Tragiczne wydarzenia w Gdańsku wymusiły niecodzienną i kłopotliwą konieczność powtórzenia wyborów prezydenta miasta. Pełniąca obowiązki komisarza, dotychczasowa wice-prezydent Aleksandra Dulkiewicz, zgłosiła swoją kandydaturę i zadeklarowała wierną kontynuację działań i zamierzeń prezentowanych w niedawnej kampanii wyborczej w programie śp. Prezydenta Adamowicza. Partia rządząca PiS ogłosiła swoją decyzję, że wobec tragicznych okoliczności pragnie uszanować wolę Gdańszczan wyrażoną w niedawnych wyborach samorządowych i nie wystawi konkurencyjnego kandydata w nadchodzących wyborach.
To bardzo słuszna i godna decyzja politycznych przeciwników, ale tworzy ona sytuację wyjątkowo sztuczną, w której wynik wyborów ma być z góry ustalony, a frekwencja wyborcza stanie się wyłącznie miarą chęci mieszkańców Gdańska do ponownego zademonstrowania swojego poparcia i szacunku dla zmarłego Prezydenta. Na razie nie wiadomo, czy w ogóle pojawią się jacyś inni kandydaci, ale w specyficznej sytuacji został postawiony główny kontrkandydat Kacper Płażyński. Jestem przekonany, że przyjął on ze zrozumieniem decyzję PiS i przez myśl mu nie przeszło, by oczekiwać formalnego poparcia z tej strony. Można jednak zawahać się, jak powinien potraktować tę sytuację.
Moim zdaniem Płażyński powinien wystartować jako kandydat niezależny, odcinający się od poparcia jakiejkolwiek siły politycznej i deklarujący, że nie poprowadzi w tych wyborach żadnej kampanii wyborczej. W ten sposób oddałby się jedynie do dyspozycji tych Gdańszczan, którzy nie zgadzają się na program deklarowany przez kandydatkę Dulkiewicz i chcą dać temu wyraz. Chodzi o to, by w wyniku wyborów nie stworzono mylnego wrażenia, że przytłaczająca większość mieszkańców Gdańska zgadza się z realizacją programu tak odmiennego od tego, który przedstawiał K.Płażyński. Zgłoszenie własnej kandydatury i całkowicie bierna postawa Płażyńskiego w wyborach mogłaby być rozsądnym wyjściem z sytuacji, w której wybory z definicji nie będą wyborami.
Trudność takiej decyzji polega głównie na tym, że werdykt wyborczy mógłby się okazać zaskoczeniem, które dla wszystkich stron byłoby kłopotliwe.
Przenoszę bez poprawek mój komentarz z dyskusji pod notką, jako Post Scriptum
Dziękuję @NOO, który mi podpowiedział jak ponownie edytować notkę.
@WSZYSCY
To co tutaj napiszę, powinienem umieścić jako P.S. do tekstu notki, ale nie wiem jak się robi takie korekty, a napisanie nowej notki pewnie skasowałoby komentarze.
Pytanie tytułowe, które Admin przerobił na twierdzenie, było moją lekką prowokacją i nie dziwię się większości reakcji, tym bardziej, że się z większością w pełni zgadzam.
Sprawa z góry jest zamknięta, bo PiS wcześnie zadeklarował, że nie wystawi kandydata, a K.P. przyjął to ze zrozumieniem i potwierdził. Tutaj już nie ma miejsca na dywagacje, bo rzecz została przypieczętowana i trudna do odwrócenia. Pozostał jednak problem i dlatego moja prowokacja.
Kilka godzin po katastrofie smoleńskiej słuchałem w jakiejś stacji radiowej odpowiedź marsz. B. Komorowskiego na pytanie dziennikarki, czy potraktują teraz polityków PiS z większą wyrozumiałością, biorąc pod uwagę, że tak tragicznie zostali właśnie oni dotknięci tragedią. Ta odpowiedź brzmiała (z pamięci): "No, wie pani, to jest polityka i tutaj nie ma miejsca na niepotrzebne gesty". Mógł się wymówić od odpowiedzi, a przypominam, że to było kilka godzin po katastrofie.
Gest PiSu był przyzwoity i ładny, ale można mieć pewność, że nie będzie przez przeciwników doceniany, a elektorat też machnie ręką w niedalekiej przyszłości. Dlatego decyzja w sprawie tych wyborów nie jest sprawą oczywistą i wcale taka decyzja nie musi być trafna.
W takiej sytuacji wybory stają się niepotrzebnym rytuałem, którego wynik absolutnie niczego nie rozstrzygnie, ani o niczym nie powie, choć interpretacjom wyniku nie będzie końca. Można w przyszłości ustalić, że wiceprezydent (znany już z czasu kampanii) w tej sytuacji automatycznie przejmuje władzę. Można też określić, że w sytuacji śmierci prezydenta muszą się odbyć całkowicie nowe wybory, bo osobowość kandydatów ma bardzo istotny wpływ na ich prawdziwe końcowe poparcie.
Moje zastrzeżenie budzi sytuacja przymusowego odbycia wyborów, które nie są wyborami, a z taką sytuacją będziemy mieć do czynienia.
Mam nadzieję, że poza komentatorem Echo24, który uważa, że rady doktora są nieporównanie bardziej światłe, niż jakiegoś tam profesora, wszyscy inni pojmą w czym problem.