Krzysztof Mączkowski Krzysztof Mączkowski
347
BLOG

Nowo-euro-pier****nie

Krzysztof Mączkowski Krzysztof Mączkowski Kultura Obserwuj notkę 3

Uczestnictwo w wielu „międzynarodowych” konferencjach ujawnia nam prawdę o nas, Polakach. O naszym języku i naszych fatalnych manierach. Całkiem niedawno miałem okazję by na konferencji poświęconej problematyce rozwoju sektora energetycznego w Unii Europejskiej. Unijna rzeczywistość, urzędnicze nawyki i schematy myślowe zdążyły nas przyzwyczaić do specyficznego języka urzędowego, ale jednak …   

 

Przyzwyczajony do slangu biurokracji brukselskiej mimo wszystko siadłem zrezygnowany. Siadłem i zapłakałem. Ilość bzdurnych, nadętych określeń i wyrażeń przytłoczyła mnie doszczętnie: "Inteligentna energia", "projekty informacyjno-rozpowszechniające", "projekty powielania rynkowego", "powielanie narzędzi efektywności energetycznej przez łańcuch dostaw energii", "integracja OZE dla mniejszej skali", "analiza i ocena potencjału dla dużej penetracji OZE", "wyzwalanie i wdrażanie lokalnych łańcuchów dostaw", "przejście do budynków nearly-zero-energy", "europejska wartość dodana"...   

 

Bzdurność określenia dotyczącego „inteligentnej energii” poraża – to niby dotąd mieliśmy energię głupią? Ale porażają też inne wymyślne formy określenia rzeczywistości w unijnych języku. Czy nie warto zastosować w takich wypadkach określeń o projektach informacyjno-edukacyjnych, albo o integrowaniu sektora energetyki odnawialnej na małych obszarach?   

 

Wiem, to wołanie głupiego na puszczy, bo i tak twórcy języka administracji UE wiedzą swoje. Najgorsze jest to, że my Polacy bezwiednie zaczynamy stosować te idiotyczne kalki językowe i powielać słownictwo, które na dobrą sprawę nic nie znaczy. Bo co oznacza „wyzwalanie łańcuchów dostaw” albo  „europejska wartość dodana”? Kopiują ten język polscy urzędnicy „pracujący w unijnych”, stosują te określenia decydenci i twórcy programów i strategii; kopiują bezkrytycznie  także tłumacze, którzy z wyraźnym zakłopotaniem brną w tę durnotę.    

 

Za każdym razem widzę dwie postawy: jedni, udając że cokolwiek rozumieją, przyjmują mądre miny i silą się na gesty pełnej akceptacji dla takich koszmarków językowych; inni, bardziej uczciwie pokazują dezaprobatę dla takich konstrukcji językowych. I jedni, i drudzy nigdy nic z takich spotkań nie wynoszą – ci pierwsi zapytani wprost o co chodzi zakrztuszą się, a ci drudzy powiedzą wprost: nic z tego nie zrozumieli. Po co więc ta cała maskarada?

 

Nie wykończy nas Komisja Europejska, nie wykończy nas Euro, nie wykończą nas nawet najbardziej idiotyczne dyrektywy, ale wykończy nas owo –excusez le mot –  nowo-euro-pierdolenie. Już nieważne, czy winni są urzędnicy unijni, polskie władze, czy tłumacze. Sami poddajemy się idiotyzmowi. Marnie widzę nasze szanse w Unii, skoro sami, na własne życzenie, rozkładamy tak okropnie język polski.  

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Kultura