Odpowiadając na tytułowe pytanie: może na takiego, który zyskuje poklask u ludzi niezdolnych do zrozumienia, że ich uczucia, zasady, przekonania i w ogóle cały światopogląd to NIE są twarde fakty (czyli jak JEST), tylko ich wizja, jak POWINNO BYĆ? :) Jeśli ktoś „zbudował” sobie elektorat z ludzi niechętnych do przekonywania inaczej myślących poprzez odwoływanie się do wartości, potrzeb oraz pragnień tych drugich, za to bardzo chętnych do stygmatyzowania każdego, kto się z nimi nie zgadza, to o czym to świadczy? Czasami myślę, że czytanie rozmaitych portali, zapoznawanie się z różnymi punktami widzenia – jest bezsensowne. Nie ma (a może nigdy nie było) całkowicie obiektywnych, nie zideologizowanych serwisów informacyjnych, takich, które nie wysuwałyby konkretnych, często kategorycznych OCEN, nie prezentowały swojego spojrzenia na to, jak powinien wyglądać świat, jak powinno funkcjonować państwo, jakiej religii, ideologii czy filozofii powinniśmy się trzymać, etc. Do kogo zatem kierowany jest ich przekaz? Do już przekonanych?
Jeśli jedna ze stron twierdzi, że biel jest piękniejsza od czerni, a druga twierdzi coś wprost przeciwnego, to nie może być tak, że obydwa stanowiska są jednocześnie całkowicie słuszne. Można natomiast założyć, iż obydwa są po prostu... subiektywne. Przekonanie o własnej racji nie oznacza posiadania racji, oznacza co najwyżej posiadanie jakiegoś zdania. I bardzo dobrze, warto je prezentować, choćby dla własnej satysfakcji. Ale już dąsanie się na to, że inni nie traktują naszego zdania jak obiektywnej wyroczni w sprawach dobra i zła, jest po prostu żenujące. A może to tylko Internet przemienia nas w niedojrzałe i zadufane w sobie dzieciaki, które nie potrafiłyby przekonać do swoich racji nikogo, kto nie myśli dokładnie tak, jak one? :)
Którykolwiek kandydat by nie wygrał w najbliższą niedzielę, połowa Polski będzie niezadowolona. Czy jednak nastąpi koniec świata? Za dwa i pół roku kolejne wybory parlamentarne, zapewne równie najeżone agresją i fanatyzmem, jak chyba każde z ostatnich dwudziestu lat. Może powinno się wprowadzić jakieś ograniczenia w kwestii głosowania, np. konieczność zdania testu z wiedzy politycznej? Rozeznanie w dotychczasowych działaniach oraz aktualnych programach każdej z partii to podstawa. O teście na inteligencję nie śmiem marzyć. Jeżeli już oddajesz głos, to przynajmniej wiedz, co naprawdę popierasz, a co możesz stracić. Ale czy ktokolwiek by ten pomysł zaaprobował? W końcu wybory to czas emocjonalnego rozgorączkowania, przerzucania się najrozmaitszymi oskarżeniami czy wręcz odczłowieczania przeciwnika. Zamiast uczciwego konkurowania na argumenty, mamy bijatykę wrogich burdeli. Kto by chciał z tego zrezygnować? :)
Haniebny powrót po wcześniejszym zadeklarowaniu się, że nigdy tu już nie wrócę. :/
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo