Od początku, od 24 lipca, wiedziałem, a może raczej widziałem, że weta Prezydenta Andrzeja Dudy to nie był jakiś kaprys i trzeba go było przyjąć jako bardzo poważny, a nawet złowrogi polityczny gest. Do dzisiaj nie wiemy, czy chodziło o obronę nadzwyczajnej kasty, z którą Prezydent - prawnik czuje się spowinowacony, czy też o gest sygnalizujący stanowczą wolę walki Prezydenta o poszerzenie roli jego urzędu w konstytucyjnym porządku Rzeczypospolitej. Jakkolwiek by nie było, oba warianty motywacji są dla Polski bardzo niedobre. W pierwszym przypadku, Prezydent ukazuje się jako obrońca starego układu, a to byłoby mocnym szokiem dla jego wyborców, mimo nabytego uodpornienia na tego typu rozczarowania. W drugim, okazałoby się, że Prezydent z powodów ambicjonalnych gra interesem Polski i gotów jest blokować jedną z najważniejszych reform dla osiągnięcia celu, który jest praktycznie nieosiągalny. Wytworzyła się sytuacja, w której potężne zło już się stało i będzie miało trwałe konsekwencje bez względu na jej zakończenie. Już nigdy nie powróci ten stan relacji pomiędzy Prezydentem i jego wyborcami, który miał miejsce przed wyborami 2015 roku. Jednak rozstrzygający finał spektaklu nazwanego frywolnie i myląco „sporem w rodzinie” i tak musi wkrótce nastąpić.
Musi nastąpić, bo powszechnie dojrzewa przekonanie, że konflikt, którego szczegółowy obraz jest starannie ukryty, szybko obraca się w farsę groźną dla wizerunku obu uczestniczących stron. Od pewnego czasu jest jasne, że żadnego kompromisu nie będzie, a więc także reformy sądownictwa nie będzie, a chodzi jedynie o zachowanie pozorów pozwalających przejść do stabilnego stanu rozwodu, który już zaistniał, choć nie został formalnie zadeklarowany. Formalna deklaracja zaszkodziłaby obu stronom , więc pozory będą zachowywane tak długo, jak okaże się to możliwe – z punktu widzenia zwolenników dobrej zmiany najlepiej, gdyby taki stan przetrwał do wyborów parlamentarnych, ale jest to niemożliwe. Niemożliwe, ponieważ „spór w rodzinie” obejmuje także inne dziedziny, a najostrzej przejawia się w stosunkach Prezydenta i BBN z Ministerstwem ON. Jeśli nawet piąte spotkanie Prezydenta Andrzeja Dudy z Prezesem Jarosławem Kaczyńskim, pasujący najlepiej do obrazu sytuacji rzecznik K.Łapiński przedstawi jako dobre spotkanie, po którym zaplanowane jest kolejne i opinia publiczna to jeszcze raz przełknie, to możliwe odłożenie nominacji generalskich z 11 listopada na nieokreślony bliżej kolejny termin z pewnością przełknięte nie zostanie.
Prezydent chyba jeszcze nie wie, że wszystko przegrał i przetrwa pewnie na Urzędzie Głowy Państwa pełniąc wyłącznie funkcje reprezentacyjne, godząc się z tym, że po przyszłej zmianie Konstytucji taka właśnie będzie rola Prezydenta. Sam przygotował pułapkę tworząc sytuację, w której kompromis jest niemożliwy i ktoś musi przegrać. Wierzę, że przegranym musi być on sam , by Polska nie przegrała.
Jarosław Kaczyński od początku jest niezwykle konsekwentny w realizacji zaplanowanych dla Polski celów. Reforma sądownictwa była głęboko przemyślana i wsparta konkluzją, że nie wolno jej spłycić, tym bardziej nie wolno jej sprowadzić do pozorów, czy nawet farsy. Prezes PiS konsekwentnie to akcentuje, ale wykazał cierpliwość dojrzałego polityka, dając Prezydentowi wszelkie szanse i czas, by on sam skorygował swoje postępowanie. W kolejnych etapach J. Kaczyński wykazuje tę cierpliwość, ale sam przekaz zdecydowanie wzmacnia. Najpierw w łagodnym wywiadzie w TV TRWAM nazwał jednoznacznie weta prezydenckie poważnym błędem, ale w rozwinięciu przekazał, że to wszystko da się naprawić przy pomocy Prezydenta. Później wydarzenie nazwał już incydentem, a wiele innych jego wypowiedzi, Pani Premier Beaty Szydło i innych polityków PiS podkreślały, że spłycenie reformy nie będzie zaakceptowane. Na spotkaniu Klubów Gazety Polskiej wypowiedź była szczególnie rozwinięta, a we fragmencie dotyczącym reformy sądownictwa J. Kaczyński jednoznacznie wykluczył przyjęcie reformy w jej osłabionej formie, bo ten typ ustawy sięga swym trwaniem w dziesięciolecia i nie da się jej po prostu poprawiać, czy nowelizować. Powiedział też wyraźnie, że PiS ustąpił Prezydentowi we wszystkim, w czym mógł ustąpić, więc nie da się już pójść dalej w tym kompromisie. Wreszcie po ostatnim spotkaniu w Belwederze Prezes ujawnił końcowy fragment rozmowy, w którym to co się dzieje nazwał już „pewnym kryzysem” i wyrozumiale przyjął złagodzenie opisu przez Prezydenta, że chodzi o „spór w rodzinie”. Można przypuszczać, że Prezes nie powiedział, ale pomyślał: „Dobrze, dajmy sobie jeszcze jedną szansę, ale to ty wymyśl jak z tego wyjść z twarzą, bo my się już nie cofniemy”.
Współczuję Prezydentowi, że znalazł się w takiej sytuacji, ale jest bardzo prawdopodobne, że to kolejne spotkanie w Belwederze będzie ostatnim w kwestii reformy sądownictwa. Jej wstrzymanie całkowicie obciąży Prezydenta, który będzie z wyrozumiałością dalej traktowany, aż wejdzie do galerii kilku polityków, których nazwisk już lepiej nie wymieniać.
P.S. Zamieszczam tę notkę, mimo że przed chwilą podano sensacyjną wiadomość, że jest porozumienie. Wiadomość dziwna, źródła dziwne, ale zobaczymy – „com napisał, napisałem”.