Jak wiadomo, PO nie prowadzi centralnej kampanii w wyborach samorządowych, uważa bowiem, że samorząd powinien trzymać się z dala od polityki. Abyśmy o tym nie zapomnieli, pan premier codziennie występuje publicznie, by tę tezę powtarzać i uzasadniać. Dziś w Oświęcimiu odwiedził budowę nowej stacji straży pożarnej, a przed chwilą wystąpił na konferencji prasowej. Jedno z pytań dotyczyło ustawy "antydopalaczowej", która od dwóch tygodni leży w kancelarii prezydenta.
Nie byłoby większego prezentu dla lobbystów środowiska dopalaczy niż weto lub skarga konstytucyjna. To byłby dzień ich wielkiego triumfu - rzekł Donald Tusk, po czym najwyraźniej uznał, że wyczerpał temat.
Groźba, że Bronisław Komorowski ustawy nie podpisze, wydaje się raczej nikła - już w zeszłym tygodniu mówił, że dotychczasowe analizy "nie wskazują na jej niekonstytucyjność". 10 minut po słowach Tuska Sławomir Nowak oznajmił, że prezydent "jest sojusznikiem rządu w walce z dopalaczami". Coś jednak sprawiło, że premier zapragnął pogrozić palcem głowie państwa, uciekając się do zaiste powalającej swą siłą argumentacji. Jakby chciał pokazać, na czym polegać powinien ów wzajemny szacunek, którego PO się wszak domaga.
Inne tematy w dziale Polityka