Kierowałem się najczystszą logiką, gdy rozważając przedwyborczą sytuację Polski doszedłem do wniosku, że już chyba nigdy ta sytuacja nie będzie bardziej przejrzysta, a decyzje wyborcze bardziej proste, by opowiedzieć się za jedną z możliwych alternatyw – albo Polska będzie trwać i rozwijać się, albo pozwolimy ją zwijać, aż do kompletnego zaniknięcia jako suwerennego państwa.
W konsekwencji uznałem, że pierwsza tura wyborów prezydenckich 2020 będzie przede wszystkim sprawdzianem dojrzałości naszego narodu, a wyniki głosowania wskażą, w jakim stopniu istnienie suwerennej Polski jest wartością, o którą Polacy chcą zabiegać. Tu już nie chodzi o to, czy o Polskę walczyć, czy poświęcać się dla niej, czy kłaść na szali swoje życie, ale o najbardziej minimalny wysiłek, by o nią zabiegać, by najzwyczajniej pozwolić jej trwać. Dlatego, oceniając że nie jest możliwe, by większość Polaków nie zdawała sobie sprawy z dramatycznych konsekwencji, uznałem, że Andrzej Duda musi te wybory wygrać w pierwszej turze i wynik 53.5% dla niego przedstawiłem jako moje osobiste marzenie, nie prognozę, a właśnie marzenie. To byłby wynik, który położyłby na łopatki prawdziwych wrogów Polski.
https://www.salon24.pl/u/krakow-broda/1055600,jasniej-juz-chyba-nigdy-nie-bedzie
Wieczór wyborczy zmusił mnie do pożegnania się z marzeniami, pozostaje więc realistycznie oczekiwać na rozstrzygnięcie w drugiej turze. Jednak to, co prognozują kolejne sondaże, a właściwie wskazanie, że każde rozstrzygnięcie jest możliwe, budzi niepokój wykraczający daleko poza niepewność wywołaną zwykłym sporem politycznym, także poza czas tych wyborów. Tutaj rzeczywiście w grę wchodzi fundamentalne pytanie o stan świadomości Polaków w zaawansowanym już XXI wieku, a tak naprawdę o stan świadomości tych polskich obywateli, którzy uznają, że można głosować na R. Trzaskowskiego. Chodzi o to, czy jest w ogóle możliwe, że ci wyborcy z jakichkolwiek powodów nie mają pełnego rozeznania sytuacji, czy też znając tę sytuację świadomie chcą wybrać Trzaskowskiego. Mamy do dyspozycji taką mnogość faktów, okoliczności, zachowań i doświadczeń z przeszłości, że nie da się uniknąć prostej konkluzji zrównującej głos na Trzaskowskiego z głosem przeciw Polsce. Całkiem już bezpośrednio każdy mógł odnotować akcje i głosowania przeciw Polsce realizowane przez stronników Trzaskowskiego w Parlamencie Europejskim, a jednoznaczne wsparcie jego kampanii przez niemieckich polityków i dziennikarzy, zwłaszcza przez niemieckie media panoszące się w Polsce, nie pozostawiają wątpliwości, o co w tej grze chodzi. Jeśli będzie realizowany powrót do działań niszczących Polskę, to przecież w grę wchodzi też znacznie szerszy wymiar, w którym stawką jest projekt obłędnej zmiany cywilizacyjnej, rujnującej godność człowieka, a tak skutecznie już realizowanej w zachodniej Europie.
Nie można więc udawać, że coś w tym wyborze jest niejasne, gdy opcje są tak przeciwstawne, że jakikolwiek kompromis jest z góry wykluczony. Jest oczywiste, że w przypadku wygranej Trzaskowskiego rządzenie Polską będzie całkowicie sparaliżowane. Każda ustawa proponowana przez rząd będzie wetowana przez prezydenta i na długo rozwój Polski będzie zatrzymany, a w konsekwencji nastąpi zwolna powrót do wcześniejszej degradacji naszego państwa w każdej dziedzinie. Nowe wybory parlamentarne niczego nie zmienią, bo osiągnięcie większości 3/5, pozwalające odrzucić prezydenckie weto, będzie bardzo mało prawdopodobne, prędzej znajdą się grupy prące do wojny domowej. Jako optymista nie wierzę, że Trzaskowski może wygrać, ale i tak pozostanie z nami fundamentalny problem niezwykle głębokiego podziału społeczeństwa, który nas tak dramatycznie różni dzisiaj od tamtej jedności sprzed wieku, która objęła praktycznie cały naród i uratowała nas od podobnej natury bolszewickiego zagrożenia w 1920 roku.
Problem tego podziału jest bardzo trudny do zrozumienia. Już kiedyś pisałem, że zagadki, z jakimi borykamy się od wielu lat w fizyce jądrowej, są nieporównanie łatwiejsze do rozwiązania. Tutaj mamy do czynienia z obiektami, które podlegają rygorystycznym prawom fizyki i zachowują się z bezwzględnym posłuszeństwem. Wolność przypisana hojnie każdemu człowiekowi przez Stwórcę niestety nie ogranicza jego zachowania do działań, które mu służą, a zezwala też na auto-destrukcję. Najgorsze jest to, że sam nie jestem w stanie zrozumieć nawet mojego własnego środowiska fizyków, które po 1989 roku jawi się dla mnie całkiem innym środowiskiem, niż wcześniej się wydawało.
Nie podjąłbym się interpretacji zachowań i wyborczych decyzji socjologów, politologów, dziennikarzy, czy prawników w sytuacji dzisiejszego podziału. W przeciwieństwie do fizyków mają oni niewiele wspólnego z nauką - niewielu z nich poszukuje prawdy, a większość próbuje ją kreować, więc odgadywanie ich motywacji jest zbyt skomplikowane. Fizycy są w całkiem odmiennej sytuacji, bo ktoś próbujący kreować prawdę, zamiast poszukiwać jej w wymiarze absolutnym, nie utrzymałby się zbyt długo w zawodzie naukowca. Z tego powodu byliśmy jako fizycy grupą raczej uprzywilejowaną sporą wolnością w latach PRL. Władze nie mogły skasować tak ważnej dziedziny nauki, a jednocześnie nie mogły sterować nią, gdy fizycy osiągający liczące się wyniki i uznanie w środowiskach międzynarodowych zyskiwali automatycznie duży zakres niezależności. To uprzywilejowanie bynajmniej nie miało wymiaru zarobków, a od wczesnych lat siedemdziesiątych realizowało się przez daleko idącą swobodę w podróżowaniu po całym świecie. Nie znam żadnego ewidentnego przypadku, by fizyk z mojej dziedziny był represjonowany długotrwałą odmową paszportu, a wyjazdy zagraniczne były normą i zależały głównie od strony zapraszającej, która kierowała się własnymi korzyściami. Bez dostępności narzędzi badawczych w kraju, te coraz szersze kontakty z zagranicznymi laboratoriami umożliwiły nam wejście do światowej awangardy w fizyce jądrowej i rozsiały też wielu polskich fizyków w najlepszych światowych ośrodkach naukowych. Z oczywistych powodów miało to też wyjątkowo korzystny wpływ na naszą sytuację materialną.
Rozwinąłem ten temat szczególnych warunków, by przywołać moje głębokie przekonanie sprzed wielu lat, że mam szczęście być częścią środowiska fizyków, ludzi od dawna znających dobrze wiele krajów poza Polską, niezależnych, precyzyjnie i logicznie myślących, uczciwych w poszukiwaniu prawdy, bystrych obserwatorów, nie ulegających żadnej manipulacji, a jednocześnie świadomych swoich obowiązków wobec Ojczyzny i wobec wszystkich Polaków. Z biegiem lat po 1989 roku to moje przekonanie zaczęło szybko kruszeć, gdy wielu z moich kolegów nie potrafiło dostrzec fałszywego i groźnego kierunku przemian dokonywanych w kraju, a Gazeta Wyborcza, TVN i Unia Wolności wyznaczyły powszechny dla nich drogowskaz politycznych wyborów. Im wyraźniej rysowały się zagrożenia dla Polski, tym rzadziej udawało się nawiązać jakąś merytoryczną rozmowę, a stadnemu podejmowaniu decyzji wyborczych większości środowiska towarzyszyło zbiorowe milczenie i unikanie jakichkolwiek rozmów na tematy polityczne. Tak to się dzieje do dzisiaj i wiedzie mnie do konkluzji, że także fizycy stali się niestety częścią tej pseudo-elity, która tak nieprawdziwie, a jednocześnie groźnie dla Polski postrzega dzisiejszą sytuację i wybiera tak, jakby chciała jej wbić mizerykordię. Jest źle i źle tym bardziej, im mniej rozumiemy.
Z tym nierozwiązanym problemem pozostanę bez względu na wynik wyborów, jedynie okoliczność przechodzenia w stan emerytalnego spoczynku staje się dla mnie w tej sytuacji łatwiejsza do zniesienia. Jako konsekwentny optymista nie mogę tak zakończyć i sformułuję nadzieję, że Andrzej Duda wygra zdecydowanie te wybory, a kolejne pięć lat jego kadencji przyniesie pełne przewartościowanie dzisiejszych postaw Polaków; mam też prywatną nadzieję, że w tej przemianie fizycy staną w awangardzie.
Komentarze