Ofensywa światopoglądowa, w której propagatorzy LGBT i genderyzmu dążą do cywilizacyjnej zmiany świata w stronę barbarzyńskiej cywilizacji śmierci i zezwierzęcenia człowieka, to głównie ofensywa ideologiczna. Jeszcze ci ideolodzy nie dysponują takimi środkami przymusu, by powtórzyć drogę i metody komunistów, którzy na dziesięciolecia zainstalowali swój zbrodniczy system, więc w ich ręku pozostają na razie wyłącznie narzędzia ideologiczne. Najważniejsza część wojny ideologicznej zawsze toczy się w obszarze słowa i w obronie przed agresorami, na obszar słowa należy skierować szczególną uwagę.
W tej wojnie od wielu lat coraz szerzej jest stosowane i niestety, coraz częściej przyjmowane, słowo „homofobia”, którym określana jest postawa braku afirmacji dla zachowań demonstrujących skłonności LGBT. Człowieka, który toleruje występowanie takich dewiacji, ale nie akceptuje ich demonstrowania i propagowania, nazywa się już dość powszechnie „homofobem”. Nie ma w ogóle reakcji na tak skandaliczne odwrócenie znaczenia słowa, milczą językoznawcy, nie wypowiadają się na ten temat politycy, socjologowie, politolodzy i powoli ta manipulacja zaczyna wchodzić na stałe do naszego języka. Najwyższy czas, by tę sprawę zdecydowanie wyprostować.
Nie trzeba znajomości łaciny, by wiedzieć, że słowo „homo” oznacza człowieka, a „fobia”, to ukierunkowany lęk przed czymś konkretnym, obawa, strach, a czasem nawet wstręt. U ludzi sprzeciwiających się propagowaniu LGBT nie ma nawet śladu lęku przed człowiekiem. Jest dokładnie odwrotnie, bo prawie zawsze ich postawa bazuje na wielkim szacunku do człowieka, do jego godności, bazuje na trosce o przyszłość człowieka i całej ludzkości. Cóż za przewrotność, by „homofobami” nazywać ludzi wykazujących największą odpowiedzialność i racjonalność wobec autentycznych zagrożeń dla człowieka, związanych z obrzydliwym rozpasaniem, wyuzdaniem i brakiem wstrzemięźliwości propagatorów LGBT.
Jest oczywiste, że „homofobia” jest określeniem o wiele bardziej pasującym do tych, którzy krzyczą i oskarżają normalnych ludzi, że tolerancja nie wystarczy, trzeba akceptować i wspierać. Nie ma żadnej potrzeby, by wnikać w zawiłości psychologicznych labiryntów obu stron - kto się kogo boi, kto komu chce szkodzić, kto i z jakiego powodu czuje się wyobcowany. Sytuacja jest wyjątkowo jasna – w przypadku wygrania tej wojny przez środowiska LGBT ludzkość niezawodnie wymrze i wszyscy wiedzą, że tak będzie, choćby opanowano sztukę klonowania najbardziej prominentnych osobników LGBT. Jest zatem jasne, że wojna jest skierowana przeciw człowiekowi i właśnie agresorzy ruchu LGBT powinni być nazywani homofobami.
Wzywam wszystkich normalnych ludzi do przywrócenia właściwego znaczenia słowa homofobia i intensywnego używania go do określania środowisk LGBT, ich zwolenników i polityków wspierających tę ideologiczną agresję.
Nie można pozwolić, by homofobiczna Koalicja Europejska wprowadziła posłów do PE, bo staną się ideologicznym ramieniem takich homofobów, jak Trzaskowski, Rabiej, Biedroń…i inni.
P.S. Ponieważ widzę od dawna, co się dzieje w S24, spodziewam się szybkiego upadku mojej notki do piwnicy. Spróbuję wtedy notkę powtórzyć, ale apeluję do tych, którzy zgadzają się z jej treścią, by przekazywali sformułowane tu wezwanie w innych miejscach. Chodzi także o obronę przed zapaścią semantyczną przed jaką przestrzegał Z.Herbert.