Jest rzeczą oczywistą, że wydarzenia związane z paradą równości w Białymstoku są jedną z wielu prowokacji totalnej opozycji, a obecność w tym miejscu zagranicznych dziennikarzy polujących na ostre starcie i robiące wrażenie filmy i zdjęcia, dowodzi skali planowanej prowokacji. Politycy i zwolennicy utraconej w 2015 władzy są gotowi uciec się do każdego działania, które pobudzi wewnętrzny konflikt w Polsce, bo w ich mniemaniu przybliży ich to do odzyskania profitów, które wcześniej czerpali pełnymi garściami kosztem państwa.
Tym bardziej jest oczywiste, że rządząca Zjednoczona Prawica musi takie prowokacje neutralizować, by eksplozja zupełnie pobocznego konfliktu nie zakłóciła sytuacji politycznej w przededniu wyborów. Dlatego rozumiem zachowanie policji, która w zdecydowany, a nawet w brutalny sposób stłumiła wybryki niektórych kontr-manifestantów atakujących bezpośrednio uczestników parady równości i rozumiem jasne oświadczenia ważnych polityków ZP jednoznacznie odcinających się i potępiających te ataki krewkich młodzieńców, którzy ulegli prowokacji. Zachowanie policji i formalne wypowiedzi kilku ważnych polityków PiS powinny zamknąć sprawę. Jednak rosnący chór polityków PiS zabierających głos w tej sprawie w różnych telewizjach i radiach, prześcigających się w powierzchownym potępieniu jednej strony, zaczyna irytować. Szczerze mówiąc, w moim przypadku kielich wypełniła poseł Lichocka, znana z dość ostrych i emocjonalnych wystąpień, która z poważną miną, prawie w całości wypełniła swoją wypowiedź w TVP potępieniem tylko jednej strony. Nie znoszę obłudy, zwłaszcza takiej, która przyczynia się do niesprawiedliwie łaskawego potraktowania prowokatorów, a właśnie to oni całkiem na to nie zasługują.
Parady równości odbywają się zawsze pod fałszywym hasłem domagania się tolerancji dla osób LBGT, a głównym ich celem jest demonstracja, która paradoksalnie, w różny sposób ma prowokować tych, którzy właśnie tolerują, mimo że zwykle nie akceptują. Prowokatorzy posługują się wulgarnością strojów, zachowań i haseł, atakami na Kościół i religię, a w miarę narastającej bezkarności przesuwają granice ataku, aż po najbardziej obraźliwe bluźnierstwa. Nie ma tu kresu i jest coraz gorzej, a władze nie potrafią się temu przeciwstawić i namawiając do dalszej tolerancji tych zjawisk, ranią godność większości narodu.
Wydarzenia białostockie powinny wymusić całkiem inne i bardziej zdecydowane działanie władz. Trzeba jasno powiedzieć, że domaganie się tolerancji wobec środowisk, które w Polsce nigdy nie były prześladowane i tradycyjnie nikt nie wtrącał się w prywatne życie takich ludzi i ich seksualne preferencje, definiuje istotę tych demonstracji, którą jest wyłącznie prowokacja. Jest prawo do demonstrowania swoich poglądów i domagania się praw, które się należą, ale nie można traktować poważnie ludzi, którzy będąc równymi chcą stać się równiejszymi od tych, których zaczepiają swoimi prowokacjami. To tak, jakby demonstrowała grupa ludzi domagających się w Polsce prawa do używania języka polskiego i niosła na sztandarach hasła zawierające wszystkie najbardziej obrzydliwe wulgaryzmy. Są ludzie, którzy to lubią, są tacy, którzy takim językiem się posługują, możemy ich tolerować, ale dlaczego mielibyśmy to akceptować?
Gdybym miał na to wpływ, ogłosiłbym, na razie w okresie przedwyborczym, zakaz organizowania „parad równości”. Wszystko co się dotąd przy tych demonstracjach działo nie miało nic wspólnego z domaganiem się równości, bo ta równość praw nigdy w Polsce dotychczas nie była zagrożona. Skoro jednak kolejne doświadczenia pokazują, że słabo skrywanym celem organizatorów i uczestników tych demonstracji są ordynarne prowokacje uderzające w większość spokojnych i tolerancyjnych ludzi, władza nie może pozwolić na dalszy rozwój tej niebezpiecznej sytuacji. Wydarzenia, z którymi mieliśmy do czynienia w Białymstoku pokazały, że sprawy stają się niebezpieczne i mogą doprowadzić do konfliktu i starć, których żadne siły policyjne nie będą w stanie opanować. Już dzisiaj koszty i wysiłki sił policyjnych zaangażowanych w zabezpieczenie takich demonstracji zaczynają przekraczać możliwości policji, która ma wiele innych, znacznie poważniejszych obowiązków. „Parady równości” muszą być zakazane, bo stwarzają niebezpieczeństwo dla spokoju publicznego, a fikcja domagania się praw, którymi demonstranci przecież w pełni dysponują, staje się ośmieszaniem państwa prawa i polityczną dywersją zakłócającą normalne funkcjonowanie społeczeństwa.
Takiej decyzji zakazu „parad równości” domagajmy się od polskich władz!