W Tygodniku Powszechnym jeden z publicystów chciał popełnić zabawny tekst polegający na próbie swobodnego porównania obecnej polskiej rzeczywistości z tematyką indiańską. Znaczy się, tekst popełnił, ale zamiast zabawności mamy do czynienia ze sztywną i bardzo stereotypową opowiastką.
Notka Stanisława Mancewicza pt. Indianie w Rawennie polega mniej więcej na tym, że zobaczywszy w baptysterium w Rawennie piktogram zakazujący palenia, miał ów redaktor skojarzenie z Indianami, którzy palą w sytuacjach dla nich kluczowych, jeżeli chodzi o kontakty z bogami. Ale jednak ludzi z pióropuszami w tym bliskim Adriatykowi mieście nie widział. No i zaczyna się zalew stereotypów i głupawych stwierdzeń. Np. takie, że na preriach nie bywa, ale mniema, że palenie jest tam już również ściśle wzbronione i uważane za skrajne buractwo.
Nie wiedzieć dlaczego indiańskie skojarzenia naszły redaktora Mancewicza przy komentowaniu „afery ze sukienką dziennikarki” w wykonaniu premiera Tuska. A to, że na preriach zakazy palenia wiszą na każdej skale w kształcie maczugi. A to, że mówi się o Starym Wodzu Tusku, że puszcza (kółka nad ogniskiem); że miast oklasków i podziwu, spotkało go (Tuska- przyp. KM) pogonienie do wigwamu, do wyplatania papuci, do odkurzania skalpów zamiast skalpowania; a że o skierowaniu do rezerwatu Pizzy Bulla, który lubi lato najbardziej ze wszystkich Indian…
Wywody tygodnikowego redaktora dalekie są od skandalicznego nazwania akcji przeciw Bin Ladenowi kryptonimem „Geronimo”, ale cały tekst to sztywne i mało zabawne opowiadanie. Skalpy, pióropusze, wigwamy, maczugi … Cały zestaw stereotypowych skojarzeń wprowadza niezłe zamieszanie. Redaktor Mancewicz pisząc „wigwamy” miał zapewne na myśli „tipi”, ale nie umiał tego nazwać, po prostu popisał się swoimi brakami w nazywaniu świata. Na pewno chodzi o „tipi” – typowym indiańskim stożkowatym namiocie Indian prerii – skoro pisał o Indianach w pióropuszach, a więc mieszkańcach Równin.
E, nieważne już, że nie tylko pióropusze są znakiem rozpoznawczym współczesnych Indian. Redaktor Mancewicz nie wie zapewne, że są Indianie leśni (pióropuszy nie noszą, a inne rytualne nakrycia głowy), że są Indianie północno-zachodniego wybrzeża (którzy całkowicie odbiegają od stereotypowego preryjnego stereotypu indiańskiego), że są Navaho i Hopi (inni niż Siouxowie czy Komancze). Najwyraźniej tego nie wie. Wielka szkoda, że swą niewiedzą tak dobitnie się chwali.
Ale nie mogę mieć pretensji do Stanisława Mancewicza o pisanie głupot, skoro takim stereotypom ulegają … sami Indianie. Oto podczas poznańskiego jarmarku świętojańskiego swą muzykę prezentuje kilka grup indiańskich. Pięknie wygrywane na fletach melodie rodem z Andów (Ameryka Południowa) boleśnie kontrastują z ubiorami z … pow wow Indian Ameryki Północnej. Indianie z Peru i Kolumbii wielokrotnie wcześniej nie muzykę na fletach, fletniach „pana”, ubrani w latynoskie poncho. Po paru latach uznali, że znacznie większe zainteresowanie zdobędą udając swych braci z Północy. Bardzo szybko więc zapuścili długie włosy, poncho zamienili na fantazyjne stroje paraindiańskie (wybaczcie Państwo, ale zasmucają plastikowe wstążki i szmatki imitujące stroje widywane podczas autentycznych północnoamerykańskich pow wow).
I taki sposób tańczą, nieudolnie naśladując rytualne gesty Cheyenne’ów, Lakotów, Ponca, Shoshone’ów i innych znanych plemion z Ameryki Północnej. I oczywiście skupiają uwagę co bardziej nierozgarniętej gawiedzi jarmarkowej. Żal się robi, gdy widzi się, jak potomkowie dumnych zapewne narodów andyjskich, amazońskich robią (sami sobie) szkodę, zatracając swój autentyzm i swe prawdziwe kultury.
Co gorsza, są i tacy, którzy wyczuwają ten fałsz. Słyszałem, jak paru lekko już podpitych klientów pobliskiego ogródka, narzekając na hałas czyniony przez głośną andyjską muzykę, krzyczało do siebie: i masz k… ten swój skarb Inków!
Nie krytykuję Indian z Poznania, jest mi ich po prostu żal. Sympatyczni młodzi ludzie chcą może pokazać panindiańskie tendencje, jakie występują dzisiaj na świecie. Wychodzi co wychodzi – kakofonia zwyczajów i tradycji. I sprowadzanie pięknych tradycji indiańskich do wymiaru jarmarcznej cepelii.
Wiele współczesnych grup indiańskich w USA, Kanadzie i Meksyku zamyka się dziś na zewnętrzne wpływy, na zasadzie hermetycznej ochrony ich kultur i wierzeń przed wpływami białych. Po tym co czytam w Przewodniku i po tym co widzę w Poznaniu – żal, że nie wszystko możemy zobaczyć na własne oczy, wydaje się mniejszy.
Inne tematy w dziale Kultura