Karolina Nowicka Karolina Nowicka
273
BLOG

Histeryczna pisanina w Internecie jako parodia konkretnego działania

Karolina Nowicka Karolina Nowicka Społeczeństwo Obserwuj notkę 128


Moja „słynna” pożegnalna notka, którą napisałam w grudniu, a w której treść święcie wierzyłam, była chyba podyktowana chęcią dodania samej sobie animuszu, gdyż naprawdę pragnęłam w swoim życiu jakiejś zmiany. Dla siebie, dla rodziny, może dla kogoś jeszcze? Ale przede wszystkim dla siebie, przyznaję. Jak wyszło? Nie za bardzo. Nic dobrego się nie stało.

Ale z drugiej strony – czy jest coś dobrego w moim „powrocie”? Przecież skoro przez dwadzieścia lat moje blogowanie w żaden sposób nie zmieniło świata (a przynajmniej o niczym takim mi nie wiadomo ;)), a jedynie wkurzyłam wielu ludzi, to po co to ciągnąć? Dla samej przyjemności pisania? Dla chęci skonfrontowania swoich przemyśleń z cudzymi? Tylko że często zamiast dialogu mamy dwa monologi. Jaki zatem z tego pożytek?

Jedno wydaje mi się pewne: bezustanne walenie paluchami w klawiaturę i wyrażanie swoich „świętych” opinii jest domeną osób pozbawionych realnego wpływu na rzeczywistość. Mam na myśli rzeczywistość poza ich własnym „podwórkiem”. Owszem, niektórzy obywatele (uznani publicyści, celebryci, politycy) mogą coś zmienić swoim pisaniem, np. zainspirować do działania INNYCH ludzi. A przynajmniej jest na to jakaś szansa. W końcu te wszystkie mody, trendy, masowy pęd do czegoś tam – skądś się muszą brać. :) A jak już wezmą się za nas prawdziwi specjaliści od marketingu, to my, przeciętni konsumenci, skaczemy, jak nam zagrają i jeszcze się oblizujemy, że ktoś nam „robi dobrze”. Bunt? Jaki bunt? Można sobie wyjechać na bezludną wyspę i tam być całkowicie wolnym.

No właśnie, co ze zwykłymi ludźmi? Jaką oni mają moc sprawczą? Czy nie jest tak, że zwykły człowiek, poza bardzo rzadką możliwością wyboru władzy (zakładając, że uczciwie liczy się głosy :)), może jedynie w dość ograniczonym stopniu kształtować jedynie własne życie, ewentualnie życie swoich bliskich? Ależ nie, nie! – zakrzykną niektórzy. – My coś robimy, komuś pomagamy, o coś walczymy! No dobrze, może COŚ tam robicie: dla konkretnych bliźnich, w konkretnych sytuacjach. W końcu nie każdy jest takim odludkiem, jak ja. :) Jeśli jednak chodzi o oddziaływanie na większą skalę, to nasza „moc” jest bardzo ograniczona. Żeby „poprawiać” świat potrzeba skoordynowanej lub przynajmniej wspólnej, racjonalnie poprowadzonej akcji. A tutaj tego brakuje. Poza okazjonalnymi „zrywami”, jak Strajk Kobiet czy jakieś marsze, manifestacje czy demonstracje, nic się nie dzieje. A przepraszam, jednak COŚ się dzieje: podobno otworzono „klinikę aborcyjną” w Warszawie. :) Czyli ci rzekomo znienawidzeni przez polski ogół lewacy górą. :) Co natomiast robi TYPOWY polski prawicowiec? Czy płodzi/rodzi siedmioro dzieci, wychowuje je na przykładnych katolików, bojkotuje zagraniczne towary, dotuje patriotyczne filmy, pracuje wyłącznie u drugiego prawicowca? Czy też jest to ktoś, kto zadowala się obrzucaniem w Sieci obelgami swoich ideologicznych oponentów, a po napisaniu kolejnego agresywnego postu otwiera sobie piwko i odpala filmik na laptopie?

To wszystko dotyczy też mnie samej. Nie ma sensu narzekać na to, że ludzie nadal chcą „pożerać”, konsumować, piąć się po szczeblu drabiny społecznej. Takie są najwidoczniej ich potrzeby i dążenia. Nie ma sensu krytykować ich za to, że nie przejmują się ekologią, sozologią czy jakąkolwiek -logią, ani za to, że mają w rzyci dobrostan zwierzątek. Nie mam prawa wpychać komukolwiek na siłę swoich przekonań. Trzeba samemu żyć tak, jak się chce lub uważa, że warto. Czy to będzie mądre? Nie wiem, jesteśmy przecież ułomni. Każdy popełnia błędy. Jednak największym chyba błędem jest być domorosłym filozofem,  moralistą czy demagogiem, jeśli nie jest się w stanie porwać za sobą tłumów. A, jak napisałam wyżej, tylko nielicznym się to udaje. Większość z nas uprawia po prostu werbalną masturbację; niektórzy nawet się frustrują, że nie ma z tego „dzieci”. :)

Jaki z tego morał? Nasze uczucia, wartości i poglądy nie obchodzą nikogo poza nami samymi (i może naszą najbliższą rodziną). Jeśli chcemy zmieniać innych ludzi, dawać im do myślenia, mamy tylko dwa wyjścia: 1) Zarzucić ich niezbitymi argumentami (w danej sprawie),  które wykażą, że do tej pory błądzili. 2) Odwołać się do ich własnych uczuć, emocji, pragnień i celów. Tak „urabiają” swoich bliźnich ci, którzy mają choć trochę oleju w głowie. :) Natomiast skamlenie, że MY czegoś chcemy, że MY się czegoś domagamy, jest kontrproduktywne. A już szczytem głupoty jest obrażanie każdego, kto myśli inaczej niż my i ślepa wiara, że po takich słowach ktoś spoza naszej ideologicznej „bańki” zacznie nas szanować.


Miłośniczka przyrody, wierząca w Boga (po swojemu) antyklerykałka, obyczajowa liberałka. Lubię słuchać audiobooków, pisać na Salonie, rozmawiać z ludźmi w Necie. W życiu realnym jestem odludkiem, nie angażuję się społecznie, właściwie to po prostu spokojnie wegetuję, starając się jakoś uprzyjemnić sobie tę swoją marną egzystencję. Mało wiem i umiem, dlatego każdego, kto pisze sensownie i merytorycznie bardzo cenię. Z kolei wirtualne mądrale, które wiedzą jeszcze mniej ode mnie, ale za to uwielbiają kłótnie i nie stronią od ad personam, traktuję tak, jak na to zasługują.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (128)

Inne tematy w dziale Społeczeństwo