Na razie podczas turnieju tenisowego Australian Open wygrywa przede wszystkim pogoda.
Faworyzuje jednych, upokarza, a czasem nawet niszczy innych. Z małą pomocą, oczywiście, walczących o pieniądze w myśl reguły "show must go on", i coraz bardziej za to przez wszystkich już krytykowanych, organizatorów.
Dzisiaj w Melbourne było 48 stopni (w cieniu).
Znając temperaturę, w której ścina się białko (41 stopni), na korcie pojawili się przedsiębiorczy osobnicy, próbujący w ekologiczny i energooszczędny sposób przygotować sobie jajjka sadzone.

Mam tylko nadzieję, że nie dodali do nich później, przechowywanego w tych warunkach bekonu.
I w ten sposób turniej tenisowy zamienił się w czysty survival, mający tyle wspólnego z normalnym tenisem, co podskakiwanie na piecu hutniczym z baletem.
Organizatorzy, po dwóch dniach awantur przy temperaturze "tylko" dochodzacej do 42 stopni, wreszcie zasunęli dachy i włączyli klimatyzację na dwóch stadionach oraz przerwali pojedynki. Ale, żeby nie było, że kogoś takie terminy jak "fair play" jeszcze obchodzą - nie wszystkie.
Na przykład Maria Szarapowa i Karin Knapp musiały w tych warunkach stoczyć morderczy, trzysetowy bój, głównie chyba o to, żeby nie zemdleć. I jak nie przepadam za Rosjanką, to pełen szacunek dla niej (Syberia jednak rodzi twardzieli płci obojga), zwyciężyła 6:3, 4:6, 10:8, ale właściwie podziw należy się obu dziewczynom, bo gdyby to bylo możliwe, obie powinny w tym "meczu" wygrać.
Natomiast pokryta centymetrową warstwą kremów ochronnych Lepchenko po pierwszym bardzo dobrym i wygranym secie, po prostu padła. Lepsza w tych warunkach okazała się Simona Halep.
Jeśli jednak komuś się wydaje, że monstrualne upały to jedyna "atrakcja", jaką może wszystkim zgotować podczas AO pogoda, po południu nadeszły burze z piorunami i zaczął padać deszcz.

Deszcz przerywał między innymi pojedynek Michała Przysiężnego, któremu jednak chyba upał zdecydowanie nie posłużył, i który swój pojedynek przegrał 6:7, 1:6, 7:6, 1:6. Nie wiem nic wiecej, bo tego spotkania nie widziałem.
Natomiast Agnieszce Radwańskiej się, nomen omen, upiekło. Zagrała swój mecz pod dachem z włączoną klimatyzacją, która jednak, patrząc na zalewające się potem zawodniczki, chyba nie do końca radziła sobie z upałem. Z zawodniczką o okolic końca pierwszej setki rankingu zagrała podobnie, jak z Putincewą. Dobre, momentami bardzo dobre pierwsze pół godziny, które wystarczyło do wygrania pierwszego seta 6:0.
Później, podobnie jak w poprzednim meczu (a więc to chyba nie o ekstremalny upał chodzi) zaczęły się problemy. Strata podania, dwugemowa przewaga Goworcowej, i gonitwa, na szczęście tym razem zakończona powodzeniem i zamknięciem spotkania w dwóch setach (6:0, 7:5).
Co prawda w następnym, sobotnim meczu Agnieszki zapowiadają w Australii ochłodzenie, ale sportowa temperatura pojedynku na pewno wzrośnie. Z Pawluczenkową Radwańskiej nigdy nie grało się łatwo, a jej bark, któremu od gry raczej się nie poprawia oraz skłonność do zapaści po pierwszej pół godzinie spotkania muszą niepokoić.
Inne tematy w dziale Polityka