Eksperci biją na alarm: odnotowaliśmy skokowy wzrost deficytu budżetowego. Wydatki rosną, dziura budżetowa również, a Polska jest coraz bardziej zadłużona. Oczywiście takie informacje są zawsze gratką dla opozycji, której politycy na konferencjach i w specjalnie nagranych spotach piętnują politykę gospodarczą rządu. Czy można jednocześnie krytykować obecną ekipę za wielki deficyt budżetowy i zarazem zapowiadać projekty, które ten deficyt zwiększą? Otóż okazuje się, że można.
Wydajemy coraz więcej. Bo nie mamy wyjścia
Opłakany stan finansów publicznych jest efektem kilku czynników i nie można patrzeć na ten problem przez polityczne okulary. Obciążenia budżetu państwa z tytułu programów socjalnych i z tytułu wielkich, acz koniecznych inwestycji należy złożyć na karb decyzji obu ekip rządzących. Te wydatki można – i należy – przemyśleć oraz modyfikować, ale rezygnacja z nich będzie po prostu niemożliwa. Każdy rząd, który ośmieli się zlikwidować program „Rodzina 800 plus” czy inne programy odciążające polskie rodziny, zostanie po prostu zmieciony. Nie jest to żadna polska specyfika, ale prosta zasada, zgodnie z którą nikt nie chce tracić benefitów. Szczególnie zaś w sytuacji, gdy zwiększa się rozdźwięk między dochodami a kosztami życia.
Tak samo zła sytuacja budżetowa nie może stać się pretekstem do zawieszenia czy choćby zmniejszenia niezbędnych wydatków na nasze bezpieczeństwo. Nie tylko militarne. Inwestowanie w nowoczesną, silną armię to priorytet dla większości Polaków, niezależnie od politycznych sympatii. Należy tylko trzymać kciuki za to, aby było to inwestowanie z głową, a nie nieskoordynowane zakupy, dyktowane na przykład chęcią przypodobania się temu czy innemu potężnemu sojusznikowi… Oczywiście polskie firmy powinny na tym maksymalnie skorzystać, ale wciąż słychać narzekania, że na razie tak się nie dzieje.
Drugi obszar niezbędnych inwestycji to bezpieczeństwo energetyczne. Płacimy za lata zwłoki w odchodzeniu od węgla i przestawianiu polskiej energetyki na zielone tory. Atom będzie słono kosztował, lecz bez co najmniej dwóch elektrowni atomowych nie staniemy się, jak podkreślają specjaliści, energetycznie niezależni. Aż 93% Polaków popiera rozwój energii atomowej, a ośmiu na dziesięciu z nas nie bałoby się mieszkać w pobliżu elektrowni jądrowej. Ostatnio znowu stało się modne mówienie o małych reaktorach, SMR-ach, lecz na razie to pieśń przyszłości. W każdym razie zdecydowana większość z nas chce, by już skończyć mówić o atomie, a zacząć działać.
Plany zwiększania deficytu jako polityczny oręż
Musimy dużo wydawać, a pieniędzy nie przybywa. Dlatego też, z czego trudno czynić zarzut, obecna koalicja odłożyła ad Kalendas graecas część obietnic wyborczych, dotyczących np. podwyższenia kwoty wolnej od podatku czy wypłaty świadczenia chorobowego od pierwszego dnia choroby. W spełnieniu tych obietnic ma pomóc nowy prezydent, który zapowiedział już pierwsze konkretne projekty, w tym zerowy PIT dla rodzin z co najmniej dwójką dzieci (do progu 140 tys. zł na rodzica).
I tu dochodzimy do bardzo niebezpiecznego momentu. Zgłaszanie postulatów zmniejszających dochody budżetowe w sytuacji, gdy środków brakuje, a deficyt rośnie, jest posunięciem groźnym dla stabilności naszej gospodarki. Oczywiście opozycja liczy, że rząd zachowa się… rozsądnie i odrzuci takie projekty. Wówczas będzie się można w trybie prekampanijnym pastwić nad koalicją, która nie chce spełniać obietnic i tym samym windować swoje poparcie w sondażach. Tylko, że jeśli ziści się scenariusz, w którym obecna opozycja znajdzie się za dwa lata u władzy, będzie musiała swoje obietnice spełnić. A nic nie wskazuje, by w ciągu tych dwóch lat sytuacja budżetowa zmieniła się diametralnie na lepsze.
Ile da się wycisnąć z przedsiębiorcy?
O ile w kwestiach obronności czy priorytetów międzynarodowych ostatecznie jakiś „zgniły kompromis” między naszymi wojującymi partiami i partyjkami da się jeszcze wypracować, to w kwestiach gospodarczych takiego porozumienia nie ma i nie było. Nie dlatego, że różne ugrupowania mają różne wizje rozwoju gospodarki, bo to od biedy można byłoby zrozumieć. Powodem jest skuteczność propagandowa argumentów w rodzaju: a ci to chcą wam zabrać pieniądze, my zaś chcemy wam dać.
O stabilności państwa i jego odporności na międzynarodowe zawirowania świadczy w obecnych czasach nie siła armii, a siła gospodarki. O wiele łatwiej zdestabilizować kraj, który nie ma mocnej gospodarki i mocnego, rozwijającego się sektora prywatnego. Wydaje się, że w dążeniu do silnej armii (której potrzeby nie neguję) i do realizacji wielkich, mocarstwowych wręcz projektów inwestycyjnych zapomniano o tym, jakie koszty tych działań ponoszą przedsiębiorcy. Nie wdrożono żadnych mechanizmów, które pozwoliłyby na ochronę polskiej gospodarki, obciążonej tak wielkimi wyzwaniami. „Prywaciarze”, na których wylał się hejt przy okazji KPO, są traktowani jako rezerwuar pieniędzy. Żeby móc oddać pieniądze do budżetu, trzeba jednak najpierw je zarobić. A tego nasze państwo niestety nie ułatwia.
Krzysztof Przybył jest prezesem Fundacji Polskiego Godła Promocyjnego, znanej od ponad trzydziestu lat jako organizator konkursu „Teraz Polska”. W ramach tej inicjatywy wyróżniono setki polskich firm, oferujących najlepsze produkty i usługi, które dzięki swoim walorom jakościowym, technologicznym i użytkowym wyróżniają się na rynku oraz mogą być wzorem dla innych. Cel Fundacji to promocja dobrych, polskich marek, a jednocześnie przyczynianie się do wzmacniania marki Polska w Europie i na świecie.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka