Na Igrzyskach zimowych, poza występami Polaków, oglądam właściwie tylko hokej i narciarstwo alpejskie. Dziś rano, nie sprawdziwszy programu, zauważyłem zajawkę o meczu hokeja USA-Finlandia i włączyłem telewizor. Przez chwilę byłem mocno zdziwiony tym, co oni grają i zacząłem się już zastanawiać, ile hektolitrów Gorbaczowa poszło poprzedniego wieczoru, gdy coś mnie tknęło i sprawdziłem dokładniej w programie.
Okazało się, że był to mecz hokeja kobiet. Bywam tolerancyjny, bywam, ale nie aż tak bardzo, żeby doceniać widowiskowe zalety kobiecej odmiany sportu, w którym źródłem adrenaliny jest głównie agresja i siła. Zwłaszcza, gdy kobiecość dokładnie kryją plastikowe pancerze.
Przełączyłem więc na Justynę i to nie był dobry wybór. Już pierwszą część biegu łączonego, czyli 7,5 km klasykiem, przebiegła wyjątkowo ciężko, prawie nigdy, co jej się w formie raczej nie zdarza, nie prowadząc. Reszta była już tylko tego konsekwencją.
Rozczuliła mnie scenka z namiotu-szatni, gdzie po biegu rozryczane Norweżki z Bjoergen i przegraną, bo bez medalu, Barbie Norwegii czyli Johaug na czele, padły sobie w ramiona i tak zwyczajnie, po ludzku zanosiły się gromkim szlochem. Pijar rządzi. Kamerzysta chciał doczekać do momentu, aż się dziewczyny zaczną przebierać, ale sekuritates go wywalił. Nie wiem, czy należy tego żałować.
Może dzisiaj, w kwalifikacjach, Stoch powinien odpuścić i nie startować? Niech wszyscy, w tym on sam, zapamiętają jego wczorajsze skoki. Tylko szczerze mówiąc, nie jestem pewien, czy może tak zrobić.
A reszta i tak w rękach Tepesa, co przy naprawdę bardzo dobrej formie Prevca może powodować ostry szczękościsk u polskich kibiców.
Inne tematy w dziale Polityka