Wielu chciałoby pod takim tytułem przeczytać o oszołomach ekologicznych, o mitycznych „ekoterrorystach”, o naciągaczach, którzy pod przykrywką ekologii naciągają firmy i gminy na grubą kasę. Nic z tego. Będzie o oszustwach, jakich dopuszczają się deweloperzy, czasami przy wsparciu… gmin.
Ileż to reklam zachęcających do kupna domu w ustronnym miejscu! Z dala od zgiełku i zanieczyszczeń! „Na lokalizację osiedla wybraliśmy teren peryferyjnej części P.[…] Mieszkańcy tego zakątka żyją również w sąsiedztwie rezerwatu przyrody. Tereny mają liczne walory krajobrazowe i rekreacyjne”.Inne ogłoszenie: „Osiedle N. budowane przez firmę J. jest propozycją zamieszkania w atrakcyjnym miejscu. Położone na północ od granic miasta i otoczone terenami o szczególnych walorach przyrodniczych i ekologicznych. Teren ten został objęty programem Natura 2000, gwarantującym ochronę przyrody i kontrolę nad podejmowanymi na tym obszarze inwestycjami[…]. W jego granicach znajdują się dwa rezerwaty przyrody”.
Mamy osiedla „Na Skraju Lasu”, mamy „Mieszkanie MdM z widokiem na las” i „Osiedle przy rezerwacie”. Mamy „Osiedle Natura”, „Osiedle przy rezerwacie – architektura z duszą”… Takich i podobnie brzmiących ogłoszeń mamy więcej, praktycznie codziennie są publikowane w prasie.
Deweloperzy prześcigają się w wymyślaniu haseł zachęcających przeciętnego zjadacza chleba do zakupu ich mieszkań. Oferta deweloperska jest dziś rzeczywiście bogata – obejmuje zarówno mieszkania o najróżniejszych standardach i wielkościach, jak i apartamenty z ciekawym widokiem i najróżniejsze domki budowane w najróżniejszych miejscach.
Liczba firm deweloperskich zwiększa się z roku na rok, zwiększa się też liczba oferowanych mieszkań. W tej zawziętej konkurencji deweloperzy ścigają się na ceny, atrakcyjne standardy, ale również na wynajdywanie najciekawszych miejsc, w których każdy z nas mógłby zamieszkać.
Stąd też pojawiające się reklamy oferujące domy i mieszkania w spokojnych miejscach o niezwykłych walorach krajobrazowych i przyrodniczych. Deweloperzy kuszą hasłami: „Tak chciałbyś mieszkać”, „Apartamenty w M. 150 m od plaży”, „Apartamenty najbliżej morza. Ekskluzywne apartamenty. Prestiżowa lokalizacja z bezpośrednim dostępem do morza”, „Nie do poznania! 3 pokoje z ogrodem przy lesie”, „Zamieszkajmy w Słonecznym Zakątku!”. Przeglądając te oferty, rzeczywiście oszałamiające i atrakcyjnie brzmiące, popada się w smutną refleksję, że zdecydowana większość tak formułowanych ogłoszeń to zaproszenie do… dewastacji przestrzeni.
Ogłoszeniodawcy nie są bowiem żadnymi romantykami, zakochanymi w krajobrazie, lesie i jeziorach, a nastawionymi na zysk przedsiębiorcami. Szkoda tylko, że w wielu wypadkach ten zysk jest osiągany kosztem zniszczeń przestrzeni. W dużym stopniu bowiem powodują degradację niezwykle urokliwych miejsc. To poważny zarzut i przykra konstatacja. Cóż jednak sądzić o budowie zwartego kompleksu mieszkaniowego tuż nad jeziorem? Jak inaczej odnieść się do zabudowywania urokliwych fragmentów polskiego wybrzeża grodzonymi osiedlami i betonowanymi powierzchniami?
Oferta lokalizowania domów z „ogrodem przy lesie” oznacza „podchodzenie” zwartej zabudowy na skraj być może urokliwego lasu, który dotąd służył całej okolicy, a obecnie – z racji bliskości budynków – ten walor straci. Zabudowywanie klifów czy mierzei nadmorskich jest dla nabywców rzeczywiście atrakcyjne. Ale tylko dla nich. Tych, którzy budują w nadmorskich lasach, nie interesuje dobro społeczne – ich interesuje, jak dobrze zbudować i dobrze sprzedać. „Osiedle przy rezerwacie” to z kolei nic innego jak początek jego (rezerwatu) końca. Powstające przy nim nowe osiedla (bo zazwyczaj na jednym bloku to się nie kończy) zakłócają naturalne procesy biologiczne, a w konsekwencji rezerwat staje się, w najlepszym przypadku, przyosiedlowym parkiem.
Ktoś, kto ma szansę spędzać wakacje w popularnych miejscowościach turystycznych, z przerażeniem konstatuje masową zabudowę terenów nad jeziorami, nad morzem, nad rzekami. Tereny, które jeszcze niedawno były miejscem wypoczynku, plażowania, biwakowania, obecnie stają się działkami budowlanymi. Bezmyślnie tnie się lasy i niweluje naturalne wzniesienia terenu, by móc postawić domy.
Niektórzy deweloperzy dokonują świadomego oszustwa. Oferując domy „przy rezerwacie”, z „niezwykłym widokiem na morze o nietuzinkowej lokalizacji”, mają świadomość, że tę samą ofertę (niekiedy tuż obok) proponuje jego konkurencja. Albo – i to też się zdarza – ten sam deweloper planuje postawienie drugiego i kolejnych budynków, nie informując o tym nabywców mieszkań w pierwszym. I tak zamiast „słonecznego osiedla” czy „najpiękniejszej lokalizacji nad wodą” powstają ciągi osiedli, w których „spokój” i „odpoczynek” to pojęcia umowne.
Pamiętam oburzenie grupy mieszkańców jednego z powstających w Poznaniu osiedli, którym oferowano takie właśnie „piękne widoki”. Mieli je dwa lata. Potem ten sam deweloper postawił przed ich oknami nowe domy. I tak skończyły się marzenia o pięknych widokach i spokoju. Na nic zdały się głośne protesty.
Jednak nie tylko deweloperzy są winni takiemu procederowi. Tak samo winne, a przy tym bez wyobraźni, są te władze samorządowe, które w imię łatwego zarobku bez opamiętania wydają pozwolenia na budowę w miejscach do tego się nienadających. W efekcie tnie się lasy nadmorskie, stanowiące naturalną zasłonę przed wichurami i sztormami. Betonuje się szerokie połacie gruntów będące naturalną gąbką, co potęguje skalę coraz liczniejszych powodzi. Deweloperzy na skutek błędnych decyzji urzędników samorządowych zabudowują tereny podmokłe, naruszając sieć hydrologiczną.
Zabudowa należy dla najgorszego rodzaju zagrożeń dla przestrzeni i środowiska. Zdewastowanej rzece można ponownie nadać naturalny bieg, brudne jezioro można oczyścić, nawet wycięty las można odtworzyć, jednak zabudowanej osiedlami przestrzeni nie da się uratować. Takie zniszczenia są trwałe i praktycznie nieodwracalne.
Do rangi wielkiego problemu urasta ciągle mały procent gmin posiadających miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego. To dowodzi, że zabudowa w wielu wypadkach jest prowadzona wedle własnego uważania urzędników i „na oko”. Zapisana w prawie „zasada dobrego sąsiedztwa” tak naprawdę jest „zasadą szkodliwego okradania przestrzeni”. Nie jestem w stanie wyjaśnić, jakie argumenty przemawiają za budową wysokiego apartamentowca w pobliżu parku, dla którego „dobrym sąsiedztwem” jest wysoki hotel, jedyny wysoki budynek w okolicy, który bezsensownie góruje nad niską zabudową dzielnicy.
Tak więc doszło w Polsce, w wielu wypadkach, do niebezpiecznego sojuszu tych, którzy ochoczo wykrzykują o „nawiedzonych ekologach” lub „ekoterrorystach”, a sami są odpowiedzialni za zniszczenia przestrzeni. Mam nadzieję, że liczne ostatnio przypadki zalewania bezsensownie zlokalizowanych budynków będą ostrzeżeniem dla tych, którzy za ład przestrzenny są odpowiedzialni. I że dzięki temu zostanie zahamowana wielka grabież terenów, które do zabudowy absolutnie się nie nadają. Mam taką nadzieję…
Inne tematy w dziale Społeczeństwo