Na ochronie środowiska – jak na medycynie i polityce – znają się wszyscy. To przeświadczenie powoduje, że wielu potrafi, tonem nie znoszącym sprzeciwu, głosić kompletne bzdury. Pół biedy, gdy opinie takie są wygłaszane u cioci na imieninach, gorzej gdy są prezentowane na poważnym forum.
To niestety zdarza się, od czasu do czasu, co niektórym dziennikarzom dziennika „Rzeczpospolita” słynącej z wiarygodnych informacji politycznych i gospodarczych, głupiejącej właśnie w sprawach ochrony środowiska.
Szczytem niekompetencji jest weekendowe wydanie z 28-29 stycznia 2012r., gdzie opublikowane zostały koło siebie artykuły obnażające, co tu kryć, ideologiczne zacietrzewienie piszących – „Przemysł strachu” Agnieszki Kołakowskiej i „Ekologiczna ofensywa” Magdaleny Kozmany. Tak jak ta druga jest już znana z przeinaczania faktów, tak ta pierwsza zadziwia naiwnością politycznej wojowniczki.
„Przemysł strachu” traktuje o problematyce klimatycznej, przedstawionej – jak to w prawicowym oku – jako instrument osiągania celów politycznych przez światową lewicę. Już wstęp („Nie widzimy żadnych dowodów istnienia globalnego ocieplenia. Obserwujemy za to kolejne manipulacje tzw. klimatologów”) ustawia profil całego artykułu pod kątem tezy: nie ma globalnego ocieplenia, są jedynie lewackie manipulacje.
Nie wiem co każe prawicowym ideologom uparcie twierdzić, że mamy, a raczej że nie mamy „globalnego ocieplenia”, ale takie właśnie stawianie sprawy jest bardzo dla nich charakterystyczne. Pisanie o „globalnym ociepleniu” jest totalnym nieporozumieniem i głupotą. Zjawiska tak określane mają raczej charakter „zmian klimatycznych”, ale prawica bardzo lubi przywoływać pojęcie „ocieplenia” i atakowania go ze swoich pozycji.
W całej tej dyskusji o udziale CO 2 w skali zmian klimatu umyka jedna podstawowa sprawa: nadmiar tego związku w powietrzu jest po prostu szkodliwy dla zdrowia. I nie pamiętają o tym ci, którzy kwestionują zasadność jego ograniczania. Nawet jeśli komuś to się nie podoba, prawda jest taka: człowiek przyczynił się do nadmiernej emisji CO 2 do powietrza. Pytanie dziś jest tylko takie, jaki jest jego w tym udział.
Agnieszka Kołakowska pisze: „Obserwujemy naukowców, doradców i instytuty, których stanowiska i fundusze zależą od prawdziwości teorii spowodowanego przez człowieka (‘antropogenicznego’) globalnego ocieplenia. Widzimy wszystkich (w tym eurokratów), którzy kierując się swą słabością do socjalizmu – może wręcz dla totalitaryzmu? – znajdują sobie niszę w ‘branży globalnego ocieplenia’”. Nie ma „globalnego ocieplenia”, nie ma więc sensu prowadzić całej tej dyskusji pod takim kątem. Natomiast przypisywanie środowiskom naukowym badającym zmiany klimatyczne skłonności prosocjalistycznych czy wręcz totalitarnych, to strzał z przeogromnego działa. To maluteńkiego komara. Po co ograniczać się do socjalizmu czy totalitaryzmu, nie warto od razu zagrzmieć: to faszyzm? Odwagi Pani Redaktor!
I dalej jest równie bojowo. Dokupuje wszystkim, którzy tylko mają „skłonności” do myślenia proekologicznego. Pisze Kołakowska: „Liczne raporty wykazują, że państwowe ‘zielone inicjatywy’ i inwestycje zwiększają bezrobocie, przyczyniają się do wzrostu cen energii i wywołują korupcję”. No to pytam: jakie to raporty? Zachęcam Panią Redaktor do większego wysiłku i wymienienia choć trzech. Trudno, prawda?
„Rząd hiszpański przyznaje, że zielona ekonomia była katastrofalna dla gospodarki” – to kolejny cytat i kolejny kwiatek z pisania Pani Kołakowskiej. I niezły żart. Oto „Rzeczpospolita” słynąca z przypominania jaki to jest (nie)rząd w Hiszpanii i ile on zła wnosi do europejskiej cywilizacji, pozwala nań się powoływać. Zapytam inaczej: od kiedy to polska prawica wierzy hiszpańskiemu rządowi?
Pani Kołakowska ima się różnych sposobów, by udowodnić swą tezę, że „globalnego ocieplenia” nie ma (no nie ma, ale nie można za jednym zamachem kwestionować pojęcia „zmian klimatycznych”) i że wszystkie te pomysły z odnawialną energią to chory pomysł. Cytuje np. jednego z inwestorów w obszarze energetyki jądrowej, która uznaje się za największego konkurenta „zielonej energii”: „Firma Siemens, która zbudowała wszystkie niemieckie reaktory jądrowe, twierdzi, że wycofanie się Niemiec z energii jądrowej mogłoby ją kosztować ponad półtora tryliona euro, czyli jedną trzecią PKB, do 2030 r.”. Ładnie to tak cytować lobbystów? Siemens ogłosił niedawno program redukcji zatrudnienia – nie dziwi więc taka postawa firmy, która w ten sposób próbuje ratować swoją złą sytuację.
Pani Redaktor nie stroni od szyderstw. „Budżet Obamy na 2011 r. przewidywał ponadto sumę 2,56 miliardów dolarów na badania zmian klimatu w ramach programu ‘US Global Change Research’. W Departamencie Energii powstał projekt badania skutków ocieplenia zamarzniętego gruntu Arktyki, który ma kosztować 100 milionów dolarów. Projekt zakłada obserwację tego, co się dzieje z dwutlenkiem węgla w lodzie, gdy lodowce topnieją i wpływu, jaki zjawisko to ma na środowisko. Mają też powstać modele, dzięki którym będzie ponoć można przewidzieć skutki ocieplenia klimatu w zależności od poziomów emisji dwutlenku węgla. Możliwość przewidywania, na podstawie ‘tej fundamentalnej wiedzy’, jest – według związanych z projektem naukowców – ‘kluczowa’, by opinia publiczna i instytucje podejmujące decyzje mogły skutecznie planować swoje działania w zmieniającym się klimacie i się do niego ‘adaptować’. Za 100 milionów dolarów? Czy te modele będą lepsze od obecnych?”. Nie wiem dokładnie jakie modele obecnie stosuje się w badaniach nad zmianami klimatu, ale byłbym ostatni, który szydziłby z nowych. Istotą nauki jest to, że sięga się od czasu do czasu po nowe modele, nowe narzędzia badawcze, chociażby po to, by wyeliminować ryzyko błędu. Co do Arktyki – o tym, że coś się dzieje z tamtejszymi lodami mówią ci, którzy badają te środowiska od lat. Może więc jednak warto dowiedzieć się jak jest naprawdę? Bo pisanie „Warto wiedzieć, że na Antarktydzie też są pory roku. Jedna z nich nazywa się: lato. Na Antarktydzie właśnie jest lato, latem zaś lód na Antarktydzie zachowuje się tak samo, jak gdzie indziej – topnieje. Zapewne i z tej podróży powstanie efektowny film, pieczołowicie dokumentujący owo topnienie, i zapewne stanie się on podstawą zbierania dalszych milionów na „badania’” jest zbyt proste, by nie powiedzieć: prostackie.
Pani Redaktor Kołakowska lubuje się w przypisywaniu ekologom miłości do socjalizmu. I pisze bzdury. „Ważną rolę odgrywają względy polityczno-ideologiczne, które ułatwiają manipulacje, rodzą korupcję, a zarazem utrudniają ujawnianie podobnych przypadków. Polityczna poprawność mówi, że ‘nie ma wrogów wśród zielonych’. Aby jednak móc znaleźć się po dobrej stronie i zwalczać ocieplenie, należy mieć problem do zwalczania i wroga. Stąd tak zaciekłe tępienie tych, którzy walki z ociepleniem klimatu nie popierają. Kwestie naukowe są tu drugorzędne. Ruch poparcia dla teorii ocieplenia klimatu jest silnie związany z niechęcią do wolnego rynku; lecz, o ironio, impet daje mu siła pieniądza. Politycy chcą głosów i władzy: ich naturalne zakusy zbiegają się z potrzebą pokazania, że troszczą się o planetę. Pomagają, oczywiście, dotacje na partie czy kampanie polityczne od firm, które następnie otrzymują wielomilionowe rządowe zamówienia. Tutaj też, jak w wielu innych sprawach, trzeba iść tropem pieniędzy: śledzić, skąd i dokąd wędrują. I powtarzać pytanie: cui bono?”. Mam wrażenie, że pomyliła ona adresatów swoich żali i pretensji. Myślę, że zarzuty polityczne powinna ona kierować do polityków, a nie ludzi zajmujących się zawodowo badaniem spraw klimatycznych. I to tych pierwszych (wraz z firmami finansującymi ich kampanie) rozliczać z korupcji i nieczystych zagrań.
W tej nagonce za zwolennikami „globalnego ocieplenia” Pani Redaktor próbuje wyszydzić zagadnienia niezwykle ważne. „Z istnienia ‘branży globalnego ocieplenia’ korzystają nawet towarzystwa ubezpieczeniowe, dotując prace klimatologów, których groźne przepowiednie pozwalają im podwyższyć ceny opłat. Znam taki przypadek – w Anglii firma ubezpieczeniowa przyznała 100-milionową dotację na ‘innowacyjne badania’ klimatu. Jest wśród nich praca, mająca wskazać regiony, gdzie globalne ocieplenie może spowodować szczególne ryzyko powodzi i suszy”. Znowu pudło Pani Redaktor. To co z polskiej perspektywy wydaje się dziwaczne, w krajach zachodnich jest całkowicie naturalne. Raporty, o których pisze Pani Kołakowska nie służą „branży globalnego ocieplenia” (nie ma ocieplenia, droga Pani, nie ma, są zmiany klimatyczne!), a są normalną dokumentacją, którą poznają przyszli potencjalni nabywcy terenu. Poznają mapę zagrożeń powodziowych czy ryzyka suszy i na tej podstawie mogą korygować swe plany mieszkaniowe czy inwestycyjne. Bądź też zapłacić większą stawkę ubezpieczeniową za budowanie się na terenie, który może zalać. Przecież i tak będą żądali większego odszkodowania. Prawda, że logiczne?
Na koniec, jakby dla podkreślenia wagi swoich zarzutów, Pani Kołakowska przypomina o stypendiach z obszaru energetyki odnawialnej fundowane na Uniwersytecie Warszawskim przez Gazprom. To oczywisty skandal. Ale proszę pamiętać, że Gazprom wykorzystał jedynie naiwną (bądź wyrachowaną) społeczność uniwersytecką i przypisywanie Gazpromowi prawdziwych odczuć do energetyki odnawialnej może zdarzyć się każdemu innemu, ale nie redaktorowi poważnego dziennika. Nie są więc te stypendia dowodem na nic, na żadne tajne sprzysiężenie ekologów z wrogami Polski.
Innego rodzaju „rewelacje” przynosi artykuł Magdaleny Kozmany, znanej tropicielki ekologicznego zła. Pisaniem o rzekomych ekologicznych absurdach przy realizacji inwestycji próbuje wzbudzić w czytelniku przeświadczenie, że „polskie organizacje ekologiczne zmieniły się w profesjonalne grupy nacisku. Są w stanie zablokować każdą budowę i nieraz wymuszają ekoharacze w zamian za ciche przyzwolenie dla inwestycji”.
Przekonanie groźnie brzmiące, całkowicie nieprawdziwe i stawiające debatę publiczną na temat środowiskowych wymogów w całkowicie absurdalnym świetle. Pani Kozmana straszy potwornie i właściwie cały artykuł konstruuje na zasadzie stawiania ekologów pod ścianą oskarżenia o działanie na szkodę publiczną.
Pisze m.in. „W ciągu półtora roku działalności w Polsce prawnicy organizacji [ekologicznych – wyjaśnienie KM] zakwestionowali dwie największe prowadzone inwestycje w polskiej energetyce węglowej. Efektem tego jest cofnięcie pozwolenia środowiskowego dla dwóch nowych bloków węglowych w Elektrowni Opole i uchylenie pozwolenia zintegrowanego dla planowanej koło Pelplina Elektrowni Północ. Te dwie inwestycje warte około 25 mld zł mają dostarczyć jedną dziesiątą mocy systemowych w kraju. ClientEarth jest też stroną w postępowaniach dotyczących zezwoleń na emisje CO2 dla innych nowych bloków energetycznych, które dopiero mają być budowane”. Niestety, opisany przez Panią Kozmanę przypadek jest raczej dowodem na słabość administracji węglowej i państwowej odpowiedzialnej za napisanie wniosku i jego rozpatrzenie, skoro specjaliści z organizacji ekologicznej skutecznie zakwestionowali dokumentację środowiskową tak potężnych inwestycji. A nie dowodem na nadzwyczajne umiłowanie organizacji do blokowania inwestycji.
Inną rzeczą jest stosunek do inwestycji węglowych – prywatnie nie uważam węgla za całe zło. Trzeba umieć uznać bloki energetyczne zasilane węglem z odpowiednimi zabezpieczeniami przed emisją (warunek konieczny!) za równie dobre jak niektóre odnawialne źródła energii czy lepsze od energetyki jądrowej (ale to już temat na inny materiał).
Pani Kozmana w formie zarzutu pisze, że „powstały profesjonalne zespoły specjalizujące się w pisaniu i opiniowaniu raportów środowiskowych i prężne grupy nacisku, które są w stanie zablokować lub opóźnić inwestycje”. Zapewniam Panią Redaktor, że profesjonalne zespoły działające w ramach organizacji ekologicznych nie zostały zbudowane po to, by blokować i opóźniać inwestycje, ale po to, by wymuszana inwestorach zagwarantowanie instrumentów minimalizujących szkodliwe ich oddziaływanie na środowisko (również na nasze zdrowie). Pamiętam pretensje wielu polityków i publicystów sprzed paru lat, że organizacje ekologiczne potrafią się tylko kłaść na drogach i wiązać do drzew, a nie profesjonalnie współuczestniczyć w procesie inwestycyjnym. Teraz, gdy NGO’sy stały się profesjonalnymi grupami, pada zarzut o szerzenie ekoterroryzmu. Nie rozumiem.
Kolejny zarzut Pani Kozmany: „Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad prowadziła z powodu wymogów ochrony środowiska i protestów organizacji ekologicznych kosztowne kompensacje. Czasami sumy sięgały dziesiątków milionów złotych, np. względy przyrodnicze zadecydowały o zmianie projektu mostu przez rzekę Banówkę w woj. warmińsko-mazurskim”. Warto w tym miejscu przypomnieć, że zasada kompensacji jest elementem polskiego prawa środowiskowego i inwestycyjnego! I muszę o tym przypominać, bo widać, że Pani Redaktor źle je pojmuje.
Zasada inwestowania na obszarach objętych programem Natura 2000 nakazuje rozważenie zasadności realizacji danej inwestycji w określonym miejscu. Oznacza to, że jeżeli nie ma alternatywy dla realizacji danej inwestycji, istnienie obszaru Natura 2000 nakazuje przeanalizowanie, czy nie może ona być prowadzona w alternatywnej lokalizacji. Jeśli nie, Natura 2000 wymusza realizowanie inwestycji przy najmniejszej ingerencji w środowisko i zminimalizowania oddziaływania na nie, a następnie wprowadza zasadę kompensacji środowiskowej, czyli odtworzenia określonego komponentu środowiska w innym miejscu. W wypadkach wskazanych przez Panią Kozmanę widać alternatywa była.
Magdalena Kozmana: „Nie zawsze inwestor przychyla się do wszystkich żądań ekologów. Przykładem dużej inwestycji, której nie udało się zatrzymać mimo protestów jest Mazowiecki Port Lotniczy Modlin. Lotnisko powstaje w widłach Wisły i Narwi, na cennych przyrodniczo terenach Natura 2000. Przeciwko inwestycji w tym miejscu występują Ogólnopolskie Towarzystwo Ochrony Ptaków (OTOP) i klub Gaja. Ekolodzy zaskarżyli decyzję środowiskową dla lotniska, ale przegrali na wszystkich etapach postępowania sądowego w Polsce. Wysłali skargę do Komisji Europejskiej, lecz na razie – bez wyniku.OTOP wskazuje, że nie rozpatrzono wariantów alternatywnych dla portu. Według ekologów lokalizacja jest wyjątkowo nietrafna, bo migrujące przez te tereny ptaki mogą stanowić zagrożenie dla samolotów.Inwestor o tym wiedział. Przed rozpoczęciem inwestycji zlecił Polskiemu Towarzystwu Ochrony Ptaków z Białegostoku analizę, jakie działania dodatkowe powinien podjąć, by zminimalizować straty wyrządzone środowisku. Koszty okazały się bardzo wysokie. Przygotowany raport oceniał, że konieczne byłoby przeniesienie ochrony ptaków na 700 ha bagien w najbliższej okolicy, najlepiej w Puszczy Białej”. Redaktorka „Rzeczpospolitej” przywołuje niezwykle ciekawy przykład. Tam bowiem „spotkały się” argumenty natury środowiskowej i dotyczące sfery bezpieczeństwa. Ekolodzy w swoich opracowaniach wskazali, że budowa lotniska w tym miejscu z jednej strony likwiduje miejsca cenne przyrodniczo, ale z drugiej strony stwarza ryzyko katastrof lotniczych na skutek zderzeń ptaków z samolotami. I jako kompensację wskazali odbudowę podobnego środowiska lęgowego ptaków w miejscu bardziej odległym. Ano po to właśnie, by „odciągnąć” ptaki od tego miejsca. Pani Redaktor uznaje to prawie za dywersję. Mało tego, przywołuje inny argument, który ma potwierdzić jej tezę o bezpodstawnych uwagach ekologów: „firmazamówiła nową ocenę oddziaływania na środowisko, która nie pociągała za sobą wydania tak dużych kwot [wychodziło ok. 6-7 mln zł – przyp. KM]”. Obawiam się, że nowy raport nie jest wiarygodny, a jedynie wygodny dla inwestora. Zmianami zapisów w ocenie środowiskowej nie zmniejszono ryzyka wypadków na tym terenie.
Pani Kozmana wali na odlew i przyznaje się do swej niewiedzy niekiedy bardzo otwarcie: „Kosztowne kompensacje miały zostać przeprowadzone także przy budowie obwodnicy Augustowa. Jednak zapewnienia o wydaniu milionów na posadzenie nowych drzew nie uratowały inwestycji, która i tak została zaskarżona do Komisji Europejskiej. Był to jak dotąd jedyny polski przypadek naruszeń unijnych przepisów o ochronie środowiska zgłoszony do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości”. Powiela błędne założenie, że degradowaną dolinę rzeczną da się skompensować nasadzeniami drzew. To tak, jakby ktoś za uszkodzone opony w samochodzie jako kompensację zaproponował Pani Redaktor narty. Niby i na nich można dojechać, ale nie o to chodzi?
Pani Redaktor przywołuje inną historię: „Głośnym echem odbiły się w kraju sprawy ekoharaczu przy budowie warszawskich centrów handlowych Arkadia i Złote Tarasy. Żądające wówczas od inwestorów rekompensat finansowych kontrowersyjne Stowarzyszenie Przyjazne Miasto nie działa już od kilku lat. W przypadku Arkadii inwestor w 2001 roku zapłacił stowarzyszeniu 2 mln zł za koncepcję budowy ogrodów na dachu centrum handlowego”. I strzela ślepą kulą w płot. Problem w tym, że opisywany przypadek nie dotyczy ekologów, ale cwaniaczków, którzy pod ekologię sprytnie się podłączyli. Nie każde złoto, co się świeci, prawda?
W innym miejscu ma pretensję Pani Kozmana, że jedna z organizacji w zamian od odstąpienia od protestów w sprawie spalarni, przystąpiła do porozumienia z miastem na realizację projektu dotyczącego segregacji odpadów „u źródła”. Nie wie Pani Kozmana, że segregacja „u źródła”, czyli w domostwach jest obowiązkiem prawnym, nowoczesnym standardem w gospodarce odpadami, ale również elementem każdego sprawnego systemu gospodarki odpadami, zwłaszcza ze spalarnią. Tym bardziej, że taka instalacja wymusza zwiększenie poziomu segregacji odpadów.
Właściwie jedynym fragmentem jej artykułu, z którym się zgadzam. To wypowiedźszefa Zielonego Mazowsza: „Zgodnie z prawem stowarzyszenie może prowadzić odpłatną działalność statutową non profit, czyli bez zysku. Działalność gospodarcza wymaga oddzielnej księgowości i sprawozdawczości. – Nie wchodzimy w układy biznesowe: ktoś nam da kasę i wycofamy protest. Tego nigdy nie było w naszej organizacji, nadzwyczaj się pilnujemy. To nie organizacje ekologiczne są źródłem takich transakcji, jest też druga strona”. Mogę jedynie potwierdzić, że takie sytuacje, inicjowane przez stronę biznesową, zdarzają się.
Paręnaście lat temu zwróciła się do organizacji, którą wówczas kierowałem, jedna z firm, która chciała, bym zorganizował pod swoim szyldem dużą konferencję w jednym z ekskluzywnych hoteli. Firma deklarowała opłacenie wykładowców, sali, materiałów i gadżetów konferencyjnych i ewentualnych noclegów. Dodatkową zachętą miało być pozostawienie na koncie organizacji ok. 50 tys. złotych. Mimo, że był to wówczas roczny koszt utrzymania biura i pracownika, wyrzuciłem „dobrodzieja” za drzwi. Z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że nie akceptuję takich „metod” działania, a po drugie dlatego, że w każdym takim łatwym zarobku dopatruję się niejasnych intencji. Po roku dowiedziałem się, że owa firma chciała sprowadzić do Polski wiatraki z azbestem w środku.
Zgadzam się też z nienapisanym wprost postulatem, by organizacje sięgające po środki publiczne musiały publicznie prezentować sprawozdania ze swej działalności. Na tym jednak zgodność z tezami Pani Kozmany się kończy.
Szkoda, że „Rzeczpospolita” publikuje materiały, których wartość merytoryczna jest wątpliwa. Rozumiem, że tezy Pani Redaktor Kozmany są przyjmowane z życzliwością przez prawicowych czytelników, jako potwierdzenie ich przekonania o lewackiej ideologii ekologicznej. Ale mylenie ekologistów – ideologów odwołujących się do ekologii – z ekologami, czyli ludźmi zaangażowanymi w realną pracę na rzecz środowiska nie jest najlepszą dla niej rekomendacją.
Inne tematy w dziale Gospodarka