w karierze. Podobnie, przynajmniej do pewnego momentu, w meczu z Szarapową. I teraz, nagle, takie deja vu.
Inne tematy w dziale Polityka