Urodził się w 1911 r. w Ociążu, niedaleko Ostrowa Wielkopolskiego, ówcześnie w zaborze niemieckim (w 1873 r. parafia w Ociążu liczyła 1034 dusz). Ojciec, Szczepan, był kamerdynerem na dworze w Ociążu, należącym m.in. do Morawskich, Tyszkiewiczów i Ponińskich (uległ zniszczeniu podczas II wojny światowej). Był najmłodszym z licznego rodzeństwa i wychowywany był w trudnych warunkach, w ubóstwie, ale cechą charakterystyczną i rodziny i otoczenia była pobożność… Szkołę podstawową ukończył w rodzinnym Ociążu, po czym rozpoczął nauki w doskonałym gimnazjum męskim w Ostrowie Wielkopolskim (dziś I Liceum Ogólnokształcące im. Kompałły i Lipskiego). Uczyło się w niej aż czterech kapłanów, beatyfikowanych przez Jana Pawła II (Aleksy Sobaszek, Jan Nepomucen Chrzan, Józef Kut i Władysław Mączkowski)! Maturę zdał tamże w 1931 r. Studiował w seminariach duchownych w Poznaniu i Gnieźnie. W międzyczasie zmarł mu ojciec, a potem jeden z jego braci, który po śmierci ojca wspomagał finansowo liczne rodzeństwo. Również Władysław z tej pomocy korzystał, doświadczył więc problemów finansowych – musiał prosić o odroczenie opłat czesnego a stypendium przeznaczał na spłatę długu w seminarium… Borykał się także z problemami zdrowotnymi. Ale powołanie było silne. Z każdym rokiem zbliżał się do wielkiego dnia. Seminarium ukończył, a pisemna opinia brzmiała: „Średnio zdolny. Pilny. Spokojny i zamknięty. Asceta.” Wreszcie ów dzień nadszedł i w 1937 r. przyjął, z rąk prymasa Augusta Hlonda (1881, Brzęczkowice - 1948, Warszawa), święcenia kapłańskie. Został wikariuszem w parafii pw. św. Wita we wsi Słupy. Zapamiętano go tam jako kapłana obdarzonego – mimo s pokojnego, pogodnego, pokornego charakteru – jakąś wewnętrzną siłą, charyzmatem słowa. Ceniono jego talent kaznodziejski, zwłaszcza podczas kazań pasyjnych. Wielu przychodziło do niego jako cenionego spowiednika, a księża szukali w nim swego kierownika duchowego. Tymczasem on sam wiele czasu spędzał w kościele, skupiony na samotnej modlitwie…Po dwóch latach pracy zaproponowano mu objęcie parafii w Rzadkowie, ale odmówił i został wikariuszem w Szubinie, w parafii pw. św. Marcina, biskupa. Tam zastał go wybuch II wojny światowej 1.ix.1939 r. Wielkopolska szybko znalazła się pod okupacją i została wcielona bezpośrednio do Rzeszy Niemieckiej. Niemcy widzieli w klerze katolickim przedstawicieli elity narodu polskiego i, by złamać kręgosłup jakimkolwiek myślom o oporze, szybko rozpoczęli prześladowania księży. Ich ofiarą, już 1.x.1939 r., padł i został aresztowany proboszcz parafii szubińskiej, ks. Stanisław Gałecki (1896, Bydgoszcz – 1952, Szubin). Władysław zaczął się ukrywać u dwóch miejscowych rodzin w podszubińskiej wsi Smolniki, nie zaprzestając, w miarę możliwości, służyć parafianom z posługą kapłańską, w szczególności chorym. Gdy sytuacja trochę się uspokoiła nawiązał kontakt z przełożonymi, po czym skierowano go jako administratora parafii pw. św. Mikołaja we wsi Łubowo pod Gnieznem. Towarzyszyła mu matka. I tam wykazał się wielkim zapałem duszpasterskim i wzorowym życiem kapłańskim. Ale gestapo o nim nie zapomniało. 26.viii.1940 r. Niemcy przyjechali do Łubowa i aresztowali Władysława. Początkowo przebywał w przejściowym obozie w Szczeglinie. Po trzech dniach wraz z grupą 525 kapłanów przewieziony został najpierw do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen, a w xii.1940 r. do obozu koncentracyjnego KL Dachau. Odtąd formalnie był już tylko numerem 22760. Współwięźniowie z bloku 26, bloku księży i kleryków katolickich (był wśród nich ks. Stanisław Gałecki, proboszcz Władysława z Szubina, który niebawem miał stać się ofiarą zbrodniczych niemieckich eksperymentów medycznych – zaszczepiono mu m.in. malarię…), zapamiętali go jako cichego i ofiarnego kapłana, jako wzór zapomnienia o sobie, który w miejscu obozowego upodlenia i poniżenia człowieka wnosił jasność wiary i dobroć. Podnosił na duchu załamanych, kierując ich myśl ku miłosierdziu Bogu. W straszliwych obozowych warunkach wielokrotnie, ku zdumieniu współwięźniów, okazywał heroiczną miłość bliźniego, gdy sam cierpiąc z wycieńczenia niósł pomoc potrzebującym. Albo dzielił się z nimi swoją głodową porcją chleba… Do końca zachować miał nadzieję na nadejście lepszych czasów, powtarzając za św. Pawłem: „Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra”Rz 8, 28… Wszystko, co robił, chciał wykonywać dobrze. Nawet w warunkach obozowych. Nie potrafił udawać, dlatego też skierowany do pracy w ogrodzie pracował więcej niż inni. Podobnie i zimą, gdy kazano mu pracować przy usuwaniu śniegu z ulic obozowych… Wytrzymał półtorej roku. W v.1942 r. nieustanny głód i fizyczne zmęczenie sprawiły, iż organizm Władysława nie wytrzymał. Zaczęły mu puchnąć nogi, pojawiły się obrzęki na twarzy. Wkrótce nie mógł już maszerować, a niebawem zaczął mieć nawet problemy ze staniem. Znalazł się w rewirze dla chorych… Wtedy też zaczął mówić o śmierci – ale zawsze w świetle wiary, z nadzieją i pewnością radosnego spotkania z Jezusem, z Miłością. Współwięźniowie próbowali go ratować, obdarowując dodatkową porcją jedzenia – tak czynić miał pewien Austriak, sztubowy (niem. Stubendienst) - odpowiedzialny m.in. za przynoszenie z kuchni kotłów z jedzeniem, a następnie jego rozdziału - ale wycieńczony organizm nie był już w stanie przyjmować pokarmu. W bloku dla chorych zaraził się gwałtowną biegunką… Numer 22760 do Pana odszedł 20.viii.1942 r.… Jego ciało spalono w piecu krematoryjnym… Beatyfikowany został przez papieża Jana Pawła II w Warszawie 13.vi.1999 r. w grupie 108 błogosławionych męczenników. W „Positio” - dekrecie o męczeństwie 108 Sług i Służebnic Bożych - napisano: „Do grona tych, którzy w naszym stuleciu przelali krew za wiarę, należy zaliczyć licznych męczenników [niemieckiego] narodowego socjalizmu, który w rzeczywistości jako system ateistyczny i uzurpujący sobie pełną i absolutną władzę nad człowiekiem, był wrogim Bogu i ludziom. Nieprzyjazny dla Kościoła katolickiego i jego członków, na wieloraki sposób dążył do ograniczenia jego działalności, tak skrycie jak i otwarcie negował i ograniczał wartości ludzkie i chrześcijańskie. Szczególnie w Polsce, zbrojnie okupowanej przez [Niemców] (w latach 1939-1945), dążył do zniszczenia chrześcijaństwa, zwalczając instytucje kościelne, biskupów, kapłanów, zakony, jak i świeckich, których uważał za przeciwne narodowemu socjalizmowi. Na tej ziemi, okrytej zbrodniami dokonanymi przez nazistów, […] wierni naśladowcy Bożego Mistrza, nie wyrzekli się swej godności chrześcijańskiej, nie odstąpili od wiary, nie zbiegli z niebezpieczeństwa, nie przestraszyli się gróźb ani nie ulegli niegodziwym obietnicom przeciwnym sumieniu. Pragnęli podjąć Drogę Krzyża, aby zbawić swoje dusze, dokonać dzieła dla chwały Bożej i powiększenia Królestwa Bożego. Przeciwstawili się prześladowcom, mając niezłomną nadzieję otrzymania z Bożego miłosierdzia wiecznej nagrody”…
za: http://www.swzygmunt.knc.pl/SAINTs/HTMs/0820blWLASYSLAWMACZKOWSKImartyr01.htm
Najcześciej mówią mi Wodek. Nie jest to błąd, że nie napisałem "ł". Trudno inaczej zdrobnić imię Wodzisław:). Urodziłem się kilka dni przed zakończeniem stanu wojennego. Z lat 80' nic szczególnego nie pamiętam, a z 90' szkołę podstawową i kawałek technikum. Dojrzewanie i studia to już poprzednia dekada. Po 10 kwietnia 2010 roku zmieniło się bardzo wiele nie tylko do okoła mnie, ale także i we mnie.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo