Mam problem z Newsweekiem. Jeden z najciekawszych polskich tygodników wydaje serie westernowe, które… No właśnie, pisałem pewien czas temu, że cykl Wielka Kolekcja Westernów jest jednym z najciekawszych wydawanych na polskim rynku. Do czasu…
W ramach tej serii – film na DVD z książką opisującą tło kulturowo-historyczne – wyszedł odcinek pt. Missing. Zaginionez mnóstwem błędów. Znajdujący się tam tekst o Apaczach, wydawało by się najbardziej znanych Indian Ameryki Północnej, porażał skalą pomyłek, błędów, kłamstw (?) – sam nie wiem, jak to nazwać. Autorka tekstu, Martyna Mikulska, uznała, że w legendarnej bitwie nad Lille Big Horn udział brali … Apacze, których wodzem byli … Siedzący Byk i Szalony Koń (!).
Prawda jest inna. Rzeka Little Big Horn, nad którą odbyła się w 1876r. słynna bitwa pomiędzy Indianami a wojskami amerykańskimi leży na pograniczu dzisiejszych stanów Montana i Wyoming, a więc z dala od terytoriów zamieszkiwanych przez Apaczów. W bitwie udział brali Indianie, znani jako Siouxowie i Czejenowie. Nie mogło więc się zdarzyć, że uczestnikami tej bitwy byli Apacze, którzy mieszkali na obszarze dzisiejszych południowych stanów USA, na pograniczu z Meksykiem.
Szalony Koń to jeden z najbardziej znanych wodzów ... Siouxów Oglala. Znany nie tylko z wygranej dla Indian bitwy nad Little Big Horn, ale i z bitew nad Rosebud Creek, czy Wolf Mountains. Był jednym z bardziej znanych Siouxów, obok Czerwonej Chmury, Pstrego Ogona, czy Siedzącego Byka. Szalony Koń zasłynął również z tego, że nie dał się nigdy sfotografować. Słynny wódz jest bohaterem megarzeźby tworzonej przez rzeźbiarza polskiego Janusza Korczaka-Ziółkowskiego (dziś już nieżyjącego) i jego rodzinę w Górach Czarnych (Black Hills).
Siedzący Byk, Tatanka Yotanka, to też Sioux, z grupy Hunkpapa. Znany z tego, że nie podpisał traktatu z Laramie i nie poddał się rygorowi zamieszkiwania w rezerwatach. Po ucieczce i powrocie z Kanady, do rezerwatu Standing Rock, gdzie w końcu osiadł, sprowadził Wovokę, inicjatora Tańca Ducha – nowego ruchu religijnego przepowiadającego odejście białych z ziemi Indian. Ruch ten zakończył się słynną masakrą w Wounded Knee pod koniec grudnia 1890r. (nie Wounden, jak pisze Wydawca), kiedy jeden z amerykańskich pułków rozstrzelał prawie 300 bezbronnych Indian z grupy Sioux Minnicojou.
Obok tych poważnych znalazły się – w porównaniu z powyższymi – inne, błahe: np. charakterystyczne stożkowate namioty Indian prerii, tipi (tepee) zostały nazwane … wigwamami.
Wdałem się w korespondencję z wydawnictwem, tłumacząc błędy i polecając wiarygodne źródła informacji, by w przyszłości tak karygodnych błędów nie czynić. Dostałem odpowiedź, w której wyczytałem: Przy wszystkich naszych publikacjach dokładamy wszelkich starań, żeby były one jak najbardziej ciekawe i wiarygodne. Dlatego też zarówno informacje poświęcone powstawaniu filmu i historii Dzikiego Zachodu, jak również materiał fotograficzny, czerpiemy wyłącznie ze sprawdzonych źródeł.
Widać źródła to niezbyt wiarygodne, skoro z Siedzącego Byka albo Szalonego Konia robi się Apaczów. Jednak uspokojony wyjaśnieniami czekałem na kolejny „indiański western” z tej serii – pt. Mały Wielki Człowiek z tomu 24.
Niestety i tu roi się od błędów, pochodzących zapewne z „wiarygodnych” źródeł. Co prawda tipi jest tipi, ale już …najważniejszą potęgą był manitou… Autor tekstów, tym razem Marek Konderski, uznał, że religia Indian byłą typu animistycznego. Pisanie o jednej religii wśród setek indiańskich plemion żyjących w najróżniejszych miejscach Ameryki i mających najróżniejsze wierzenia i zwyczaje i o jednej sile (manitou) nie świadczy o niczym innym, jak o lekceważeniu faktów kulturowych i historycznych.
Prawdą jest, że Indianie prowadzący osiadły tryb życia budowali wigwamy, ale już niekoniecznie są to kopulaste domy bez okien przykryte ziemią. Te bowiem to hogany Indian Navaho. Pisanie bez dodatkowych wyjaśnień co oznacza pojęcie, i jakich kultur dotyczy, osiadły tryb życia) wprowadza niepotrzebny zamęt. Tenże jest potęgowany ilustracjami w rodzaju tej przedstawiającej rzeźbiony w drewnie totem charakterystyczny dla Indian północno-zachodniego wybrzeża (i na ten temat brakuje informacji), czy Indianina grającego na tradycyjnym instrumencie, która jest prezentacją muzyka współcześnie grającego … na peruwiańskiej fletni. Słowem: mydło i powidło. Nie ma jednego Indianina, nie ma jednej religii, nie ma jednej kultury. Wszystkie one – osiadłe i koczownicze, rolnicze, leśne i preryjne, nadmorskie i z płaskowyżów – diametralnie między sobą się różnią!
I tak oto książkowe opracowania mające służyć dodatkowymi informacjami, wprowadzają w błąd i zamiast pomagać rozumieniu tych ciekawych kultur – przekłamują. I denerwują błędami, uproszczeniami i ogólnikami.
Ze strachu przed skalą błędów, jakie mogą się zdarzyć przy opracowaniu tematyki życia Apaczów (tych rzeczywistych!) przy okazji tomu 26. pod tytułem: Geronimo. Amerykańska legenda– filmu już nie kupiłem.
I dzisiaj, gdy czytam reklamówki o nowej newsweekowej serii westernowej, zastanawiam się, czy i w niej popełniono błędy i z jakich to „wiarygodnych źródeł” korzystają redaktorzy wydawnictwa. No i zawsze zostaje żal, że wydawnictwo tak ciekawym, jak to się zapowiadało na początku, jednak nie jest.
Fotografie:
1. tipi
2. hogan Navaho
3. wigwam

Inne tematy w dziale Kultura