Podobno w szarym najbardziej mi do twarzy. W ogóle po "trzydziestce" zacząłem doceniać to, co szare, zwykłe i z pozoru nudne - przede wszystkim w Kościele, którego jeśli jakieś propozycje dla życia szarego człowieka można uznać za rzeczywiście cenne i warte uwagi, to te, które są każdemu znane od wieków i zdążyły już niejednemu spowszednieć. Uważam, że również Kościołowi najbardziej do twarzy w szarym. Z coraz większym dystansem podchodzę do wszystkiego, co tę szarość próbuje złamać. Najbardziej niezwykłe rzeczy, których doświadczyłem w Kościele, to te, obok których przez wiele lat przechodziłem zupełnie obojętnie. Dokoła zawsze działo się dużo różnorakich, wspaniałych inicjatyw (do wielu sam przyłożyłem swą dość kreatywną rękę), które próbowały pokolorować jakoś tę kościelną szarość, a tak naprawdę jedynie mi ją przesłaniały. Dopiero niedawno zacząłem zauważać, że to właśnie w zwykłości życia Kościoła dokonują się najlepsze rzeczy. Niemal każdy dzień doświadczania tej szarości przynosi nowe spostrzeżenia. Jestem niedzielnym katolikiem i to w swej istocie dość nobilitujące określenie.