Po swoim ostatnim pojedynku z Dominiką Cibulkową w tegorocznym Australian Open Agnieszka Radwańska zamieściła na profilu Facebooka następujący wpis:

Agnieszka ma chyba świadomość, że to co napisała wygląda na parafrazę słynnego powiedzonka Arnolda Schwarzeneggera z "Terminatora" - "I will be back". Trafne. Bo po tym, co pokazała w meczu z Azarenką, tak wyglądać powinno.
Jednocześnie szczere i dające większą nadzieję od jej niektórych, pomeczowych tłumaczeń, gdyż wskazujące na to, że zdaje sobie sprawę ze swoich braków i chce z nimi walczyć.
Czy się spełni? Zobaczymy.
Mecz z Białorusinką przekonał chyba wszystkich, że Agnieszka jest w stanie pokonać każdą zawodniczkę w tourze. A jeśli ma dodatkowo dłuższą chwilę swojego natchnienia - po prostu ją, właśnie trochę w stylu np. uśmiechniętego, dziewczęcego terminatora z "Sin City" - delikatnie i precyzyjnie zdekomponować oraz unicestwić.
Powinien również definitywnie, bo bywało z tym różnie, przekonać samą Agnieszkę. Motywując ją w dodatku do wykonania jeszcze jednego, dwóch posunięć, które pozwoliłyby przekuć pewność swoich umiejętności i pojedyncze fajerwerki w ostateczne zwycięstwo - może nawet w paru Wielkich Szlemach.
Bo z kolei porażka w półfinale, i to tak dotkliwa, w tak słabym stylu z Dominiką Cibulkową, a więc z zawodniczką, z którą nigdy nie miała większych problemów, oraz wcześniejsza konieczność rozgrywania długich i wyczerpujących, trzysetowych pojedynków z wyraźnie słabszymi rywalkami dowodzą, że wciąż jest wiele do zrobienia.
Tym bardziej, że przy zachowaniu wszelkich proporcji, taka sytuacja w turnieju wielkoszlemowym zdarza się jej już po raz drugi. W zeszłym roku podczas Wimbledonu po wygraniu w znakomitym, zwłaszcza w ostatnim secie, meczu z Li Na, przegrała półfinał z dużo słabszą Sabine Lisicki, także, jak w Melbourne, nie mogąc się prawie ruszać po korcie.
Że może być inaczej, wbrew niektórym opiniom, wciąż podkreślającym, jaką to delikatną zawodniczką jest Radwańska i że w związku z tym właściwie na nic więcej od tych wielkoszlemowych ćwierć i półfinałów nie możemy liczyć, pokazuje natomiast 2012 r. Wygrany turniej w Miami - sześć zwycięskich, dwusetowych pojedynków. Wimbledon 2012 - mimo ciężkiego, trzysetowego i trwającego z przerwami wiele godzin, ćwierćfinału z Marią Kirylenko, najlepszy mecz Agnieszki w turnieju to był półfinał, a mimo przeziębienia w samym finale potrafiła urwać Serenie Williams seta.
Nie wiemy do końca, co spowodowało takie załamanie formy w meczu z Cibulkową. Możliwe, że była to kombinacja kilku czynników. Nadmiaru radości po sukcesie, odniesionym w tak rewelacyjnym stylu w meczu z Azarenką, niemożności mentalnego i fizycznego zregenerowania (lub popełnionych przy tej okazji błędów) po takiej mobilizacji, na jaką się wtedy zdobyła, ale przede wszystkim jednak - braków w przygotowaniu fizycznym do dłuższych turniejów.
Skalę tych problemów z wytrzymalością poznamy ostatecznie już podczas najbliższych występów, zwłaszcza w wielkich turniejach w Indian Wells i Miami. W nich bowiem, żeby wygrać, trzeba rozegrać co najmniej sześć bardzo dobrych spotkań. W Wielkich Szlemach siedem.
O ile te kłopoty nie okażą się naprawdę duże, Agnieszka powinna chyba podporządkować wszystko i zrobić wszystko w walce o jak najlepszy wynik w Londynie. Z pełną świadomością, że w tym sezonie nie jest jeszcze tak dobrze przygotowana, jak zapowiada, że będzie w przyszłym.
Ograniczyć kalendarz występów. Znaleźć czas na regenerację i dodatkowy trening, omijać jakieś dziwne, choć lukratywne turnieje na dziwnej nawierzchni (Stuttgart), a na ostatniej prostej zrezygnować z turnieju w Eastbourne, bo może to oznaczać kilka dodatkowych meczów przed samym Wimbledonem, a tak dobrej zawodniczce przegrywać pierwszego z nich "ostrożnościowo" po prostu już nie wypada.
Można wynająć kort trawiasty w Londynie lub okolicach i spokojnie się tam do turnieju przygotować, jak to robi kilka jej koleżanek ze ścisłej czołówki.
A co powinna zrobić, żeby - jak zapowiedziała fejsbukowym wpisem - "Ona wróciła"?
To w zasadzie bardzo proste, choć nie wiem, czy łatwe do wykonania.
Po pierwsze, powinna sprawić, że to zdanie, wypowiedziane pod koniec minionego roku przez jej trenera, Tomasza Wiktorowskiego w wywiadzie dla Polsatu ("Trener Agnieszki Radwańskiej - To były dwa tłuste lata" - do obejrzenia na stronach Polsat Sport, Video, dział Tenis) - "Agnieszka nigdy nie zaakceptuje bardzo ciężkiego treningu fizycznego" - stanie się nic nie znaczącym, lub wręcz nie istniejącym twierdzeniem.
Po drugie, fajnie byłoby, jakby się zastanowiła, czy naprawdę jej aktualny zespół szkoleniowy może nie mieć nic wspólnego z takim, a nie innym jej przygotowaniem do sezonu i prowadzeniem w trakcie turnieju?
Czyli mówiąc inaczej, jak wiele miał wspólnego ze zwycięstwem nad Azarenką, a jak wiele z porażką z Cibulkową?
Taką analizę musi przeprowadzić sama, lub z kimś z zewnątrz jej aktualnego, sportowego otoczenia, komu ufa, bo jej zespól, jak każdy, niestety tylko formalnie profesjonalny team, ma wyraźną tendencję do matkowania jej sukcesom i dystansowania się od porażek. Czasem nawet wręcz, w mniej lub bardziej dwuznaczny sposób, patrz powyższa wypowiedź Wiktorowskiego, do wskazywania, że zawiniła ona.
A także na poważnie przemyśleć, co należy zrobić, żeby definitywnie wyleczyć dolegający bark. I potem tak uczynić.
Trafne decyzje mogą przynieść jej sukces - przy pewnej dozie szczęścia (jeśli przygotowanie nie było tak złe, jak to wyglądało w meczu z Cibulkową i jeśli kontuzjowany bark wytrzyma) - już w tym sezonie, a szanse na to, że w przyszłym naprawdę "Aga will be back" wzrosną przeogromnie.
PS
Rozpoczyna się właśnie finał Australian Open Dominika Cibulkowa - Li Na. Jedyną szansą Słowaczki są nerwy Chinki. Z kolei nerwy Cibulkowej są dla niej samej największym zagrożeniem. Na razie faworytka jest bardziej spięta od aspirantki. Li Na przestała wreszcie koszmarnie pudłować, i wygrała drugiego seta 6:0, a cały mecz 7:6, 6:0.
Inne tematy w dziale Polityka